feat - mk vs dc

Mortal Kombat vs DC Universe – recenzja gry

Ocena: 6,5

Plusy:
+ Mortal Kombat
+ DC Universe
+ niezły crossover
+ poprawne wykonanie
+ jest lepiej niż ostatnio

Minusy:
- złagodzona brutalność
- gdzie Friendship, Animality i Brutality?
- jeszcze sporo zostało do poziomu pierwszych odsłon


Mortal Kombat, któż nie zna tego tytułu. Krwawa bijatyka, która pod koniec ubiegłego wieku zawładnęła umysłami posiadaczy Amig. Cóż to się nie działo na ekranie. Skorpion przyciągający przeciwników „sznurowadłem”, Kano wyrywający na koniec walki serce, czy Sub Zero, który proponował na końcu walki usługi kręgarskie, najpierw jednak usuwając z ciała pokonanego kręgosłup. Gra i postacie w niej występujące stały się legendą wśród graczy. Tak samo jak wiele ciosów. Nic dziwnego zatem, że zaczęły powstawać kontynuacje. Dodawano zawodników, dodawano tryby walki, dodawano ciosy i specjalne zakończenia walki. Gra dotarła szczęśliwie do części trzeciej, a potem było już z górki.

Niestety nie znaczy to, że było coraz łatwiej. Chodzi o to, ze poziom kolejnych odsłon, powstałych po części trzeciej, leciał na łeb na szyję. Nie pomogło wprowadzenie trzeciego wymiaru, nie pomogły różne udziwnienia ani tony zawodników. Mortal Kombat robił się coraz słabszy. Przykro było oglądać upadek legendy. Dla mnie osobiście pewnym światełkiem w tunelu był Mortal Kombat: Armageddon na konsolę Nintendo Wii, a to oczywiście za sprawą innowacyjnego systemu sterowania. Rzeczywiście grało się w to całkiem sympatycznie, jednak znudzenie grą, przychodziło zbyt szybko jak na tytuł będący następcą legendy.

Twórcy gry postanowili zatem odratować tytuł poprzez crossover z innym uniwersum, co jest znanym zabiegiem jeśli chodzi o bijatyki. Jako, że wojownicy z MK, to banda twardzieli żądnych krwi, fuzja z inną bijatyką raczej nie wchodziła w grę. Gdzieżby można znaleźć drugą taką zbieraninę. Jedyną szansą na znalezienie równych, było przeszukanie komiksów. I tak jak wcześniej zrobił to Capcom, bratając się z Marvelem, tak twórcy Mortal Kombat, postanowili postawić naprzeciw swoich pupili, bohaterów świata DC.

And now, for the taste of things to come…

Historia zaczyna się niezwykle standardowo jak na te dwa światy. Raiden kończy właśnie zwycięską walkę z Shao Kahnem. Aby pozbyć się zagrożenia, próbuje poprzez portal wysłać go do Zaświatów. W tym samym czasie, choć w innym miejscu, niezniszczalny obrońca naszej planety, Superman ma właśnie zrobić to samo z Darkseidem. Jak to jednak bywa, następuje niezwykłe sprzężenie czasu, przestrzeni i wszystkich innych czynników, które mogą spowodować wystąpienie najgorszej z możliwych anomalii. Shao Kahn i Darkseid, w drodze ku swemu przeznaczeniu łączą się w jedną istotę. Tak powstaje Dark Kahn, który pała żądzą zemsty i zniszczenia. Jak widać obie ekipy maja mocno przechlapane.

Naszym „bohaterom” (wstawione w cudzysłów, bo niektórym z nich do bycia bohaterem jest trochę daleko) nie pozostaje więc nic innego, jak tylko zebrać się do kupy i spróbować powstrzymać zło, a przy okazji uratować własne tyłki. Oczywiście nic nie jest różowe. Chłopaki i dziewczyny nie przepuszczą tak wspaniałej okazji, żeby dokopać też sobie nawzajem.

It has begun…

Dwa światy, dwie drużyny. Zawodnicy zostali starannie dobrani spośród wszystkich, którzy są znani miłośnikom Mortal Kombat i DC Universe. Oczywiście trzon obu reprezentacji, można wyrecytować bez zerkania na listę płac. Po stronie MK mamy Raidena, Scorpiona, czy Sub Zero, a po stronie DC niezmordowanego Supermana, Batmana i Jockera. To oczywiście nie jest pełna lista startowa, ale chyba nie spodziewacie się, że podam ją wam na tacy.

Walczyć można w kilku trybach. Jest oczywiście Story Mode, w którym najpierw wybieramy przynależność do jednej ze stron, a następnie musimy przebić się przez pewną ilość walk, porozdzielanych krótkimi filmikami. Filmiki są niestety nie do ominięcia i choć za pierwszym razem, gracz i tak je obejrzy, to później niekoniecznie chce się na nie tracić czas. Przyznam, że brak możliwości przerywania cut-scenek nieco mnie zdziwił. Gra nic by przez to nie straciła, a sami gracze byliby zadowoleni. Samo Story Mode jest podzielone na rozdziały, w których sterujemy postacią przydzieloną nam przez konsolę. Nie da się więc grać całej historii jednym ulubionym zawodnikiem.

Jest też standardowa opcja Arcade, w której wybieramy dowolnego zawodnika, aby wspiąć się na szczyt wieży „złożonej” z różnych przeciwników. No i oczywiście multiplayer na jednej konsoli, oraz poprzez sieć. Niestety opcja walki w sieci „leciutko” kuleje ze względu na dość spore lagi. Nikły procent rozegranych przeze mnie walk odbył się bez problemów na łączach.

Get over here…

Sama walka w najnowszej odsłonie MK nie zmieniła się za dużo. Mówię tu oczywiście o szkielecie, bo dodano kilka rzeczy, a także kilka zabrano. Ale po kolei.

Udowadnianie swojej wyższości opiera się wciąż na dobrym opanowaniu ciosów. Niestety nie uświadczymy tu zbyt wiele zagrań taktycznych, co w starciu z takimi tytułami jak Soulcalibur, czy Virtua Fighter wypada troszeczkę blado.

Na szczęście dorzucono kilka urozmaiceń. Pierwszym jest Klose Kombat. Chodzi o walkę w zwarciu. Gdy przeciwnicy złapią się, gracz ma kilka sekund na wybranie „celu ataku”. Krocze, wykręcenie ręki, hak. Jeśli przeciwnik zdoła wykonać taki sam „ruch” efektem będzie efektowny i efektywny kontratak. Jeśli nie, to będzie bolało.

Drugi dodatek to Free Fall Kombat. Działa to podobnie jak Klose Kombat, ale ma miejsce podczas długich upadków. Kojarzycie może jeden z pierwszych trailerów gry, ten z Batmanem i bodajże Sub-Zero. Tam właśnie pokazany był Free Fall Kombat. Przeciwnicy okładają się po paszczach w trakcie spadania. Skuteczna kontra zamienia miejscami tego u góry, z tym na dole. Jeśli w trakcie walki, gościu znajdujący się na górze zapełni swój Super Gauge, ma szanse wykonać extra widowiskowy i niszczycielski atak, standardzik.

Trzeci extras to Test Your Might. Ma on miejsce, gdy chlapnie się przeciwnikiem o ścianę, lub coś w tym stylu. Gracze muszą wtedy naparzać ile wlezie w przyciski, co powoduje przesuwanie miernika obrażeń. Nie ma tu co prawda możliwości zamiany miejsc poprzez skontrowanie ciosu, więc jedyne co może zrobić broniący się, to próbować „wyzerować” obrażenia.

Walczący mają też do dyspozycji zapełniający się w trakcie walki wskaźnik. Gdy będzie w połowie pełny, można go wykorzystać jako Kombo Breaker, aby uniknąć ciężkich obrażeń wynikających z wpadnięcia komuś pod odpowiednie kombo. Jednak jeśli wyczeka się z użyciem, do momentu gdy pasek będzie pełny, można  wtedy aktywować Rage Mode. Postać gracza otrzymuje co prawda pewne obrażenia, jednak jej kombosów nie można ani przerwać, ani zablokować. Masakra.

Finish Him…

Taaaaak…to słowa, na które zawsze czekało się na końcu walki w MK. Po nich zwykle następowało efektowne wykończenie przeciwnika, lub coś równie ciekawego (o ile znało się odpowiednią kombinację i miało zręczne palce). Efektowne zakończenia walki są też w MK vs DC, jednak dosięgła je ręka cenzury.

Po pierwsze nie ma Brutalities, Animalities i Friendship. Wycięte. Nie wiem czemu, może ktoś uznał Friendship, czy Animality za niezbyt odpowiednie dla klimatu takiego crossovera. Fakt jest jednak faktem i możemy jedynie żałować.

Ostały się na szczęście Fatality (w końcu to symbol serii) choć zostały one złagodzone. Postacie maja po dwie opcje do wyboru i choć jest łagodniej, to zawsze jednak „Fatalnie” dla pokonanego. No dobra, nie zawsze. Mamy bowiem wśród zawodników, postacie, które brzydzą się takim bezsensownym okrucieństwem. Superherosi spod znaku DC nie wykańczają przeciwników.  Dają im porządny wycisk, zamieniają pięściami w jęczący budyń, jednak budyń, który jest wciąż żywy i kiedyś tam dojdzie do siebie (w bardzo dalekiej przyszłości, ale zawsze).

Jak ty wyglądasz…?

Mortal Kombat vs DC Universe, to oczywiście bijatyka 3D. Jakże mogło być inaczej. Postacie są wykonane bardzo…hmmm…ładnie. Ponieważ licencja DC wniosła pewne ograniczenia, należało w pewnym stopniu złagodzić to, co zwykle widać było na ekranie. Jednym z kroków było złagodzenie Fatalities, o którym już wspomniałem. Drugą czynnością było zmniejszenie ilości krwi spływającej po arenach w trakcie walk. Na szczęście nie mamy do czynienia z przejściem z jednej skrajności w drugą. Wypośrodkowano to co było i to co miało być. Dzięki temu widać, że to nadal Mortal Kombat, a nie bijatyka w sterylnych warunkach.

I co dalej…?

Co dalej, jak wypada MK vs DC na tle reszty serii? Czy Mortal Kombat powstaje z popiołów, czy też kontynuuje swój marsz ku totalnej zagładzie?

Na pewno jest lepiej niż było do tej pory. Gra się nieźle i w pewien sposób „świeżo”, choć może to zasługa postaci z DC (no ale przecież dlatego robi się takie crossovery, nieprawdaż?).

Miłośników serii na pewno zaboli to, jak potraktowano Fatalities i resztę zakończeń walk, ale jak to się mówi nie można zrobić omletu nie rozbijając kilku jajek.

Niestety w obecnych czasach MK vs DC ma bardzo silną konkurencję, przez którą musi się przebić, aby dotrzeć do szerszej publiczności. A jak wiadomo najnowsze odsłony Soulcalibura, czy Virtua Fightera to gry, z którymi ciężko się konkuruje. Trzeba naprawdę pokazać coś specjalnego, aby zaistnieć razem z nimi na rynku. Moim zdaniem nowy Mortal jest jeszcze zbyt słaby, żeby wbić się do czołówki, ale na szczęście zakończył swoją nieszczęsną drogę w dół zbocza. Może pojawi się kolejna część, która w końcu zbliży się do poziomu pierwszych odsłon serii. Tego sobie i wam życzę.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze