feat - sf x tekken

Street Fighter X Tekken – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ Street Fighter
+ Tekken
+ świetna grafika
+ rewelacyjny system walki
+ przemyślane pomoce dla nowicjuszy
+ sporo trybów
+ powtórki
+ i wiele innych rzeczy

Minusy:
- potrafi lagować w trybie online


Dwie wielkie serie bijatyk spotykają się na jednej płycie. Naprzeciw siebie stają uczestnicy turnieju Żelaznej Pięści oraz Uliczni Wojownicy. Jak Capcom poradził sobie z najbardziej oczekiwanym crossoverem wśród mordobić? Zaraz się dowiecie.

Zacznijmy od drobnego rysu fabularnego. Wszak obie grupy wojowników powinny mieć jakiś powód, aby stanąć w szranki. Powodem tym jest tajemnicza skrzynka, która spada gdzieś pośród lodowych pól i która zostaje nazwana Pandorą. Skrzynka owa zawiera w sobie wielką moc, a do tego powoduje spore zmiany w psychice osób, które się z nią stykają. Ten sześcian jest nie lada gratką dla obu grup, więc nic dziwnego, że dochodzi do konfrontacji.

No dobrze, nie oszukujmy się. Powód dla którego obie brygady zaczynają się prać po twarzach jest tu akurat najmniej istotny. Najważniejsze jest to, że w ogóle się za siebie wzięli. Kogo obchodzi, czy biją się o sześcian, Taj-Mahal, czy panowanie na Gwieździe Śmierci. Ważne, że Jin może obić szczękę M. Bisona.

A obijanie szczęk w tej grze to prawdziwa przyjemność. System walki jest piękny, skomplikowany i efektowny. Zacznijmy od tego, że starcia odbywają się w systemie Tag Team, czyli dwóch na dwóch. Postacie mogą zmieniać się w locie, jest nawet opcja specjalnej zmiany „po ciosie” i kontynuowanie tym sposobem „combosa” przez drugiego członka teamu. Przewidziano tez mozliwość, kiedy to przez moment na arenie znajdują się obie postaci z jednego zespołu, masakrując przeciwnika. Ważne jednak jest to, że w SXT K.O. jednego zawodnika oznacza przegraną zespołu. Trzeba więc rozsądnie wykorzystywać zasoby. Jednak cały system walki aż prosi się o częste zmiany na arenie.

Jeśli chodzi o samą mechanikę walki, dostajemy sześcioprzyciskowy układ, czyli trzy ciosy ręką i trzy nogą (lekki, średni i silny). Do tego dołożono specjalny trzyczęściowy pasek energii odpowiedzialny za wszelkiego rodzaju ciosy specjalne. Napełnia się on poprzez zadawanie obrażeń (i ich inkasowanie) i co istotne, robi to bardzo szybko. Nie uświadczycie więc mozolnego „ciułania energii” na jeden dewastujący atak. SXT to gra szybka i efektowna. Tu co chwila coś wybucha, czy wali po oczach kolorową energią. Choć SXT to tytuł wymagający pod kątem opanowania technik walki poszczególnych postaci, to jednak nie jest nieprzystępny dla początkujących. Spora liczba ciosów jest taka sama dla wszystkich postaci. Mam tu na myśli oczywiście sposób ich wyprowadzania, a nie sam wygląd. Zalicza się do nich nie tylko szeroka gama tych podstawowych, ale również kilka „specjali”, takich jak podstawowe combo złożone z ciągu słaby-średni-silny-silny, czy zmiana walczących „po ciosie”. Dzięki temu początkujący gracz nie zostaje ograniczony do jednej, czy dwóch postaci, które „mają łatwe uderzenia”, ale dostaje do dyspozycji całą brygadę i jest w stanie korzystać z każdego zawodnika w takim samym stopniu – przynajmniej na podstawowym poziomie. Jednak już te podstawy pozwalają na zrobienie czegoś sensownego. Dużo łatwiej jest potem wgryźć się w szczegóły i zacząć zgłębiać tajniki ulubieńców.

W zasadzie Capcom poszedł jeszcze dalej jeśli chodzi o pewne ułatwienia i ujednolicanie. Pod analogami zostały podpięte dwa combosy, a ich odpalenie wymaga tylko wciśnięcia gałki. W pewnych przypadkach kręcenie analogiem potrzebne do uruchomienia specjala może zostać zastąpione na chwilę przez wychylenie gałki w jednym kierunku, albo nawet do wciśnięcia innego przycisku. Oczywiście takie ułatwienia są dostępne tylko przez chwilę i wymagają na przykład wydania części energii z naładowanego paska. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, że takie udogodnienia istnieją i mniej oblatani w tego typu grach, również mogą kręcić te najfajniejsze i najbardziej niszczycielskie ciosy.

Do kącika z nazwą „Ułatwienia” Capcom dorzucił jeszcze jedną bardzo ciekawą rzecz. Są to Gemy – takie świecidełka, które trzeba zdobyć ciężką praca, walką i innymi tajemniczymi metodami, a które później okazują się być niezwykle pomocne w walce. Są podzielone na grupy. Jedne wzmacniają siłę ataku, inne szybkość, a jeszcze inne czynią naszego kozaka bardziej odpornym na ciosy. Każda postać może mieć przy sobie maksymalnie trzy kryształki, jednak gracz może sobie zdefiniować jakim rodzajem gemów chce się posługiwać. Masz problem, bo obrywasz od lepszych – ustawiasz sobie gemy obronne. Wolisz szybko zakończyć zabawę, zanim przeciwnik się rozkręci – kompletujesz te polepszające siłę ataku. Nie wystarczy jednak samo posiadanie kryształków. Musza one jeszcze zostać aktywowane. Na szczęście owa aktywacja zwykle nie jest zbyt trudna, choć każdy rodzaj ma co do tego swoje wymogi.

No dobre, wiecie już mniej więcej jak się bić, czas powiedzieć sobie gdzie można się bić. Trybów gry jest całkiem sporo. Jak zawsze powinno się zacząć od treningu, zawierającego 20 lekcji prowadzonych przez Dana Hibiki. Facet jest przekonany o swojej niesamowitości, dzięki czemu jest to jeden z niewielu treningów w bijatykach, w którym przyjemnie czyta się polecenia. Dla ludzi chcących wypolerować swoje umiejętności są też tryby Trial i Mission. Trial to zestaw dwudziestu prób, przygotowanych dla każdego wojownika dostępnego w grze (tak, wiem, że uparcie nie podaję kim możemy walczyć, ale uważam, że wylistowanie wszystkich zawodników jest bez sensu – sami zobaczycie, kto jest dostępny, a uwierzcie mi, że roster zadowoli każdego miłośnika Street Fightera i/lub Tekkena). W trakcie tych prób trzeba wykonać poprawnie jakiś cios – podstawowy, kombinacyjny, bądź zaawansowane combo. Misje to bardziej złożona sprawa, choć wspólna dla wszystkich. Wybieramy dowolnego zawodnika i musimy pokonać przeciwników, stosując się do odgórnie przyjętych zasad w danej walce – na przykład stosować tylko ciosy podstawowe.

Dla miłośników fabuły, jest tryb Arcade, opowiadający o zmaganiach dwóch grup w wyścigu po Pandorę. Tryb dobry na chwilę, żeby zobaczyć co, jak, gdzie i dlaczego. Niemniej jednak nie jest to na pewno danie główne SXT.

Daniem głównym są oczywiście tryby Versus i Network. To tam można się zmierzyć z kolegą siedzącym na jednej kanapie lub z kimś oddalonym o setki kilometrów – albo umiejscowionym w mieszkaniu obok. To tam można pokazać swoją wyższość i odesłać przeciwników z płaczem do domu. Z drugiej strony można też stanąć z kimś po jednej stronie. W SXT może grać nawet czterech graczy jednocześnie. Niestety, jeśli chodzi o rozgrywki sieciowe, SXT ma mały problem z lagami, co niestety jest poważnym minusem. Każdy kto grał w bijatyki po sieci wie, jak ważna jest stabilność połączenia. Tu niestety potrafi chrupnąć i całkowicie położyć zabawę. Mam nadzieję, że ten aspekt zostanie poprawiony. W dziale Network znajdziemy tez świetne narzędzie treningowe, jakim są powtórki walk innych zawodników. Można obejrzeć jak walczą inni – zwykle lepsi od nas. Ale czasem trafić można na walkę, która przekonuje, że nie jesteśmy tak całkiem beznadziejni – bywają gorsi.

Na koniec jeszcze dwa słowa o grafice i dźwięku. Street Fighter X Tekken jest przepiękny. Postaci są rewelacyjnie narysowane i kapitalnie animowane. Jest kolorowo i niesamowicie. Na uwagę zasługują także areny. Nie tylko świetnie narysowane, ale również animowane. Tam ciągle coś się dzieje. Najciekawszą jest chyba ta ulokowana wewnątrz jakiegoś śnieżnego pojazdu, za którym goni coś w rodzaju mamuta. To robi wrażenie.

Dźwiękowo też jest bardzo fajnie. I nie mam tu na myśli tylko odgłosów towarzyszących samej walce. Nieźle wypada voice-acting. Wszelkie kwestie wypowiadane przed walką brzmią naturalnie, a i narrator w trybie Arcade radzi sobie całkiem, całkiem.

Jak można podsumować Street Fighter X Tekken? Bardzo prosto. To kawał rewelacyjnej bijatyki, w którą mogą zagrać zarówno wymiatacze, jak i osoby mniej zaawansowane. W jednym miejscu dostajemy postacie z dwóch najważniejszych serii mordobić. Świetnie wygląda i daje mnóstwo frajdy. W to po prostu trzeba zagrać.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze