feat - civ revolution rec

Sid Meier’s Civilization: Revolution – recenzja gry

Ocena: 8,5

Plusy:
+ grafika
+ grywalność
+ wciąga
+ Civilopedia

Minusy:
- dla niektórych - uproszczenia


No i stało się.  Sid Meier ucywilizował konsole. I to konsole nowej generacji. Tak jest, seria, która była standardowym argumentem PC’towców w trakcie kłótni z konsolowcami, trafiła wreszcie na grające pudełka. Owa odsłona nosi tytuł Civilization: Revolution i zaiste jest rewolucją w świecie gier na konsole.

Szczerze mówiąc zastanawiam się jak pisać tę recenzję. Z jednej strony wszyscy chyba znają Cywilizację. Nawet jeśli w nią nie grali namiętnie, to wiedzą w czym szum i jak się w to gra. Z drugiej zaś strony, Revolution to na konsole zupełna nowość, pierwsza odsłona serii. Więc jak pisać, jak dla ludzi, którzy już wszystko wiedzą, czy jak dla graczy dostających Cywilkę pierwszy raz do rąk? Spróbujemy coś pośredniego.

Pierwsza Cywilizacja pojawiła się na PC’tach w 1991 roku. Niemal natychmiast zdobyła serca graczy i bardzo szybko zdobyła status gry kultowej, legendarnej i co tam jeszcze można wymyśleć. A przecież była w zasadzie bardzo prosta. Gracz obejmował przywództwo nad jedną z wielkich cywilizacji i prowadził ją od momentu, kiedy cywilizacja owa składała się z jednego wozu z osadnikami, do startu statku kosmicznego, mającego zasiedlić odległe planety. Od 1991 roku powstały trzy nowe duże części i mnóstwo dodatków. Zmieniano w nich sporo rzeczy, jednak trzon rozgrywki pozostał ten sam. Doprowadzić naszych podopiecznych od jednego wozu z osadnikami, do totalnej władzy nad światem.

Nie inaczej sprawa wygląda w Civilization Revolution. Grę rozpoczynamy od wybrania jednej z 16 dostępnych cywilizacji. Każda z nich ma swoje słabe i mocne strony, odzwierciedlone różnymi bonusami. Każda ma bonus startowy oraz dodatki, pojawiające się w momencie, gdy osiągnie ona kolejną Erę rozwoju. Dodatkowo, mamy specjalne jednostki wojskowe, dzięki czemu walka nie jest nigdy nudna.

Po wyborze początkowym trafiamy na mapę świata. Jak to zwykle bywa, z jednym osadnikiem i jednym wojakiem (ewentualnie zamiast osadnika, na niższych poziomach trudności jest już miasto). I od tego momentu wszystko zależy od gracza. Na szczęście Cywilizacja nie jest grą, w której liczą się szybkie palce i czas reakcji. Tu bardziej premiowany jest pomysł na kolejne kroki naszych podwładnych.

Civilization Revolution, to ciągła walka. Nie tylko ta faktyczna, kiedy stają naprzeciw siebie dwie wrogie armie. To także walka umysłów. Gracz, kontra elektroniczny umysł sterujący innymi nacjami, lub inni gracze w trybie Multi. Trzeba nieustannie planować, przewidywać i ustalać priorytety. Na początku jest w miarę prosto. Trzeba wyczyścić okolicę z wiosek barbarzyńców i w miarę szybko postawić kilka miast, żeby inni za bardzo się nie rozplenili. Potem zaczynają się zwykłe cywilizacyjne schody. Trzeba dbać o miasta, które już mamy, zdobywać lub budować nowe, pilnować rozwoju technologicznego, kulturalnego i ekonomicznego. Zaczyna się tego robić całkiem sporo. No ale taki już urok serii. Niestety, fani Cywilizacji w miarę upływu czasu zaczną zauważać pewne niepokojące zmiany. Mnóstwo rzeczy zostało uproszczonych. Ot chociażby dbanie o okolice miasta. Pamiętacie te hordy robotników, których wysyłało się do budowy kopalń, irygacji, czy w końcu sieci dróg? Teraz zapomnijcie o nich. Budowa drogi łączącej miasta, to kwestia kliknięcia jednej opcji. Nie można wybrać jak owa droga będzie biegła. Nie można również zarządzać terenami wokół miasta. Po prostu są i tyle. Z jednej strony takie rozwiązanie usprawnia rozgrywkę, a z drugiej fani gatunku mogą czuć się pokrzywdzeni.

Jak można wygrać w Civilization: Revolution? Na wiele sposobów. Militarnie, ekonomicznie, kulturowo i technologicznie. Zwycięstwo militarne polega oczywiście na podbiciu reszty przeciwników.  Ekonomiczne prowadzi gracza przez 8 kamieni milowych rozwoju cywilizacyjnego. Owe kamienie milowe są powiązane z zasobnością skarbca. Zwycięstwo kulturowe wiąże się z postaciami sławnych ludzi, którzy co jakiś czas pojawiają się w miastach. Odpowiednia ilość „wyhodowanych” sław i można budować ONZ, co owocuje kulturowym podbiciem świata. No i na końcu kwestia technologiczna, to oczywiście przodownictwo w naukach wszelakich. Choć wydawać by się mogło, że da się zwyciężyć bez angażowania sił militarnych, to jednak tak nie jest. Zawsze trzeba trzymać rękę na wojennym pulsie. To, że my nie będziemy atakować, nie oznacza, że reszta będzie dla nas równie miła. Trzeba utrzymywać wojsko choćby do obrony.

Skoro już przy wojsku jestem. Jak w poprzednich odsłonach, tak i w tej, jednostki, które są w stanie przeżyć wiele starć i wychodzą z nich zwycięstwo stają się coraz bardziej doświadczone. Co za tym idzie, otrzymują różne bonusy. Lepszy atak, obronę w lesie i tym podobne. Dodatkowo, jeśli mamy większą ilość jednostek tego samego typu, możemy je połączyć w armię. Twór taki rusza się jak pojedyncza jednostka, ale siłę przy ataku i obronie ma zwielokrotnioną. Nie ma nic gorszego od natknięcia się na ufortyfikowaną armię w atakowanym mieście.

Z ciekawostek, jakie czekają graczy mogę jeszcze wymienić możliwość nadawania nazw pewnym fragmentom świata. Czasem, gdy nasza jednostka wkroczy na jakiś teren, okazuje się, że właśnie trafiliśmy na piękny las/góry/pustynię czy cokolwiek innego i możemy to nazwać. Gra daje kilka propozycji, ale można też wpisać własną nazwę. W zasadzie nie wnosi to nic do gry, ale jest całkiem sympatyczne.

Nie zabrakło oczywiście olbrzymiej Civilopedii, z której gracz może czerpać garściami wiedzę dotyczącą świata gry. Znajdzie się tam wszystko co jest potrzebne nowicjuszom i wyjadaczom.

Civilization: Revolution oprócz trybu single, oferuje też multiplayer. Niestety, z uwagi na chwilowy brak opłaconego abonamentu Gold w XBL nie byłem w stanie przetestować trybu wieloosobowego.

Gra ma niestety pewne wady. Pierwszą z nich, mogą być owe cięcia w stosunku do wersji PC’towej. Piszę „mogą” ponieważ zależy kto będzie na nie patrzył. Maniacy serii raczej będą się krzywić, nowicjusze nawet ich nie zauważą. Kolejna wada jest gorsza. Chodzi o generowane mapy. Są koszmarnie małe. W komputerowej Civce, gracz miał wpływ na czynniki, jakie będą brane pod uwagę przy losowym generowaniu świata. Wiek globu, klimat, wielkość. Tu tego nie ma. Bardzo często mapy są klaustrofobicznie małe. Niby dzięki temu nie trzeba szukać się po całym świecie, ale przecież w tym była cała przyjemność. Sytuacja, kiedy w ciągu pierwszych siedmiu tur spotykam wszystkich przeciwników jest cokolwiek irytująca.

Technicznie nie można grze praktycznie nic zarzucić. Rewelacyjna grafika, która czerpie z możliwości next-genów (a właściwie już current-genów). To co widzimy na ekranie jest duże, kolorowe i niezwykle bogate w szczegóły. Rewelacyjna animacja jednostek w trakcie ruchu, czy podczas walki. Choć nie ma zacięcia realistycznego, tylko kreskówkowe, nadal jest świetna. Postacie przywódców innych cywilizacji, czy naszych doradców też zostały dopracowane. Choć dźwięki, jakie z siebie wydają nie przypominają żadnego języka, to tonacja potrafi dać wiele do myślenia. Inne dźwięki z gry doskonale komponują się z rozgrywką i zwiększają fun płynący z całej zabawy.

W trakcie gry zaczyna dochodzić do gracza pewna prawda. Civilization Revolution nie jest portem serii na konsole. Ta gra była od początku do końca pomyślana jako konsolówka. Stąd te cięcia i zmiany. Może się to nie podobać fanom serii, ale takie podejście do tego tytułu spowodowało, że wyszedł on naprawdę dobrze. Podejrzewam, że próba przeniesienia czwartej odsłony Cywilizacji na konsole wyszłaby dużo gorzej. Choć grałem we wszystkie gry z serii, jakie pojawiły się na blaszaki, to na potrzeby oceny Revolution postaram się o tym zapomnieć. To gra na konsole, a nie kolejna część na PC. Dlatego też zbierając wszystko razem muszę powiedzieć, że gra warta jest zakupu. Wciąga niesamowicie. Człowiek zaczyna chorować na syndrom „jeszcze jedna tura” i zanim się obejrzy mijają długie godziny. Gra jest dynamiczna i szalenie przyjemna. Po tych wszystkich stereotypowych produkcjach, tytuł taki jak Civilizaton: Revolution był na konsole bardzo potrzebny. I bardzo dobrze, że się pojawił. Absolutny „a must have”.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze