slide - last of us rec

The Last of Us – recenzja gry


Alfred Hitchcock powiedział kiedyś, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. To samo stwierdzenie można przypiąć do części gier. Jak do tej pory nie spotkałem zbyt wielu tytułów, które spełniałyby ten postulat. Silent Hill 2, Heavy Rain to dwie gry, które od razu przychodzą mi na myśl. Od piątku dołącza do nich trzeci tytuł. The Last of Us.

Najnowsze dzieło Naughty Dog, studia znanego z trylogii Uncharted, czy serii Crash Bandicoot i Jak and Daxter, od samego początku pokazuje, że ma zamiar wysoko zawiesić poprzeczkę. W ciągu pierwszych dwudziestu minut gra dokonała rzeczy moim zdaniem niepojętej. Choć przez cały prolog, doskonale wiedziałem jak się on zakończy (i będzie wiedział to każdy gracz, który choć trochę śledził informacje o tej grze), to mimo wszystko końcowe sceny tego fragmentu rozgrywki trafiły mnie jak dobrze wymierzona cegła. To jest naprawdę rzadko spotykane, żeby zaskoczyć gracza, który de facto zna zakończenie danego fragmentu. Ale Naughty Dog ta sztuka się udała. Przynajmniej w moim przypadku.

rev - last of us 2

Mamy więc początkowe trzęsienie ziemi i to w naprawdę kapitalnym wydaniu. Później napięcie co prawda nieco opada, ale od pierwszej chwili „normalnej” rozgrywki zaczyna rosnąć. Napięcie buduje cały otaczający gracza świat. A mamy tu do czynienia z krajobrazem po apokalipsie. Przez Ziemię przetoczyła się tajemnicza epidemia (choć lepszym słowem byłoby pandemia), zamieniająca ludzi w krwiożercze zmutowane połączenie człowieka i grzyba. Przetoczyła się, ale wcale nie wygasła, bo mutanty wciąż biegają po świecie, a chmury zarodników unoszą się w różnych miejscach stwarzając realne zagrożenie rozprzestrzenienia się choroby. Ludzie żyją w specjalnych zamkniętych strefach kontrolowanych przez wojsko. Poza strefami czyha śmierć. Zarówno z łap mutantów, jak i bojówek zwanych Świetlikami. Świetliki mają dość szczytny cel, a mianowicie znalezienie lekarstwa na chorobę, która zniszczyła cywilizację.

rev - last of us 4

Gracz wciela się w Joela, czterdziestoletniego mieszkańca jednej z takich stref. Gość przeżył do tej pory naprawdę poważne gówno i to widać nie tylko po jego twarzy, ale i po podejściu do życia. Jeśli macie nadzieję na to, że The Last of Us będzie jak Uncharted, tylko z zombie-podobnymi grzyboludźmi, to z miejsca ją porzućcie. To nie ten świat, a to co spotyka Nathana Drake’a w ciągu wszystkich gier z serii Uncharted, jest przedszkolną zabawą w porównaniu z tym co Joel przeżywa w samym prologu.

W trakcie gry Joel spotyka czternastoletnią Ellie, która będzie musiał wziąć pod opiekę. Razem będą przemierzać zniszczone zarazą Stany Zjednoczone. Relacje tej pary są kluczową sprawą w grze. Przedzieranie się przez hordy wrogów staje się drugorzędne. Oczywiście niezbędne, bo w grze akcji trzeba poprzedzierać się przez hordy wrogów co jakiś czas, ale w tej opowieści czyszczenie świata z mutantów nie jest kluczowe.

rev - last of us 5

Rozgrywka jest bardzo emocjonalna podróżą na zachód Stanów. Jednak jak już napisałem, mimo całego bagażu emocji, przyjdzie nam też stawić czoła różnym wrogom. Jak zwykle w przypadku gier post-apokaliptycznych, naprzeciw nas tana nie tylko zmutowane stwory, ale i żywi ludzie, którzy przetrwali katastrofę i starają się dostosować do panujących warunków. I tak jak to zwykle bywa, wychodzi na to, ze bardziej trzeba się obawiać tych co żyją, niż tych „martwych”, czyli w tym przypadku zarażonych grzybem.

Ciekawa jest konstrukcja tych fragmentów gry, w których trzeba zmierzyć się z różnymi wrogami. The Last of Us nie jest grą, którą przechodzi się z wyciągniętą giwerą, zalewając przeciwników morzem ołowiu. Nie da się tego zrobić, bo po pierwsze z amunicją w grze jest krucho, po drugie jeden nieprzemyślany strzał może nam ściągnąć na głowę grupę wrogów i zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Jeśli dodamy do tego fakt, iż Joel nie jest jednoosobową armią i nie jest specjalnie szkolony w używaniu broni palnej, to pojawia się spory problem. Joel wie jak się strzela, ale raczej na zasadzie „Tym końcem celujesz we wroga, a tu pociągasz za języczek, żeby strzelić.”. W grze objawia się to pewną niepewnością celowania. Ręce naszego bohatera nieco drżą, celownik nie jest nieruchomy jak głaz. Dodajmy do tego dość szybko i chaotycznie poruszających się wrogów i okaże się, że w sytuacji krytycznej broń palna wcale nie musi być najlepszym wyjściem.

rev - last of us 10

Dlatego wiele starć w The Last of Us (jeśli nie wszystkie) jest zaplanowane na ciche załatwienie sprawy, a nawet całkowite uniknięcie konfrontacji. Przez sporą część gry będziemy się skradać, czekać na ruch przeciwnika i eliminować ich po cichu jednego po drugim. Trzeba jednocześnie wspomnieć o tym, że mamy tu do czynienia z chyba najbardziej emocjonującą skradanką do tej pory. W innych grach, błąd oznacza problemy z ubiciem większej liczby wrogów niż normalnie, czy brak jakiegoś trofeum. Tu, błąd oznacza zwykle zgon, zwłaszcza jeśli pomylimy się podczas przeprawy z zarażonymi. W żadnej grze do tej pory (no może w pierwszej odsłonie Thief’a) nie czułem takiej nerwówki podczas analizowania dróg jakimi poruszają się wrogowie, by w miarę bezpiecznie wyłuskać ich jeden po drugim i ukatrupić.

W takich chwilach pojawia się pytanie. Co z SI? Zarówno z tą odpowiedzialna za wrogów, jak i za naszych towarzyszy. SI wrogów jest o tyle ważna, że jeśli mamy naprzeciw siebie cyborgi wyczuwające zmianę faktury materii wszechświata, spowodowana sama nasza obecnością w okolicy, to gra szybko staje się frustrująca. Z drugiej strony jak walczymy z bandą idiotów, to również szybko okazuje się, że zabawa jest do bani. Na szczęście wrogowie w The Last of Us są wypośrodkowani. Dobrze zaprogramowano ich zachowania, aby kiedy trzeba działali z zabójcza skutecznością, ale też wybaczali drobne błędy.

rev - last of us 9

Druga sprawa to kwestia naszych sprzymierzeńców. Tu też jest całkiem dobrze. Po pierwsze potrafią oni sami z siebie zaatakować i zdjąć wroga z ukrycia. I nie robią tego na pałę, ale w odpowiednich momentach. Dodatkowo, gra została odpowiednio ustawiona i wybacza błędy SI naszych sprzymierzeńców. W ilu grach do tej pory cały Wasz misterny plan rozpadł się na kawałki, bo Wasz towarzysz wylazł na środek korytarza, albo nie zdążył uciec z widoku wroga. Tu tez zdarzają się im takie wpadki, ale gra je wybacza. Konsola rozumie, że stało się coś, na co gracz zupełnie nie ma wpływu i nie należy go karać za kiepskie działanie skryptów. Z drugiej strony nasi towarzysze naprawdę maja łeb na karku i nie wyłażą z ukrycia kiedy nie trzeba. Przynajmniej nie nagminnie.

Tak samo nie trzeba ciągle przesadnie dbać o Ellie. To nie bezradne dziecko, a czternastolatka wychowana w post-apokaliptycznym świecie, więc wie jak o siebie zadbać, nawet jeśli momentami fakt, że jest jeszcze dzieckiem bierze górę. Co ciekawe, w kwestii relacji miedzy nią a Joelem, to nie ograniczają się one jedynie do cut-scnek. Jeśli Ellie poważnie wkurzy się na naszego bohatera w trakcie jakiegoś filmiku, to „efekty” tego widoczne są też po zakończeniu scenki. Ellie burczy coś pod nosem, komentuje polecenia Joela, czy ociąga się z ich wykonaniem. Całkiem nieźle zrobione.

rev - last of us 11

Warto w tym momencie dodać, że gra posiada pełną polską wersję językową. Możemy więc zarówno czytać polskie napisy, jak i słuchać polskiego dubbingu. I przyznam, że zostałem miło zaskoczony. Dubbing jest świetny. Choć momentami słychać ten „naturalny” dla polskich dubbingowców teatralny ton, to w przeważającej większości dialogi brzmią bardzo autentycznie. Zarówno pod względem intonacji, jak i użytych słów (w tym mocnych przekleństw). Jedyne do czego mogę się przyczepić, to fakt, że Ellie w polskim wydaniu brzmi nieco zbyt poważnie jak na czternastolatkę. Poza tymi dwiema sprawami, dubbing pierwsza klasa.

The Last of Us, oprócz niesamowitej rozgrywki dla pojedynczego gracza, ma też tryb wieloosobowy. Zastanawiałem się, po co takiej grze multi. Czy nie będzie to sytuacja, gdzie znowu wsadzono ten tryb na siłę i będzie to nudne, kiepskie i beznadziejne zapychadło płyty. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Multi w The Last of Us jest pomyślane całkiem ciekawie. Gracz  dostaje swoja grupę ocalonych, która musi utrzymać przy życiu przez 12 tygodni. Jeden rozegrany mecz online, to jeden dzień życia grupy. Każdego dnia, trzeba tej grupie dostarczyć odpowiednią ilość zasobów potrzebnych do przeżycia. Zasoby te zdobywa się w trakcie gry, ze specjalnych skrzynek i ciał zabitych wrogów. Dzięki temu gra nabiera zupełnie innego znaczenia.

rev - last of us 12

Ponadto tak jak w singlu, tak i tutaj nie mamy do czynienia z festiwalem ołowiu. Amunicji jest mało, każdy strzał się liczy. Można dokupić pewne rzeczy w trakcie meczu, ale kosztuje to części, które mogą być później wymienione na zasoby. Czyli coś za coś.

Dobre jest to, ze w trybie wieloosobowym znika owa niepewność celowania, na którą cierpi w singlu Joel. Dzięki temu gra się nieco bardziej komfortowo, choć nadal jest stosunkowo ciężko.

Śmiesznym dodatkiem do multi, jest możliwość połączenia z kontem na Facebooku, dzięki czemu ocaleni w naszej grupie zostaną nazwani tak jak nasi znajomi. Można się czasem uśmiechnąć widząc na ekranie znajomy awatar i informację w stylu „Artur Janczak uprawia północne pole”, albo „Tomasz Koralewski walczy z gangreną.”. Mała rzecz, a potrafi zmienić nieco spojrzenie na naszych „podopiecznych”.

rev - last of us 14

Na koniec warto wspomnieć, że The Last of Us jest obecnie chyba najładniejsza grą, jaka pojawiła się na Playstation 3. Otoczenie, animacja, główni bohaterowie, postaci niezależne, zarażeni, zarówno pod względem wyglądu jako takiego, oraz animacji to wszystko wygląda rewelacyjnie. Zresztą to chyba taki zwyczajowy moment w życiu danej generacji konsol. Kiedy mamy przełom generacyjny, to ta „ustępująca” pokazuje pełnię swoich możliwości. Zastanawiam się jak wyglądała by ta gra, gdyby zaimplementowano w niej technologię nagrywania mimiki twarzy znaną z L.A. Noire. Efekt mógłby być piękny i przerażający jednocześnie.

Podsumowując muszę napisać, że gdyby nie nadchodząca we wrześniu premiera GTA V, można by śmiało określić The Last of Us mianem gry roku. Jednak produkcja Rockstar na pewno nie odda tego tytułu zbyt łatwo. Tak czy inaczej, The Last of Us, to gra, którą każdy posiadacz PS3 powinien mieć w swojej kolekcji. A jeśli nie macie PS3, ale macie znajomego z tą konsolą i grą, to powinniście u niego choć raz w to zagrać. Bo warto. Nie dla pięknych widoków, fajnego dubbingu, czy ciekawego multi. Warto, ze względu na emocje jakie towarzyszą całej rozgrywce.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
W zasadzie wszystko. Niesamowity klimat, rewelacyjna grafika, fabuła obok której nie da się przejść obojętnie. Do tego niezły tryb multiplayer. SI wrogów i towarzyszy. Polska wersja językowa. Innymi słowy, cała gra.
Było kilka pomniejszych błędów graficznych.
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze