feat - dnf

Duke Nukem Forever – recenzja gry

Ocena: 6,5

Plusy:
+ Duke Nukem w końcu wrócił
+ i to jest stary dobry Duke
+ i znowu kopie tyłki kosmitom
+ i znowu ratuje ponętne laski
+ i znowu poraża swoją wszechogarniającą „zajebistością”

Minusy:
- jednak technologicznie mocno się zestarzał
- a poza tym poddał się trendom, przez które nieco zdziadział
- i jest w stanie urzec przede wszystkim tych, których oczarował już 14 lat temu


Tak burzliwych narodzin nie miała chyba żadna gra w historii. 14 lat obietnic, tajemnic niepokoju i zwodzenia graczy. Większość już dawno straciła wiarę, że Duke Nukem Forever ujrzy światło dzienne. Pojawiły się nawet oficjalne informacje o zaprzestaniu prac nad projektem. DNF był tematem oklepanych żartów na Prima Aprilis, a domniemana data jego premiery wyznaczała daty wszystkich innych ważnych, choć niezbyt wiarygodnych wydarzeń – słynne określenie „Dzień po premierze Duke Nukem Forever”. Aż tu nagle niemal jak grom z jasnego nieba, Książę powrócił. Czy w blasku chwały? Tego zaraz się dowiecie.

What? Did you think I was gone forever?

Początek gry, to przypomnienie końca Duke Nukem 3D. Jeśli ktoś pamięta finałową walkę z bossem sprzed 14 lat, teraz będzie mógł zobaczyć ją w nowej jakości. Jak się okazuje Książę wcale nie cofnął się w czasie. To po prostu gra komputerowa o naszym bohaterze, w którą gra, on sam. Obecnie jest bohaterem całej Ziemi i okolic. Pogromcą wrednych Obcych. Pławi się w luksusie i kobietach (mieszka w wielkim apartamencie na piętrze numer 69). Idol i bożyszcze tłumów. Co ciekawe Obcy nadal tam są. Wielki statek Matka unosi się nad budynkami, a jego „mieszkańcy” są widywani w sklepach i na ulicach. Jednak nie wywołują burd, a społeczeństwo ma wbijane do głowy, żeby nie drażnić ufoluda. Bo jeszcze zacznie szaleć.

Oczywiście każdy gracz wie, że jeśli w mieście, w którym mieszka Duke, pojawiają się wielkie statki obcych, którym widowiskowo skopał on tyłki, to na pewno niedługo coś zacznie się dziać. I nie będzie to popołudniowa herbatka z ciasteczkami. Faktycznie, niedługo potem, kosmici wdzierają się do Duke-Jaskini (ktoś pozazdrościł Batmanowi) i zaczynają ostra jazdę. Mimo iż Książę dostaje zakaz kopania tyłków obcym, musi coś zrobić. I robi to co potrafi najlepiej. Zwłaszcza, że Obcy popełniają największy błąd swojego krótkiego od tej pory życia. Porywają kobiety księcia. Dwie figlarne i zawsze chętne do zabawy bliźniaczki Holsom (czy to nazwisko tylko przypadkiem brzmi podobnie do Olsen?). A to oznacza wojnę.

Not my babes! Not in my town! You alien motherfuckers are gonna pay for this!

Czy fabuła jest ważna w grach o Księciu? Nie, ale wiadomo, że lepiej ratuje się gorące laski, które chętnie wyrażą potem swoją głęboką wdzięczność, niż świat. No dobra, zwykle świat i tak będzie uratowany, ale przy okazji. Dobre jest to, że prawdopodobnie ta część świata, która ma biust, też będzie chciała okazać wdzięczność naszemu bohaterowi. Niektórym wystarczy, że zatrzyma się windę tuż przed rozbiciem.

Z takich, czy innych pobudek, Duke rusza na wojnę z brzydkimi obcymi. Nie jest zaskoczeniem, że DNF jest pierwszoosobową strzelaniną w futurystycznych klimatach. Z jednej strony stoi Duke, z drugiej Obcy.

Książę ma do dyspozycji dość spory arsenał, znany w większości z poprzednich gier. Jest tu shotgun, miny laserowe, lasery, czy kultowe działko zmniejszające. Przykre jest tylko to, że podążając za trendami, pozwolono mu nosić jednocześnie tylko dwie spluwy. Chyba nie chciano wprowadzać realizmu do Duke Nukem Forever. Te dwie rzeczy przecież są sprzeczne ze sobą.

Kolejna sprawa dotyczy sił witalnych naszego bohatera. Oczywiście nie są one mierzone czymś tak banalnym jak „Zdrowie”, o nie. Żywotność Duke’a określa jego Ego. Oczywiście Ego jest duże, jak wszystko u naszego herosa, ale można je jeszcze wydłużyć. O pardon, chciałem powiedzieć podnieść…no dobra, to też nie zabrzmiało za dobrze. Chodzi o to, że Książę będzie mógł dłużej wytrzymać…w czasie walki oczywiście. Aby rozwinąć Ego, należy w odpowiedni sposób używać pewnych przedmiotów rozrzuconych po świecie. I tak na przykład w siłowni w jednym z pierwszych etapów, można poćwiczyć na ławeczce, ale żeby podnieść sobie maksymalny poziom Ego, najpierw trzeba maksymalnie dociążyć sztangę. Zabieg ten jest całkiem ciekawy, bo daje powód, do zabawy różnymi obiektami, które twórcy poukrywali po świecie.

Niestety siły życiowe Księcia, również poddały się najnowszej modzie i regenerują się same. Żegnajcie pigułki leczące naszego bohatera. Dobrze, że chociaż zostawiono sterydy i piwo, które w odpowiednich dawkach czasowo wzmacniają naszego mocarza.

Size only matters when you’re full grown, baby!

Twórcy dorzucili do gry jeszcze jedną rzecz. Oprócz zwykłych etapów, gdzie biegamy i przerabiamy zastępy obcych na karmę dla kotów, Mamy też etapy „jeżdżone”. Duke może zasiąść za kierownicą wypasionej półciężarówki, albo jeszcze bardziej wypasionego zdalnie sterowanego samochodu. Oczywiście w tym drugim przypadku trzeba być najpierw w odpowiednim rozmiarze, ale dla Księcia to nie problem.

Problem tylko w tym, że te etapy są nudne i moim zdaniem zbyt długie. Dodatkowo siedząc za kółkiem nie mamy dostępu do żadnej giwery, co powoduje, że zabawa polega na omijaniu wrogów i szybkim przemieszczaniu się z punktu A do punktu B. Na pierwszy rzut oka, urozmaicenie. Na drugi, przekombinowany dodatek.

To co jednak zostało niemal niezmienione to walki z bossami. Te bydlaki są wielkie i potrafią skopać dupsko prawie tak dobrze jak Książę. Co prawda walki są okrutnie oskryptowane i cała trudność polega na znalezieniu tego jednego sposobu na ubicie brzydala. Ale i tak jest z tym trochę zabawy.

Anybody mind if I… take off my pants?

Kiedy naście lat temu pojawiły się pierwsze screeny z DNF, gracze byli zachwyceni grafiką. Zresztą obietnice producentów były niezwykle szumne. Jednak jak już wspomniałem, naście lat, to wieczność w tym biznesie. Powstaje więc pytanie. Czy technologicznie DNF daje radę?

Pierwsze zetknięcie z technologią jest niepokojące, gdy patrzy się na rekomendowany przez wydawcę sprzęt potrzebny do odpalenia gry, ma się wrażenie, że patrzymy na opis komputera sprzed trzech, czy czterech lat. Ale może to zasługa optymalizacji?

Niestety, po odpaleniu DNF okazuje się, że nie o rewelacyjną optymalizację tu chodzi. Gra widocznie odstaje od dzisiejszych standardów. Nie twierdzę, że jest brzydka, po prostu technologicznie jest „nieco” z tyłu. Modele postaci są niekiedy mocno „plastikowe”, a animacje sztywne. Z niektórymi teksturami też jest problem. Ciągle nie wiem, czy bliźniaczki Holsom nosiły majtki. Podobały mi się modele obcych. Ciekawie jest porównać sobie to, co pokazuje DNF, z kupką pikseli z Duke Nukem 3D.

Jeśli chodzi o otoczenie, w jakim przyjdzie nam szaleć, to ono również nie powala na kolana, choć czasem jest na czym zawiesić oko – i niekoniecznie mówię tu o skąpo ubranych laseczkach. Na szczęście przyjdzie nam zwiedzić dość zróżnicowane zakątki, a i wielkość naszego bohatera będzie miała wpływ na „odbiór” otaczającego nas świata. Zrozumiecie, kiedy zwiedzicie kuchnię, będąc wielkości puszki z szynką.

Dźwiękowo też jest różnie. Z jednej strony kapitalnie podłożony głos Księcia i jego rewelacyjne, kultowe już teksty typu „Hail to the King, baby”, czy „It’s down to you and me!”. Z drugiej mamy niekiedy kulawy voice-acting osób podkładających głosy pod postacie poboczne. Jednak najgorszym przykładem udźwiękowienia jest scenka, w której Duke podgląda jak jedna z bliźniacze bawi się sama ze sobą. Dźwięki, jakie z siebie wydaje (bliźniaczka, a nie Duke) sprawiają wrażenie, że coś ją potwornie boli, a nie, że jest jej przyjemnie.

Gra ma kategorię PEGI 18 i jak na taka przystało mnóstwo w niej nagości i seksualnych podtekstów. Co tam podteksty, niekiedy mamy do czynienia z otwartymi seksualnymi uwagami i scenkami. Książę jest przecież „romantykiem”, a i damy którymi się otacza są cnotliwe. Yeah, right… Niestety gra jest w angielskiej wersji językowej, przez co osobom słabiej znającym język, część żartów może umknąć. Choć z drugiej strony, polonizacja mogłaby niektóre z nich zbyt mocno spłaszczyć. Tak samo dobrze jest znać choć trochę poprzednią odsłonę gry, a także różne filmy należące do szeroko pojętej kultury masowej. Smaczków i nawiązań jest mnóstwo.

I’m from Las Vegas, and I say: kill’em all.

Duke Nukem Forever, to nie tylko szalona jazda bez trzymanki w trybie dla pojedynczego gracza. Dostajemy też tryb wieloosobowy. Mam jednak wrażenie, że jest on w grze tylko po to, aby był. Mapy to tereny wzięte z kampanii, a tryby gry to standardowy Deathmatch, King of the Hill i Capture the Flag. Co prawda nie spodziewałem się, że dostaniemy w DNF rozgrywkę wieloosobową na miarę Modern Warfare, czy Battlefield, ale sądziłem, że będzie nieco lepiej. Sytuację ratują humorystyczne wstawki i niecodzienne możliwości. No bo jak tu się nie uśmiechnąć, gdy flagą w trybie CTF jest wierzgająca laseczka, którą co jakiś czas trzeba przywołać do porządku klapsem w tyłek (jakby nie wierzgała, też można klepnąć, a co). Gracze zwykle biegają i strzelają do siebie z promieni zmniejszających, aby za chwilę zeskrobywać wroga z podeszwy.

Holsom Twin: What about the game Duke? Was it any good?

Duke: Yeah, but after 12 fucking years it should be!

Ciężko mi ocenić Duke Nukem Forever. Z jednej strony nareszcie jest i dostajemy całkiem dobrą grę, która w trybie dla pojedynczego gracza serwuje około dziesięciu godzin nieskrępowanego i radosnego masakrowania obcych. Z drugiej wyziera na nas z monitora gra, która technologicznie jest „kawałek” za obecnymi standardami. Te wszystkie lata jednak nie wyszły Księciu na dobre. Na szczęście uniknął on losu innej wielkiej produkcji, która siedziała wieki w developingu i była „skazana na sukces”. Pamiętacie Daikatanę?

Duke Nukem Forever, to nadal stary dobry Duke Nukem. No właśnie, „stary”, co boli najbardziej. Młodsi gracze zapatrzeni w grafikę pewnie pogardliwie prychną po odpaleniu. Jednak dzięki temu (znaczy dzięki nieco starszej grafice, a nie prychnięciu młodszych graczy) nawet gracze ze starszym sprzętem będą mogli pomóc Księciu uratować jego laski. Dla samego łomotania pozaziemskich tyłków i słuchania tekstów Duke’a warto zagrać. A nawet trzeba. Zresztą mam nadzieję, że fanów Duke Nukem, którzy przez te naście lat wierzyli, że ich idol wróci na ekrany monitorów, nie muszę zbyt długo zachęcać. Odpalcie, a potem krzyknijcie Hail to the King, baby!

A co do reszty…No właśnie. Mam niejasne wrażenie, że reszta zagra w ten tytuł tylko z uwagi na to, że jest to Duke Nukem Forever. Gra legenda. Gdyby nie to, gdyby był to Joe vs. Aliens, czy coś podobnego, większość z nas wyłączyłoby tę grę po 15 minutach. Bo Duke Nukem Forever niestety działa dzięki sentymentowi do minionych czasów.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze