feat - burnout paradise rec

Burnout Paradise – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ miasto
+ wolna rozgrywka
+ multiplayer
+ grafika
+ muzyka
+ gry walność
+ no w ogóle wszystko

Minusy:
- wciąga
- można zapomnieć o życiu
- brak Split Screena
- kilka małych byków w grafice/fizyce


Czekaliśmy długo, ale się doczekaliśmy. Pojawiła się najnowsza odsłona rewelacyjnej konsolowej serii ścigałek, czyli Burnout Paradise. Seria, przez którą pecetowcy płaczą jak bobry, wiedząc, że konwersji tego tytułu nie dostaną, a konsolowcy wychwalają Criterion pod niebiosa, za to co dostali. Burnout Paradise uderzył w konsole next gen. Popatrzcie jak wygląda wersja na Playstation 3.

Burnout Paradise, tak jak cała seria, to ostre wyścigi, w których wcale nie unika się kontaktu z przeciwnikami. Wręcz przeciwnie. Jednym z lepszych sposobów na odskoczenie przeciwnikowi, jest władowanie go na słup, murek, czy w maskę innej fury. Jednak choć gra zachowuje większość założeń serii, to robi to w zupełnie nowy sposób. Już demo pokazało graczom, że Burnout Paradise zrywa z podejściem, rozgrywania kolejnych konkurencji. Teraz dostajemy coś zupełnie innego. Teraz dostajemy piękne miasto, po prostu Paradise City.

Take me down to the paradise city
Where the grass is green
And the girls are pretty
Oh, won’t you please take me home

Paradise City to wolność. Tu nie jeździmy jednej konkurencji za drugą. W Paradise City po prostu wozimy się po ulicach. Można tu grać trzy godziny i nie rozegrać ani jednego rajdu, czy Road Rage. Po prostu nie ma takiego przymusu. Oczywiście wygrane konkurencje pchają gracza do przodu, odblokowując nowe samochody, czy ulepszając jego prawo jazdy. Jednak nikt nie zabroni „spokojnej” jazdy ulicami Paradise City, bez brania udziału w konkurencjach.

Żeby było jeszcze weselej, to spędzenie odpowiednio długiego czasu na zwiedzaniu i poznawaniu miasta jest niezwykle wskazane, przed zagłębieniem się w poważniejsze sprawy. W wielu momentach kluczem do zwycięstwa nie będzie wyłącznie szybki, czy wytrzymały samochód. Dużo ważniejsza może okazać się doskonała znajomość ulic i wszelakich skrótów. A wszystko to dzięki wolności. Tu nie ma wyznaczonych tras. Tu jest miasto z ulicami i zakamarkami, po którym można niemal bez przeszkód się poruszać. Po prostu jest jak w Raju.

Just an urchin livin’ under the street
I’m a hard case that’s tough to beat
I’m your charity case, so buy me something to eat
I’ll pay you at another time
Take it to the end of the line

Jeżdżę po mieście, rozkoszuję się swobodą, ale w końcu jednak chęć wygrania jakiejś konkurencji i zdobycia nowej fury przeważa. Co zrobić, aby „coś zagrać”? Nic trudnego. Wystarczy podjechać do pierwszych świateł z brzegu. Każde skrzyżowanie w mieście na którym są światła, jest miejscem startu jakiejś konkurencji. Wyścig, Road Rage, Kaskaderka, czy Marked Man, każde z nich zaczyna się na skrzyżowaniu. Aby nie trzeba było zgadywać, czy próbować w ciemno co gdzie jest, w trakcie przejażdżki po mieście konkurencje są zaznaczane na mapie gracza kolorowymi kropkami. Każdy rodzaj zawodów ma przypisany inny kolor. Dzięki temu gdy jedziemy akurat furą stworzoną do szybkiej jazdy, możemy w łatwy sposób odszukać skrzyżowania z rajdami i pokazać, jak się jeździ.

Choć rodzajów konkurencji jest niewiele, bo bodajże 5 jeśli dobrze policzyłem, to ilość możliwości ich rozegrania (nawet w przypadku tego samego wydarzenia) po prostu demoluje. Nikt nie prowadzi nas za rączkę. Znamy miejsce startu i mety, lub ilość punktów do zdobycia. To w jaki sposób ten cel osiągniemy, to już nasz problem. To dlatego przydaje się znajomość wszelkich zakamarków miasta.

Zwycięstwa w poszczególnych konkurencjach pozwalają nam na ulepszanie danego nam na początku Prawa Jazdy. Zaczynamy na prawku dla Nowicjuszy, a potem, przemierzając litery od D do A lądujemy w końcu na dokumencie Elitarnym. Upgrade każdego prawka następuje po wygraniu odpowiedniej liczby eventów. Aby nieco „uprościć” zadanie, przejście na wyższy poziom czyści z już przejechanych konkurencji znaczniki ukończenia, dzięki czemu można ich ponownie użyć do polepszenia swojego Prawa Jazdy. Oczywiście nie będą one tak samo łatwe, a także nie zdobędziemy z nich drugi raz tej samej nagrody rzeczowej (czyli nowej fury). Po prostu liczą się jako sztuka.

No właśnie…nowe fury. Samochody dostajemy w Burnout Paradise po zwycięstwie w poszczególnych konkurencjach na odpowiednich poziomach. Co ciekawe, raz zdobyty samochód od razu będzie do naszej dyspozycji, a innym razem, jak na serię Burnout przystało, będziemy go musieli sobie „upolować”. Po konkurencji dostaniemy informację, że do miasta wjechał ziom jakimś czadowym wózkiem i jeśli mamy na niego ochotę (na wózek, a nie na zioma) to musimy go znaleźć i skasować. Na szczęście znalezienie takiego delikwenta nie jest problemem. Wcześniej czy później sam do nas przyjeżdża. Trzeba tylko odpowiednio się wysilić, aby zrobić mu z maski jesień średniowiecza.

Rags to riches, or so they say
You gotta keep pushin’ for the fortune and fame
You know, it’s all a gamble when it’s just a game
You treat it like a capital crime
Everybody’s doin’ the time

No właśnie, nowe fury. Sprzęt, bez którego w Burnout Paradise grać się nie da. W grze jest 75 wehikułów podzielonych na trzy grupy. Są to Speed, czyli fury stworzone do wyścigów, Stunt – te, którymi najlepiej wykonuje się akrobacje i wreszcie Aggression – wolne, ale wytrzymałe bryki, którym nie straszny Road Rage. Główna różnica między nimi, oprócz swego rodzaju atrybutów, jakimi są prędkość, czy wytrzymałość, to Boost. A dokładnie sposób wykorzystania. Wozy klasy Stunt i Aggression mogą wykorzystywać dopalacz w każdym momencie. Wystarczy śladowa jego ilość, a i tak mogą go włączyć. Natomiast klasa Speed musi czekać na zapełnienie się paska Boost. Jest to dość irytujące, gdyż w furze, którą używamy do rajdów, dopalacze są potrzebne dość często, a tu jak na złość może się okazać, że trochę paska nam brak i nie da się go odpalić. Trzeba najpierw Boost doładować. Robi się to tak jak zawsze, czyli dzięki brawurowej i efektownej jeździe. Tyle, że kiedy my ładujemy pasek, przeciwnicy odjeżdżają ku zachodzącemu słońcu i mecie.

Nowe fury, jak już wspomniałem, otrzymujemy w ramach nagrody po zwycięstwie w jakiejś konkurencji lub też po polowaniu. Miejscem, w którym owe samochody czekają, aż do nich wsiądziemy są złomowiska. Na terenie Paradise City jest pięć złomowisk. Wystarczy wjechać do dowolnego z nich, aby mieć możliwość wybrania jednego z posiadanych samochodów.

Złomowiska nie są jedynymi punktami w mieście wpływającymi na nasz wózek. Znajdziemy też stacje benzynowe, dzięki którym uzupełnimy pasek Boost, są punkty malowania, gdzie zmienia się kolor naszej fury. Wreszcie są punkty auto repair, gdzie w mgnieniu oka naprawiamy wózek, którym jedziemy. Jest to niezwykle przydatne w takich konkurencjach jak Road Rage, czy Marked Man, w których zniszczony samochód to prawie pewna porażka.

Strapped in the chair of the city’s gas chamber
Why I’m here I can’t quite remember
The Surgeon General says it’s hazardous to breathe
I’d have another cigarette, but I can’t see
Tell me who you’re gonna believe

Choć wygrywanie kolejnych konkurencji, ulepszanie Prawa Jazdy I kolekcjonowanie samochodów jest fajne, to po pewnym czasie przestaje być wyzwaniem. Dlatego w grze zaimplementowano tryb multiplayer, w którym na serwerze może się zmierzyć do ośmiu graczy jednocześnie. Co prawda nie pomyślano o tak prostym rozwiązaniu jak Split-Screen, ale pomińmy ten oczywisty minus milczeniem. Przynajmniej chwilowo.

Multiplay w Burnout Paradise to bajka. W zasadzie wszyscy gracze jeżdżą po mieście i robią różne ciekawe rzeczy, aby wysunąć się na czoło w serwerowych rankingach. Kto dalej skoczył, albo dłużej jechał pod prąd. Oczywiście można też odszukać przeciwnika i zamienić go w kupkę złomu. Tu wielki plus dla twórców, gdyż Burnout Paradise współpracuje z kamerą Playstation Eye. Jeśli koleś, którego skasujemy ma kamerkę podłączoną do PS3, to po chwili ujrzymy na ekranie jego fotkę cykniętą chwilę po tym wydarzeniu. Mała rzecz, a cieszy.

Jednak takie krążenie po mieście nawet z żywym przeciwnikiem w końcu się nudzi. Oczywiście w trybie Multi też mamy konkurencje. Jednak nie znajdziemy ich na skrzyżowaniach. To osoba hostująca grę wybiera, co i kiedy będzie się działo. Ustawia typ konkurencji, start, metę, a nawet może wybrać pozostałym graczom samochody, jakimi mają jechać. Gracze zostają przeniesieni na start (nie trzeba jeździć i szukać) i zaczyna się zabawa. Co sympatyczne, przed startem konsola pokazuje nam niektórych przeciwników, podając na ich temat istotne informacje. Na przykład, że ten ma na koncie 20 wygranych konkurencji online, a inny skasował online ponad 60 przeciwników. Zawsze się zastanawiam, co na mój temat widzą inni gracze. Niezła rzecz.

Podczas takich wyścigów w sieci jeszcze bardziej widać, kto jak zna miasto. Tu już nie ma miejsca na pomyłkę.

Rewelacyjnie rozwiązano też przejście z singla do multi. Nie ma tu odrębnych trybów. Po prostu jeździmy po mieście, a gdy chcemy zagrać z innymi wciskamy trzy klawisze i po chwili jesteśmy na jakimś serwerze, a nasz samochód nie traci nic z rozpędu i nawet jest w miejscu, gdzie zaczęliśmy uruchamiać tryb multi. Tak samo wyjście z sieci. Rozłączamy się i bez żadnego skoku jeździmy dalej, tylko w singlu. Rewelka.

Captain America’s been torn apart
Now he’s a court jester with a broken heart
He said, „Turn me around and take me back to the start.
I must be losin’ my mind.” Are you, blind?
I’ve seen it all a million times

Jeśli chodzi o technikalia, to jest cudnie. Zarówno graficznie jak i dźwiękowo. Gra bez problemów wyciąga 60 fps bez zacięć nawet przy gęstym ruchu ulicznym. Poezja ruchu i obrazu. Blachy gną się w trakcie wypadków w zwolnionym tempie. Widać każdą ryskę na lakierze, każde pęknięcie na szybie. Wokół latają kawałki nadwozia. Jest po prostu pięknie. Nie widać co prawda kierowcy, a dokładniej rzecz ujmując widać, że go nie ma. Zrobiono to jednak pewnie po to, aby obniżyć grze oznaczenie PEGI. Mnie osobiście nie przeszkadza pusty samochód, lecz wiem, że są tacy, których to razi.

Graficznie przy kolizjach jest jeden błąd. Reflektory tych samochodów są chyba robione z tytanu. Wiele razy naparzałem czołowo w ścianę i nic. Maska w harmonijkę, a lampy całe i w dodatku świecą.

Dźwięki w grze też kopią w zad. Silnik, darcie blach, no i muzyka. Kiedy na starcie jeszcze w menu konsoli usłyszałem Paradise City Guns n’ Roses, byłem wniebowzięty. Na liście utworów  w grze jest więcej szybkiej i ostrej muzyki. Co ciekawe, w momencie, gdy w trakcie gry zatrzymamy gdzieś samochód i zgaśnie silnik, zaczyna się czarnobiała wycieczka po mieście, również okraszona muzyką. Ale jakże inną. W trakcie gry jest mocno, szybko i głośno, a w trakcie postoju posłuchamy na przykład Sonaty Księżycowej, albo instrumentalnej wersji Ave Maria. Niesamowity pomysł, ale świetnie wykonany.

Gra wspiera oczywiście przesyłanie głosu w sieci. Zestawy Bluetooth spisują się bez zarzutu, tak samo jak mikrofon w kamerze Playstation Eye.

Take me down to the Paradise City where the grass is green and the girls are pretty
Oh, won’t you please take me home?
I wanna go
I wanna go
Oh, won’t you please take me home?
Yeah, baby!

Mógłbym jeszcze pisać i pisać i pisać. I właściwie napisałbym to samo. Że Burnout Paradise to gra rewelacyjna. Nie jest pozbawiona błędów, ale ma w sobie tyle smaczków i miodu, że można jej darować wszystko inne. Że brak klasycznych Crashy znanych z poprzednich części? Fakt, ale jest Showtime, gdzie toczymy się ulicą, rozwalając wszystko po drodze. Nie ma Split-Screena. No nie ma, ale Multiplayer kładzie na łopatki wszystko, co do tej pory widziałem. Wolność w mieście, znajdźki, achievementy. Po prostu mnóstwo czystej radości z gry. Każdy, kto dotarł do tego miejsca recenzji, jest dziwny. Już dawno powinniście siedzieć przed telewizorem i zwiedzać Paradise City.

* teksty między akapitami pochodzą z piosenki Paradise City zespołu Guns n’ Roses

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze