feat - mgs hd collection rec

Metal Gear Solid HD Collection – recenzja gry

Ocena: 8,5

Plusy:
+ wyjątkowo udany powrót klasyki
+ wielowątkowa fabuła i barwni bohaterowie
+ oprawa wizualna nie postarzała się drastycznie
+ oprawa audio nie ma sobie równych

Minusy:
- nie wszyscy kupią przegadaną konwencję
- liczne archaizmy


Big Boss, Solid Snake, Raiden. Prawdziwi bohaterowie “epoki PlayStation2” powracają z zamiarem przywrócenia glorii swej matczynej serii – Metal Gear Solid. Serii, która swego czasu wywróciła rynek do góry nogami i trwale zapisała się w pamięci wielu graczom na całym świecie. Przyznam się bez bicia, że jestem jednym z nich i wiadomość o planowanej przez Konami reedycji HD starszych odsłon przywitałem z olbrzymią radością. Możliwość konfrontacji swoich miłych wspomnień ze standardami współczesnego rynku wydała mi się niezwykle kusząca. Na szczęście ten mały eksperyment mam już za sobą i szczerze mogę podzielić się z Wami rezultatami, które przedstawiłem w recenzji.

Co w pakiecie?

Zawartość Metal Gear Solid HD Collection na pierwszy rzut oka może wydawać się przytłaczająca. Mamy do czynienia z trzema (w zasadzie pięcioma) odsłonami cyklu, który obecny jest na rynku od niemal ćwierć wieku. Najstarszą grą w zestawie jest Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty, który debiutował w 2001 roku i doczekał się wersji na PlayStation2, pierwszego XBoxa i PC. Następny w kolejce jest Metal Gear Solid 3: Snake Eater, wydany już wyłącznie na PS2 w roku 2004. Ostatnim elementem kolekcji jest Metal Gear Solid: Peace Walker z PlayStation Portable, na którym to ukazał się niespełna dwa lata temu. Miłym urozmaiceniem pakietu są dwie pierwsze odsłony sagi, którymi w zamierzchłych czasach mogli się cieszyć posiadacze komputerów MSX. Mowa oczywiście o Metal Gear z 1987 roku i Metal Gear 2: Solid Snake, powstałego trzy lata później. Dostęp do tych muzealnych eksponatów uzyskamy z poziomu głównego menu MGS3. Każdy z trzech głównych elementów kolekcji został oczywiście poddany liftingowi, który uzasadnia użycie w tytule modnego w ostatnich latach terminu HD (z ang. high definition). Twórcy reedycji, amerykańskie studio Bluepoint Games, wywiązali się z zadania wzorowo, przystosowując grafikę do rozdzielczości 720p i proporcji ekranu 16:9. Animacja stara się utrzymać na poziomie 60fps, zaliczając sporadyczne spadki przy co większej zadymie na placu boju. Podsumowując, z technicznego punktu widzenia wszystko jest jak najbardziej w porządku. Pozostaje tylko pytanie – jak z próbą czasu poradził sobie materiał źródłowy? O tym napiszę jednak trochę później.

Tactical Espionage Action

Taki podtytuł nosił wydany w 1998 roku na PlayStation Metal Gear Solid. Tytuł, który swym fabularnym rozmachem zawstydzał całą konkurencję, miał być spełnieniem reżyserskich ambicji swojego twórcy – Hideo Kojimy. Warto w tym miejscu wspomnieć o antywojennym przesłaniu gry. Pomimo swej militarnej otoczki i masy rozmaitych narzędzi mordu, główne założenia opierały się na cichej infiltracji wrogiej bazy, bez wszczynania niepotrzebnej wymiany ognia. To właśnie MGS, obok Thiefa i Tenchu, był protoplastą tak zwanych „skradanek”. Dziś głównymi skrytobójcami branży są Altair i Ezio Auditore, jednak ich dyskrecja pozostawia sporo do życzenia, a liczba ofiar liczona jest w setkach. Tymczasem w Metal Gear Solid każda zmasowana wymiana ognia kończy się dla bohatera kąpielą w kałuży krwi. Własnej. Jako potwierdzenie tej tezy niech posłuży fakt, że grę można było ukończyć bez zabijania ani jednego ze strażników. Śmiertelnymi ofiarami Solid Snake’a byli wyłącznie członkowie oddziału FOXHOUND, których eliminacja była jednym z głównych celów misji. Ten sam system obowiązuje w każdej kolejnej odsłonie cyklu. Można chować się za winklem i obserwować z ukrycia otoczenie, przemieszczać się wewnątrz szybów wentylacyjnych, czołgać pod stołami, chować się w szafach itp. Twórcy przygotowali także masę gadżetów, które znacząco pomagają w dyskretnej eksploracji terytorium wroga. Kamuflaż termo optyczny, gogle na podczerwień, aparat fotograficzny i choćby paczka papierosów. Dym spalanego tytoniu umożliwia wykrywanie niewidocznych gołym okiem promieni emitowanych przez materiały wybuchowe. Pomysłowość Kojimy nie zna granic i widać to w każdej grze sygnowanej logiem MGS.

W olbrzymim skrócie przedstawiłem założenia gry, którą z pewnością większość z Was dobrze zna, jednak zawsze muszę wziąć poprawkę na osoby, dla których Metal Gear Solid HD Collection jest czymś nowym. Teraz już wiedzą. To „skradanka”, która jednak wyróżnia się na tle konkurencji dwoma charakterystycznymi elementami: filmową, pełną zwrotów akcji fabułą i skomplikowanym zarysem psychologicznym bohaterów.

Cztery węże i blond hermafrodyta.

Fabuła całej serii rozgrywa się na przestrzeni pięćdziesięciu lat, wobec czego na scenie pojawia się kilka pokoleń bohaterów, którymi przyjdzie nam kierować. Saga rozpoczyna się w 1964 roku (MGS3: Snake Eater), kiedy to na misję ratunkową udaje się były członek Zielonych Beretów – John Doe, znany bardziej jako Naked Snake. Wszystko wywraca się do góry nogami, gdy do akcji wkracza jego mentorka, kobieta zwana Szefową (The Boss). Stosunki pomiędzy nią, a naszym protagonistą ulegną małemu ochłodzeniu, lecz nie zamierzam tu wrzucać żadnych spoilerów. Naked Snake po zakończeniu swojego zadania zyskuje nowy pseudonim, pod którym znany będzie w późniejszych odsłonach – Big Boss. Jego perypetie poznajemy w MGS: Peace Walker, w której to grze kieruje organizacją Militaires Sans Frontieres (Żołnierze Bez Granic), będącą w istocie małą, prywatną armią najemników. Kilkadziesiąt lat później na scenie pojawia się jego syn (poczęty w nie do końca typowy dla ludzi sposób) – Solid Snake. Młody żołnierz nie zdaje sobie sprawy, że głównym oponentem w pierwszych zadaniach będzie jego własny ojciec (Metal Gear, Metal Gear 2: Solid Snake). W późniejszym okresie w świecie gry pojawiają się kolejni dwaj synowie – Liquid Snake i Solidus Snake, jednak zajmują oni miejsce po przeciwnej stronie barykady. Żeby jednak gracze nie odczuwali monotonii, autorzy zaserwowali jeszcze jednego aktora dramatu. Zabieg ten spotkał się ze sporym jękiem zawodu, bo wypełnionych po czubek głowy testosteronem zabijaków zastąpił Raiden (MGS2: Sons of Liberty). Zniewieściały, długowłosy blondyn stał się obiektem krytyki, jednak na stałe zagościł w świecie gry. Wszyscy bohaterowie zostali zręcznie umieszczeni w fabule, która dosyć mocno nawiązuje do wydarzeń znanych z kart historii. Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku to oczywiście okres Zimnej Wojny, w trakcie której nad ludzkością widniało widmo nuklearnego holokaustu. W odsłonach osadzonych współcześnie pojawiają się wątki ataków terrorystycznych na World Trade Center i innych niezbyt przyjemnych wydarzeń. Wszystko zaś obraca się wokół tytułowych Metal Gearów – samobieżnych wehikułów z zamontowanymi wyrzutniami głowic nuklearnych. Scenarzyści dosyć mocno popuszczają jednak wodzę fantazji. Czeka na Was wiele niespodzianek, zwrotów akcji, zdrad i nieoczekiwanych sojuszników. Tak naprawdę to ciężko jednoznacznie stwierdzić, kto w grze jest dobry, a kto zły.

Niestety każdy medal ma dwie strony. Niektórzy gracze pochłoną fabułę w całości, innym natomiast może wydać się niestrawna. To już standardowa cecha japońskich gier, w których czasem absurd pogania absurd. Potrzebna jest przede wszystkim bardzo dobra znajomość języka angielskiego, zarówno mowy potocznej, jak też i typowo technicznych terminów. W grze dialogi pomiędzy bohaterami to chleb powszedni i nierzadko będziemy przez kilkanaście minut wsłuchiwać się w dosyć długie filozoficzne wywody. Tu wychodzi na wierzch największa kontrowersja wokół serii – rozmowy i sekwencje animowane stanowią ponad połowę czasu potrzebnego na przejście gry. Taki już urok Metal Gear Solid. Można się w produkcji Konami zakochać, będąc ślepym na wszystkie mankamenty. Łatwo też grę znienawidzić, jeśli fabuła okaże się dla kogoś niezbyt interesująca, a mechanika gry razić będzie naleciałościami z poprzedniej epoki. O gustach się nie dyskutuje. Ja konwencję zaserwowaną przez Hideo Kojimę kupuję w ciemno. Przyznam jednak uczciwie, że z serią jestem emocjonalnie związany od wielu lat i dużo jestem w stanie jej wybaczyć. Młodsi gracze, wychowani chociażby na Assassin’s Creed, mogą w ogóle nie strawić zagmatwanej opowieści japońskiego developera. Tak na marginesie to trzeba zwrócić uwagę na fakt, że historia Desmonda Milesa i jego przodków, momentami także przeradza się w totalny bełkot. Łatwiejszy do przetrawienia, ale równie absurdalny, co w MGS. Dzieło Ubisoft potrafi jednak poradzić sobie bez przydługich przerywników i zapewnić kilkadziesiąt godzin zabawy, natomiast granie w grę Kojimy bez zagłębiania się w scenariusz mija się absolutnie z celem. Jaki z tego wniosek? Metal Gear Solid HD Collection to gra przede wszystkim dla fanów. Tutaj mogę w ciemno obstawiać, że jest to dla nich pozycja obowiązkowa, nawet jeśli każdą z zawartych w kolekcji odsłon ograli już na milion możliwych sposobów. Natomiast mam spore obawy co do odbioru tej pozycji przez nowych graczy. Wspomniałem o archaicznych elementach rozgrywki, takich jak chociażby tryb celowania i ograniczony zakres ruchów. Wobec powyższego powinienem skasować te kilkadziesiąt linii tekstu poświęconych fabule, bo każdy zainteresowany dobrze wie, co i jak. Nie zrobię tego jednak, licząc na cud. Naiwnie wierząc, że magnum opus Hideo Kojimy jest jeszcze w stanie zdobyć serca i umysły graczy o krótszym stażu. To naprawdę jest jedna z najważniejszych opowieści, jakie zawarto kiedykolwiek w grze wideo. Często absurdalna, jednak niosąca ze sobą wiele uniwersalnych prawd. O ludziach, o wojnie, o popkulturze itp.

Do twarzy mi w 720p?

Zawartość Metal Gear Solid HD Collection idealnie obrazuje ewolucję, jaką przeszła branża na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Zacznijmy zatem od wydanego w 2001 roku Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty. Cały system rozgrywki został żywcem zapożyczony od trzy lata starszego poprzednika. Większość akcji obserwujemy z kamery zawieszonej nad głową sterowanej postaci, z rzadka jednak zmienia ona swoje położenie i ukazuje Snake’a/Raidena z innej perspektywy. Gracz nie ma w zasadzie żadnej możliwości korekty widoku, co czasami znacząco utrudnia rozgrywkę. Oprawa graficzna została dosyć mocno nadgryziona zębem czasu, jednak odnoszę wrażenie, że gra powstawała w dwóch etapach. Pierwszy, stosunkowo krótki fragment rozgrywa się na tankowcu, którego pokład smagany jest wysokimi falami rzeki Hudson i podmuchami wiatru. Widać tu duże przywiązanie do detali, a całość momentami kojarzyć się może z hollywoodzkim kinem akcji. Niestety późniejsze wydarzenia, rozgrywane już na platformie Big Shell, nie powodują opadu szczęki i otoczenie razi sterylnością. Modele postaci oczywiście także nie robią już zbyt dużego wrażenia, jednak nie ma aż takiej tragedii i da się spokojnie grać.

Znacznie lepiej prezentuje się kolejna odsłona – Metal Gear Solid 3: Snake Eater z roku 2004. Miło ze strony twórców, że zdecydowali się dodać to obecnej w kolekcji wersji elementy, które na PS2 pojawiły się dopiero w edycji MGS3 z dopiskiem Subsistence. Mowa tu przede wszystkim o nowej kamerze, która oferuje możliwość manualnej korekcji widoku na pole walki. Zmiana czasu i miejsca akcji pozytywnie wpłynęła na wygląd gry. Malownicza dżungla zastąpiła szarobure korytarze, dookoła zaobserwować można masę sycących oczy szczegółów i monumentalnych widoków. Modele postaci także znacznie dopracowano i czasem trudno uwierzyć, że MGS3 powstawał na tej samej generacji sprzętu, co jego poprzednik. Tutaj czas był bardzo łaskawy dla gry. Nie ma się jednak co dziwić. Trzecia odsłona pierwotnie planowana była jako tytuł startowy dla PlayStation3, jednak długi czas oczekiwania na nową konsolę Sony sprawił, że Hideo Kojima zdecydował się wydać swoje dzieło na PS2. Do dziś jest to jedna z najbardziej zaawansowanych technologicznie produkcji na wiekową już czarną konsolę. Szkoda jedynie, że zabrakło znanych z wersji Subsistense trybów Snake vs Monkey i multiplayera. Przydałoby się także odświeżenie dwóch praojców serii, do których mamy dostęp z poziomu gry. Metal Gear i Metal Gear 2: Solid Snake straszą dziś pikselozą i formatem obrazu 4:3. Szkoda, bo wymiana modeli i kilkudziesięciu dwuwymiarowych teł nie powinna być jakoś wybitnie czasochłonna. To jednak czepianie się z mojej strony. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Czy jakoś tak.

Ostatni element kolekcji to gra stosunkowo młoda (2010 rok), jednak jej odświeżenie było dla autorów największym wyzwaniem. Metal Gear Solid: Peace Walker to jedyny tytuł z przenośnej konsoli PSP, który można uznać za pełnoprawną część serii (wydane wcześniej Metal Gear Acid! i Metal Gear Solid: Portable Ops były raczej uzupełnieniem historii). Peace Walker swoją oprawą robił piorunujące wrażenie na małym ekraniku konsoli Sony. Modele postaci posiadały więcej szczegółów, niż w stacjonarnych poprzednikach. Widać to chociażby po twarzach. Zarost Big Bossa nie jest wyłącznie teksturą pokrywającą głowę. Przywiązanie do detali zostało tutaj zahamowane tylko i wyłącznie mocą PSP. Cierpi przez to otoczenie, które razi uproszczoną geometrią trójwymiarowych modeli. Na PSP nie jest to jakoś mocno zauważalne, niestety na dużych ekranach telewizorów wychodzi na wierzch pochodzenie tej odsłony. Mimo wszystko nie jest źle. To trochę inna gra, niż MGS2 i MGS3. Zadania są krótkie i treściwe, mamy możliwość rozbudowania własnej bazy i szkolenia żołnierzy. Przypomina to trochę Monster Huntera, ale ciężko się dziwić. Specyfika mobilnego grania odbiega znacząco od tej, którą znamy z kanapowych posiedzeń. Rozciągnięta do granic przyzwoitości fabuła nie nadaje się do grania w autobusach, czy innych środkach komunikacjach. Gra przenośna ma oferować błyskawiczną rozgrywkę w każdej wolnej chwili i taki właśnie jest MGS: Peace Walker. Oprócz grafiki w wyższej rozdzielczości, odświeżona wersja oferuję także obsługę drugiej analogowej gałki, na której brak w PSP tak często narzekali recenzenci.

Jak już wspomniałem na początku tej recenzji, każda z gier została dostosowana do wymogów współczesnego rynku. Podbita rozdzielczość i zwiększona płynność animacji wystarczą, by nosić miano reedycji HD. Na szczęście udźwiękowienie pozostało bez zmian. To kolejny z elementów, który czyni z MGS grę wielką. Przede wszystkim fenomenalna muzyka. Uznany brytyjski kompozytor muzyki filmowej – Harry Gregson-Williams (Twierdza, Shrek), stworzył prawdziwe dzieło sztuki. Zremasterowany przez niego motyw przewodni Sons of Liberty potrafi wgnieść w fotel i co ciekawe, stał się rozpoznawalny także poza wąskim przecież środowiskiem graczy. Połączenie muzyki elektronicznej z chórami i orkiestrą symfoniczną daje piorunujący efekt. To zdecydowanie jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych stworzonych na potrzeby gry. W zasadzie stawiam ją na równi razem z Halo. Prawdziwa perła. Jeśli zaś chodzi o dobór aktorów, tutaj produkcja Konami nie ma sobie równych. Angielski dubbing w Metal Gear Solid to pierwsza liga. Big Boss i Solid Snake mówią głosem jednego aktora, którym jest David Hayter. Postać ciekawa, która w dorobku nie ma może zbyt wielu wybitnych ról, jednak odpowiada za scenariusze takich kinowych przebojów, jak chociażby seria X-Men, czy Strażnicy. Jego niski, szorstki głos rozpoznawalny jest od pierwszej chwili. Ostatnio swego głosu użyczył w Star Wars: The Old Republic. Towarzyszący mu w studiu nagraniowym koledzy po fachu również wywiązali się ze swojego zadania perfekcyjnie. Oprawa dźwiękowa Metal Gear Solid HD Collection to majstersztyk i tylko ona sama jest w stanie pociągnąć ocenę końcową pakietu o kilka punktów w górę.

Snaaaaake!!!

Czas zatem na podsumowanie. Nie jestem zwolennikiem nachalnego wpychania nam przez wydawców odświeżonych wersji starych klasyków. Są oczywiście wyjątki, takie jak reedycje God of War I i II, czy Halo: Combat Evolved Anniversary. Ostatnimi czasy sprawę pokpiło Capcom, wypuszczając na rynek dwie starsze odsłony Resident Evil. Konami może i nie przyłożyło się wybitnie do odświeżenia swoich klasyków, ale ich starsze produkcje bronią się po dziś dzień, czego nie można powiedzieć o Resident Evil Code: Veronica X. Dla fanów świata wykreowanego przez Kojima Productions to pozycja obowiązkowa i z pewnością znajduje się już w ich posiadaniu. Ocena, którą zamieszczę na końcu jest tylko i wyłącznie moją osobistą opinią. Gracza, który ma na rozkładzie wszystkie odsłony serii, nawet takiego potworka jak Snake’s Revenge z NESa. Mam jednak dwa poważne zastrzeżenia do wersji z Xboxa 360. Bardzo odczuwalny jest brak pierwszej części sagi, ponieważ wydarzenia opowiadane w Sons of Liberty wielokrotnie do niej nawiązują. W uprzywilejowanej sytuacji są posiadacze PS3, ponieważ w wydanej na tę konsolę wersji MGS HD Collection znaleźć można voucher, uprawniający do bezpłatnego pobrania Metal Gear Solid z PSN (teraz już SEN). Dodatkowo tylko na PlayStation 3 dostępne jest zwieńczenie historii ojca i syna w postaci Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots, które po dziś dzień jest dla wielu posiadaczy konsol Microsoftu obiektem westchnień. Posiadacze PS3 mogą zatem z czystym sumieniem podnieść ocenę końcową o jeden punkt.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze