aorus_thunder_m7_myszka_test_gildia_ggk

Test myszy Aorus Thunder M7

Plusy:
+ dobra alternatywa do gier MMO i MOBA
+ interesujący design
+ opakowanie
+ claw grip
+ znakomite oprogramowanie i makra
+ aż 9 programowalnych przycisków poza standardem

Minusy:
- dla niektórych: claw grip
- różnica materiałów przy lewym i prawym przycisku
- dwa przyciski po lewej stronie zostały umiejscowione zbyt głęboko


Rynek peryferiów dla profesjonalnych został już w Polsce podzielony między znane firmy. Jednak konkurencja nie śpi i na rodzimy rynek zawitała firma Aorus, będąca konkurencją właśnie dla gigantów od myszek, podkładek, słuchawek i całej reszty otoczenia graczy. Jak sprawuje się ich Thunder M7?

test_aorus_thunder_m7_gildia_9

Pierwsze zetknięcie z firmą Aorus nastąpiło przy rozpakowywaniu właśnie Thunder M7. Wszystko wydawało się niepozorne: ot, kolejna myszka aspirująca do miana tych „stworzonych dla graczy”. Pierwszym przyjemnym szokiem było przede wszystkim opakowanie, które początkowo nie wyróżnia się niczym. W środku jednak znajdziemy specjalny pokrowiec na myszkę, gdybyśmy chcieli zabrać ją do znajomych czy na LAN. Materiałowe opakowanie, skryte początkowo w podwójnym kartonie, ozdobione jest logo firmy, czyli czymś przypominającym z wyglądu dziób ptaka. Wszystko utrzymane w przyjemnej i eleganckiej stylistyce łączącej czerń i pomarańcz.

test_aorus_thunder_m7_gildia_10

Po rozpięciu zamka błyskawicznego stanowiącego zamknięcie pokrowca, moim oczom ukazał się sam gryzoń. Mały, o ciekawej konstrukcji oraz specyficznych materiałach, ale o tym za chwilę. Od razu zauważyłem przyciski umieszczone po lewej stronie Thunder M7 i pierwszym skojarzeniem była konkurencyjna mysz o nazwie Naga. Co prawda nie przesadzono z ilością skrótów dostępnych pod kciukiem i zdecydowano się na ich umieszczenie w innej formie, ale skojarzenia są tutaj oczywiste. Następnie uwagę przyciąga sama konstrukcja, a właściwie materiały, gryzonia: oto bowiem pod dłonią, dość niekonwencjonalnie, umieszczono diody podświetlające, natomiast zarówno lewy, jak i prawy przycisk myszy wykonane zostały z innego rodzaju plastiku każdy.

test_aorus_thunder_m7_gildia_16

Przed podłączeniem przejrzałem jeszcze resztę zestawu oraz dokładnie obejrzałem gryzonia, który okazał się zwieńczony niemal dwumetrowym kablem w oplocie materiałowym zakończonym pozłacanym wtykiem USB. Prócz Thunder M7 w opakowaniu znalazło się również miejsce na zapasowe ślizgacze wykonane z teflonu. Miły akcent, szczególnie, że ślizgacze zużywają się zazwyczaj dość szybko na nieodpowiednich powierzchniach. Gryzoń od Aorus opiera się na trzech ślizgaczach, z tego dwa, przedni i tylni, są całkiem pokaźnych rozmiarów.

test_aorus_thunder_m7_gildia_3

Wreszcie przyszła pora na podłączenie M7. Pierwsze wrażenia? Uciążliwy dla mnie chwyt, bo preferuję palm grip, a Thunder M7 jest myszką krótką, stosunkowo małą. Rzekłbym nawet, że momentami czułem się, jakbym trzymał gryzonia przeznaczonego do laptopa lub innych rozwiązań mobilnych. Drugą cechą, do której nie mogłem się początkowo przyzwyczaić, była różnica materiałów wykorzystanych przy lewym i prawym przycisku: z jakiegoś powodu nielakierowany plastik, przypominający w fakturze bardziej styropian, nie był szczególnie interesujący i wygodny w dotyku. Jest to jednak kwestia przyzwyczajenia, podobnie z wykorzystywanym tutaj chwycie typu claw grip.

test_aorus_thunder_m7_gildia_6

Same przyciski zostały umieszczone bardzo wygodnie i sensownie, szczególnie biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary myszki. Nie zabrakło nawet dwóch klawiszy dedykowanych do zmiany DPI w locie, które Aorus wplótł w konstrukcję standardowo, tj. w okolicach rolki i głębi dłoni. Zaraz o nich możemy zauważyć diody LED informujące o aktualnie wykorzystywanej czułości sensora – za pomocą programu możemy dostosować progi czułości lub skorzystać z predefiniowanych wartości 800/1600/3200/5600. Dla bardziej wymagających przewidziano nawet 8200 DPI. Wszystko to przy próbkowaniu 1000 Hz. Wróćmy jednak do przycisków. Poza wspomnianymi już lewym, prawym, rozdzielczości DPI i oczywistej rolce, do naszej dyspozycji oddano jeden przycisk po lewej stronie Thunder M7. Natomiast pod kciukiem, czyli po lewej znajdziemy sprawnie ułożone 8 klawiszy, które możemy dowolnie zaprogramować w pobranych sterownikach.

test_aorus_thunder_m7_gildia_13

Mysza podpięta, oprogramowanie pobrane, skróty porobione, więc czas zacząć testy. Rozpocząłem od Guild Wars 2, czyli gry MMO – jednej z wielu, do których M7 zostało stworzone. Wrażenia były bardzo przyjemne, chociaż rzadko sięgałem do dwóch najgłębiej położonych klawiszy – okazały się odrobinę niewygodnie usytuowane pod kciuk. Niemniej pozostawiło to 6 wygodnych skrótów tylko po lewej stronie. Inna sprawa, że przyzwyczajenie się do samego claw grip zajęło mi kilka godzin. Jeśli nastawiacie się na zdecydowanie dłuższą zabawę, to do Thunder M7 przyzwyczaicie się raz-dwa i nawet nie poczujecie, kiedy wykorzystacie jej możliwości w pełni. Skróty przydały się również w grach MOBA, czyli League of Legends oraz DOTA 2.

test_aorus_thunder_m7_gildia_4

Po chrzcie bojowym przyszedł czas na sprawdzenie możliwości sensora laserowego. Początkowo korzystałem ze drewnianego blatu biurka i myszka nie miała żadnych problemów. Podobnie było w przypadku białej kartki papieru: Thunder M7 działał bardzo sprawnie na wszystkich możliwych konfiguracjach i czułości. W końcu wylądował na szklanej I-2 i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie drobne problemy. Kursor nie wariował, myszka działała sprawnie, precyzyjnie, płynnie, ale… Zdaje się, że ślizgacze okazały się zbyt niskie i momentami pojawiał się nieprzyjemny odgłos szurania po szkle, zupełnie, jakby nastąpiło złe spasowanie części lub któraś z naklejek odstawała. Cóż: myszka zdaje się być adresowana do bardziej przenośnych zastosowań, a mało kto chowa w kieszeni szklane podkładki. Możliwe, że była to również wada mojego egzemplarza lub trochę wysłużonych ślizgaczy.

test_aorus_thunder_m7_gildia_15

Na koniec zostawiłem pobierane oprogramowanie oraz jego możliwości. Przede wszystkim do dyspozycji oddano kilka wersji językowych, ale polskiego nie uświadczycie. Na szczęście opcje są dobrze opisane w języku angielskim. Bawić się możemy niemal wszystkim: począwszy od czułości, i w to w dwóch osiach niezależnie, poprzez próbkowanie, ustawienia rolki, pamięć, profile, aż do podświetlania gryzonia. Nie zabrakło również możliwości tworzenia makr. Ba! Aorus poszedł krok dalej i zaoferował nawet nagrywanie ruchu kursora myszy w ramach makra. Naprawdę imponujące.

test_aorus_thunder_m7_gildia_18

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Wygląd: 4/5
Wykonanie: 3.5/5
Funkcje: 4.5/5
Stosunek ceny do jakości: 5/5
Ogólnie: 4.5/5

PODSUMOWANIE:

Aorus prezentuje bardzo dobrą alternatywę. Ich Thunder M7 sprawdzi się świetnie, jeśli często podróżujecie, a Waszą pasją pozostają gry typu MOBA lub MMO. Sensor sprawdza się na każdej powierzchni, a możliwość dostosowania gryzonia pod własne potrzeby może się okazać kluczowa. Dla niektórych świetną opcją może okazać się nagrywanie makra razem z ruchem kursora. Cena również nie jest wygórowana, jak za produkt dedykowany dla graczy: około 250-300 złotych.

Komentarze