feat - skylanders

Skylanders Spyro’s Adventure – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ pomysł z figurkami i portalem
+ możliwość gry swoja figurka na dowolnej konsoli
+ zmiany figurek „w locie”
+ zapis rozwoju bohatera w figurce
+ około 30 różnych figurek
+ tryby kooperacji i bitwy
+ nie trzeba kupować dodatkowych figurek, by ukończyć grę

Minusy:
- za dodatkowe figurki trzeba płacić
- brak gry po sieci
- utrudnione dodawanie gracza do trybu kooperacji
- brak polskiej wersji językowej


Weźcie znanego bohatera, zwykłą grę platformowo-zręcznościową, dorzućcie do tego nowinkę technologiczną i pomysł ze znanej kreskówki. Co wyjdzie? Skylanders: Spyro’s Adventure. Na pierwszy rzut oka zwykła zręcznościówka, która, przez dodanie do niej rzeczywistych figurek używanych do grania oraz możliwości dokupowania ich pojedynczo w sklepie, stała się świetną zabawa dla dzieci i koszmarem rodziców. Ale po kolei.

Skylanders: Spyro’s Adventure opowiada o problemach krainy zwanej Skylands. Zły Kaos postanowił zrobić tam nieco zamieszania i wszystko zniszczyć. W krainie szaleją tornada i inne dziwne rzeczy, dzięki czemu wszystko jest na krawędzi zniszczenia. W tym właśnie najodpowiedniejszym z momentów, pojawia się dzielny Portal Master oraz bohaterski wojownik zwany przez wszystkich Skylanderem. Zadanie jest proste: przebić się przez wszystkie poziomy, pootwierać po drodze bramy, pokonać wredne stwory, zebrać skarby, pomóc mieszkańcom, a na koniec załatwić złego Kaosa.

To wszystko dzieje się w typowym dla gier skierowanych do młodszej części ludzkości otoczeniu. Akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby. Nasz bohater biega wokół, może skakać, otwierać skrzynie, strzelać do wrogów, korzystając z dwóch mocy. Etapy nie są przesadnie skomplikowane. Są w zasadzie niezwykle liniowe, poza momentami, gdy gdzieś ukryta jest jakaś odnoga, w której czai się fajna znajdźka. Ot, typowa produkcja dla dzieci, zrobiona jednak w taki sposób, aby starsi gracze, poproszeni o pomoc, nie padli z nudów przed konsolą. Do tego należy dodać bardzo ładną, choć nie rzucająca na kolana grafikę „ubraną” w śliczne, żywe kolory. Dźwięk po prostu jest. Postacie mówią w trakcie scenek, a także w czasie samej gry i są całkiem dobrze odgrywane przez aktorów. Szkoda tylko, że nie ma polskiej wersji językowej.

I w zasadzie tu mógłbym zakończyć recenzję, gdyby nie małe dodatki. Te dodatki nazywają się Portal of Power oraz Figurki.

Jak już wspomniałem, gracz steruje bohaterem krainy, zwanym Skylander. Takich bohaterów w grze jest dostępnych około 30. Przy czym nie można ich wybrać z jakiegoś ekranu przed grą. Bohaterowie ci są jak Pokemony. Jeśli go faktycznie nie masz, to nim nie zagrasz.

Idea jest iście diabelska. Do gry dołączono świecące pudełko stylizowane na magiczny podest – czyli Portal of Power. Portal ten łączy się z konsolą bezprzewodowo, więc można go sobie postawić tuż obok siebie. Do tego dorzucono trzy figurki Skylanderów – każda gra ma taki sam zestaw startowy. Co ciekawe, jednym z bohaterów startowych jest smok Spyro (znacie go jak mniemam), stąd jego imię w tytule gry. Jednak de facto sama gra nie ma z nim nic wspólnego. Nie znalazłem w trakcie rozgrywki miejsca, gdzie pada jego imię, a co więcej, można tę grę przejść ani razu go nie używając. Ot, przykład na ciekawe wykorzystanie marki.

No dobra, co dalej z pudełkiem i figurkami. Otóż po rozpoczęciu gry, kiedy mamy wybrać swojego bohatera, ustawiamy po prostu figurkę na portalu i postać automagicznie pojawia się w grze. Kapitalne, czyż nie? Co więcej, w każdym dowolnym momencie rozgrywki możemy zdjąć figurkę z portalu i zastąpić ją inną, co spowoduje zamianę bohatera. Jeszcze bardziej kapitalne. Ale najbardziej kapitalną kapitalnością (dobra, wiem że nie ma takiego sformułowania), jest system rozwoju Skylanderów. W trakcie gry, nasz bohater rozwija się. Zyskuje na wytrzymałości, jego ataki stają się coraz potężniejsze. Cały rozwój jest zapisywany… w figurce. Możemy wziąć więc naszego stwora do kieszeni, pójść z nim do kumpla i tam będziemy mogli zagrać dokładnie tym samym wypasionym Skylanderem, którym bawimy się w domu. No i najważniejsza sprawa. Figurki można wykorzystywać „ponad podziałami”. Jeśli masz w domu Xboxa 360 i to na nim trenujesz swoje stworki, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyś wziął swojego napakowanego Spyro i poszedł do kumpla, który ma Nintendo Wii, czy Playstation 3. Twoja figurka zadziała na każdej wersji Skylander: Spyro’s Adventure. I to jest w tym całym systemie najpiękniejsze.

Skylanderzy są podzieleni na kilka grup, które odpowiadają ich „żywiołom”. Są na przykład stworki magiczne, wodne albo ogniowe. W trakcie gry natrafimy czasem na bramy, które otworzyć można tylko używając Pokemona… errr… wybaczcie, Skylandera z odpowiedniej grupy. To właśnie ten moment, w którym gracze zaczynają się zastanawiać nad rozszerzeniem swojej kolekcji. To jest też ten moment, w którym młodsi gracze radośnie oznajmiają rodzicom, że NALEŻY zakupić nowe figurki, bo bez tego NIE DA SIĘ skończyć gry. To oczywiście bzdura, bo grę da się ukończyć bez pełnego zestawu Pokemonów… wrrrróć… Skylanderów. Jedyne, co nas ominie to jakieś dwie tony znajdziek i ukrytych skarbów. No i zabraknie nam pewnej elastyczności w trakcie zabawy. Nie będziemy mieli pod ręką figurki na każda okazję. Trzeba będzie sobie zawsze radzić zestawem startowym. Z drugiej strony nie trzeba kupować dokładnie wszystkich figurek. Aby zyskać dostęp do wszystkich bram, wystarczy po jednym przedstawicielu każdej grupy. Bramy reagują na „żywioł”, a nie konkretnego Skylandera. No ale wytłumaczcie to sześcio-, czy siedmiolatkowi. Nie ma takiej opcji.

Tu wchodzi oczywiście kwestia ceny. Nie mówię tu o samej grze, bo można zrozumieć, że jest nieco droższa niż inne, ze względu na załączony portal i trzy figurki. Jednak potem trzeba doliczyć ewentualne koszty kolejnych. Szybki rzut oka na popularny portal aukcyjny pozwolił mi odkryć, iż w sprzedaży znajdują się trzy różne rodzaje zestawów figurek. Kupić można pojedynczą, za którą trzeba zapłacić około 42 – 45 złotych. Można tez kupić zestaw trzech, płacąc jedynie 100 – 105 złotych (bardziej opłacalne niż pojedyncza, ale zakładam, że nie wszystkie da się skompletować w takich trójpakach). Na koniec zostawiłem najciekawszy zestaw. Znajduje się w nim jedna figurka, dwa bonusy (jakieś przedmioty) i nowy świat w grze. Taki zestaw to również około 105 złotych mniej w naszym portfelu. I przyznam szczerze, że im dłużej przyglądałem się tym wszystkim zestawom, tym bardziej byłem pewien, że nie ma takiej możliwości, aby oprócz podstawowej wersji gry nie dokupić nic innego. Nawet we mnie jest tyle z dziecka, że zacząłem podliczać ile będą kosztowały interesujące mnie zestawy.

Gra została stworzona nie tylko z myślą o pojedynczym graczu, ale i o współpracy, a nawet walce między stworkami. Wystarczy ustawić dwa potworki na jednym z portali i jazda. No dobra, nie tak od razu. O ile zmiana Skylanderów w trakcie zabawy to kwestia podmiany figurki na portalu, to dodanie drugiego gracza wymaga wyjścia do menu i dołączenia go z poziomu opcji. Trochę szkoda. Innym niedopatrzeniem w mojej opinii jest brak trybu PvP, w który można by zagrać po sieci. Z jednej strony rozumiem, że stworzono system, który pozwala na wspólną grę niezależnie od posiadanych konsol, jednak co mają zrobić osoby, których znajomi z okolicy nie kupili sobie Spyro’s Adventure. Niestety, w takiej sytuacji, są niemal zupełnie odcięci od zabawy z innymi „hodowcami”. Szkoda.

Tak oto zwykła zręcznościówka dla dzieci staje się czymś o wiele ciekawszym. Nie tylko łączy posiadaczy różnych konsol, ale staje się mistrzem w dziedzinie „jak wyciągnąć kasę od graczy”. Przyznam, że lepszego pomysłu na to jeszcze nie widziałem. Schować się mogą wszelkie abonamenty za MMO, czy płatne DLC do innych gier. Napuszczenie małych graczy na rodziców – to po prostu mistrzostwo. Ale z drugiej strony, wcale mnie to nie razi. Bo sam pomysł na tę grę jako całość jest czymś naprawdę nowym. Ile się nasłuchaliśmy o tym, że powstaną gry umożliwiające wspólną zabawę posiadaczy różnych platform. I co? I nic się nie działo. Dopiero Skylanders dał taką możliwość, choć nieco obchodząc temat. A dodatkowo to całkiem fajna gra.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze