feat - lotr woja na polnocy rec

Władca Pierścieni: Wojna na północy – recenzja gry

Ocena: 8,5

Plusy:
+ poprawnie wykorzystana marka LotR
+ trzy grywalne postaci
+ czas gry
+ dobry tryb kooperacji
+ bardzo dobra oprawa dźwiękowa i dobra graficzna
+ spolszczenie
+ klimat

Minusy:
- sztuczna “inteligencja” współtowarzyszy
- szukając na siłę: liniowa


Bogaty świat Śródziemia to źródło niewyczerpalne, niemal jak pomysłowość obecnie nam panującej kasty rządzącej. Nakręcono kilka filmów (w tym animowane), napisano całe tomiszcza, prowadzono ogromną ilość dyskusji, wydano wiele gier fabularnych, planszowych, czy wreszcie elektronicznych. Zdarzały się produkcje dobre, średnie i wreszcie kiepskie. Znakomita większość traktowała jednak bardziej lub mniej o głównych bohaterach: Frodo, Gandalf, Obieżyświat (zwany też przez jednego z tłumaczy Łazikiem), Gimli itd. Co by się jednak stało, gdyby w tym świecie stworzyć całkiem nową historię, przeplatającą się wprawdzie z tym powszechnie znanym traktującym o Pierścieniu, ale osadzonym w innej części Śródziemia? Zadania tego podjęło się SnowBlind, wspierane przez Warner Bros., a w Polsce przez Cenegę. Czy udało im się stworzyć interesującą grę, nie tylko dla fanów książek i/lub filmów? Grę, która sama się obroni i jej głównym atutem nie będzie tylko znane logo? Przyjrzyjmy się.

Przyznam się, że na tę grę czekałem bardzo, jednak nie bez pewnej dozy niepewności, ocierającej się o obawę. Z historii elektronicznej rozrywki płynie wniosek, że znaną markę można bardzo dobrze wykorzystać, gdzie główne założenia i mechanizmy są niejako dodatkiem do samej rozgrywki. Można też grę totalnie spartolić i bazować tylko na nakręconym sztucznie hype’ie i liczyć, że jak coś jest rozpoznawalne, to ludzie to kupią. W tym przypadku na szczęście mamy do czynienia z tą pierwszą sytuacją, gdzie graczowi nie wciska się na siłę produktu fatalnego na zasadzie: “to jest LotR, więc kup”.

Przed premierą, wiele branżowych portali obawiało się zwykłego slashera, bez fabuły i polotu. Na szczęście, pomylili się i Władca Pierścieni: Wojna na północy taką grą nie jest. Dostajemy bowiem całkiem zgrabną historię, która wprawdzie co rusz interesująco przeplata się ze znanym powszechnie wątkiem, ostatecznie jednak, nie chodzi o uratowanie Śródziemia. No, może przynajmniej nie całego. Oto na dalszej i bliższej Północy szaleje poplecznik Saurona – Agandaur. Jest on większym trybem w wojennym planie podporządkowania Śródziemia Mrocznemu Władcy. Tak się składa, że akurat jego będziemy mieli za zadanie wyeliminować. Zadanie to niełatwe, z uwagi na niezliczone zastępy Orków, Goblinów, Trolli i innego tałatajstwa, będącego na jego usługach. Działanie w pojedynkę mogłoby się skończyć klęską, dlatego będzie potrzeba aż 3 towarzyszy w postaci człowieka, elfki oraz krasnoluda, aby temu zadaniu sprostać. Każdy z nich reprezentuje inny styl walki, przez co świetnie się oni uzupełniają. Człowiek, będący Strażnikiem preferuje walkę dystansową, ale gdy zajdzie potrzeba może skorzystać z oręża do walki wręcz, wliczając w to dwie bronie jednoręczne używane jednocześnie. Elfka posługuje się magią, potrafi rzucać zaklęcia ofensywne i defensywne. Krasnolud to taki mały czołg, z niemałą krzepą, preferuje walkę w zwarciu i bronie dwuręczne. Każdy może sobie dobrać bohatera względem swoich preferencji.

Aby jednak nie było zbyt nudno, wprowadzono kilka rozwiązań typowych dla RPG. W trakcie rozgrywki postaci zdobywają doświadczenie, które z kolei przekłada się na awans na wyższe poziomy, dzięki czemu można ich rozwijać. Statystyk jest niewiele, ale potrafią wpłynąć na zadawane obrażenia, pancerz, manę i zręczność. Cztery cechy sprawdzają się tutaj świetnie, nie zaciemniając obrazu tabelkami, ponieważ należy pamiętać, że cały czas jest to bardziej gra akcji, niż mięsisty RPG. Niemniej można podwyższyć punkty zdrowia czarodziejki, czy zwiększyć zdolności strzeleckie krasnoluda.

Oprócz rozwijania czterech podstawowych statystyk, awans powoduje także przydział jednego punktu do zdolności klasowych. Zdolności te są podzielona na trzy drzewka. Można sobie wybrać preferowany styl gry (ofensywny/defensywny) i tak też punkty rozdzielać. Narzekający na brak elementów RPG powinni zostać usatysfakcjonowani. Tym bardziej, że w trakcie gry do zdobycia jest mnóstwo przedmiotów dla każdej z postaci. Przedmioty te można ulepszać znajdowanymi kamieniami, a także niektóre napotkane postaci mogę jednorazowo podnieść ich wartość bojową. Ekwipunkiem można handlować, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby w połowie zabawy zmienić preferencję stylu walki. Tym bardziej, że każdy z handlarzy oferuje token umożliwiający ponowny przydział punktów doświadczenia i zdolności klasowych. Bardzo dobre rozwiązanie, z którego wprawdzie nie trzeba korzystać, ale dla tzw. “graczy niedzielnych” stanowi możliwość odzyskania wydanych punktów i wpakowania ich tam, gdzie tego najbardziej potrzebują. Broń oraz pancerz ulega zniszczeniu, co wymusza co jakiś czas skorzystania z naprawy u jednego z kowali. Wartym jest także zaznaczenia fakt, że grając krasnoludem zdobywamy sprzęt będący najbardziej przydatnym lub wręcz przypisanym do dwóch pozostałych postaci. Moja rada jest taka, aby co lepszego sprzętu się nie wyzbywać u handlarza, bo pieniędzy i tak wam nie powinno zabraknąć, a przyda się on, gdybyście zechcieli zagrać później postacią inną, niż rzeczony krasnolud.

Tak jak napisałem powyżej, wartościowy ekwipunek sobie zostawcie. Jest to bardzo ważne w momencie przełączania postaci, co jest dostępne pomiędzy poszczególnymi etapami, ale i przy kooperacji. Ja się początkowo zagalopowałem w gromadzeniu środków finansowych (grałem krasnoludem, a jakże). Jednak później, w trakcie gry kooperacyjnej, gdy krasnolud był niedostępny okazało się, że człowiek jest goły jak święty turecki. Trzeba się było doposażyć na bieżąco. Ciekawie także rozwiązano awans postaci przy ich przełączaniu postaci. Otóż grę na pierwszym poziomie trudności skończyłem na poziomie 21. Wyższy stopień rozpocząłem inną postacią, które z automatu została podniesiona na poziom 21, ze wszystkimi dobrodziejstwami w postaci punktów doświadczenia oraz klasowych, bez ekwipunku jednak. Fajne rozwiązanie, w minutę budujecie nowe statystyki korzystając z doświadczenia poprzedniej gry, dobieracie ekwipunek, który podczas poprzedniej gry można dwóm pozostałym postacią wręczyć. Ewentualnie, kupujecie nowy za pieniądze, które pochodzą także z poprzedniej rozgrywki (konsola zapisuje ten stan rzeczy) i jazda od nowa. Przeciwnicy są oczywiście silniejsi, ale wy macie już wypasiony sprzęt, podbite umiejętności i wprawę. Od tej chwili wypadają tylko silniejsze sprzęty. Mnie osobiście bardzo to odpowiadało.

Co do samej gry, trzeba powiedzieć, że jest ona całkiem wygodna i intuicyjna. Lewym analogiem sterujecie bohaterem, prawym kamerą. Pod L1 i L2 macie mini menu, które odpowiada za odpalenie wspomnianych wyżej zdolności, np. potężne łupnięcie młotem, czy mocny strzał z łuku. Pod przyciskami kierunkowymi są przypisane napoje lecznicze i przywracające manę oraz dwie proste komendy dla towarzyszy: atakuj cel / broń. Można także parować ataki i wykonywać uniki, które są bardzo przydatne przy walce z większymi przeciwnikami, czy bossami. Czasem jednak i to nie pomoże i padniecie na placu boju. Nie oznacza to jednak wznowienia gry od punktu kontrolnego, bo współtowarzysz może was podleczyć. Jeśli oczywiście do was dobiegnie i sam nie będzie celem ataku. Trwa to stosunkowo krótko, ale w ferworze walki i tak ma się wrażenie, że schodzi na tym co najmniej tydzień.

Podczas gry odwiedzicie sporo znanych z kart książek i filmów miejsc oraz postaci. Pogadacie z Elrondem, Arweną, Gandalfem, a nawet samym Bilbo Bagginsem. Dialogi są całkiem rozbudowane i pomimo liniowego charakteru gry, dają swobodę w prowadzeniu rozmowy. Oprócz głównego wątku fabularnego dostaniecie sporo zadań pobocznych od napotkanych bohaterów albo na podstawie znalezionych artefaktów. Zadania nie są bardzo wymagające, jednak dostarczają satysfakcji w ich ukończeniu. Częściowo sprowadzają się do znalezienia czegoś-tam i przyniesieniu tego komuś, ale niektóre polegają tylko na rozmowie.

Bardzo ważnym aspektem The Lord of the Rings: War in the North jest gra kooperacyjna. Jak już wiecie, do dyspozycji oddano trzy grywalne postaci. Kooperacja sprowadza się do przechodzenia wspólnie z jednym lub dwoma kumplami tej samej gry, którą można przejść w trybie dla pojedynczego gracza. Nie ma jednak możliwości zagrania dwoma, czy trzema krasnoludami. Jest to jednak jedyna skaza. Oprócz tego system wspólnej rozgrywki sprawdza się znakomicie. Nie ma efektu “friendly fire”, bohaterowie zgrabnie się uzupełniają. Sam poziom trudności zależy od zaawansowania osoby tworzącej grę, dlatego wskazanym jest, aby brali w niej udział gracze mniej więcej dopasowani jeśli chodzi o poziom doświadczenia. Tak jak i w przypadku samotnej rozgrywki, można się wymieniać przedmiotami klasowymi. Na koniec każdego poziomu gracze widzą kilka ekranów przedstawiających ilość zadanych obrażeń, wykorzystanych zdolności, otrzymanych obrażeń, upadków podczas gry itd. Miły dodatek.

Moim zdaniem, tryb kooperacji ma jedną poważną przewagę nad trybem dla samotników: sztuczna inteligencja pomagierów kierowanych prze konsolę pozostawia czasem nieco do życzenia. Niekiedy przyblokują gracza, albo biegną nas ratować mając na karku kilku wrogów, po czym sami padają i trzeba zaczynać poziom od ostatniego punktu kontrolnego. W przypadku współpracy nie powinno się to zdarzyć, nie licząc oczywiście złośliwości i złej woli osób po drugiej stronie kabla lub na tej samej konsoli, bo i taka możliwość istnieje.

W trakcie kooperacji nie natknąłem się na jakieś znaczące błędy, czy niedoróbki. Ani razu nie zawiesiła mi się konsola, nikogo nie wywaliło itd. Jednym zdaniem – jest dobrze i poprawnie.

Świat Śródziemia to miejsce malownicze i urokliwe, a przy tym miejscami złowieszcze i nieprzyjazne. Dlatego też nie lada wyzwanie stanęło przed grafikami i dźwiękowcami. I jedni i drudzy przyłożyli się do swojej roboty, jednak grafika potrafi być miejscami nierówna. Modele postaci są żywcem zerżnięte z filmowych, co akurat do mnie bardzo przemawia. Nie ma co wyważać otwartych drzwi, tylko czerpać z dobrych wzorców. Szkoda tylko, że przeciwnicy różnią się drobnymi szczegółami i można mieć wrażenie ataku klonów. Pejzaże i zabudowania są za to wykonane bardzo dobrze. Wszystko w klimacie znanym z filmów, w różnych porach dnia i warunkach pogodowych. Dobrze wypadają i otwarte przestrzenie i wnętrza budynków.

Za to jednym z największych plusów tej gry jest udźwiękowienie. Muzyka jest świetna i klimatyczna, głosy postaci brzmią bardzo podobnie do znanych z ekranizacji, takoż samo odgłosy otoczenia, szczęk oręża, czy otaczającego świata. Czuć inspirację oficjalną ścieżką dźwiękową.

Na szczęście Cenega wprowadziła polonizację kinową, rezygnując z podkładania głosów. Jest wykonana profesjonalnie i nie zauważyłem znaczących błędów lub niedoróbek. Tłumaczenia są wierne i oddają ducha tego uniwersum.

Jak powyżej starałem się wam udowodnić, Władca Pierścieni: Wojna na północy jest grą bardzo dobrą. Wspaniały i bogaty świat Śródziemia został tutaj wykorzystany, ale nie jest on nachalny. Opowiedziana historia jest wiarygodna i co rusz czujemy, że mamy wpływ na bieg wydarzeń. Mocny tytuł jeśli ktoś szuka dobrej gry do kooperacji, a jeśli jest przy tym fanem Władcy Pierścieni – zakup obowiązkowy. Pomniejsze błędy nie są w stanie przyćmić dobrego wrażenia, jakie wywarła na mnie ta produkcja. Dlatego z czystym sumieniem wystawiam tej grze ocenę 8,5 i zachęcam was do spróbowania swoich sił w ratowaniu Północy. Warto. Tym bardziej, że czas, którym musicie przeznaczyć na ukończenie trybu dla pojedynczego gracza to co najmniej 10 godzin.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze