feat - locoroco 2 rec

LocoRoco 2 – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ muzyka
+ design poziomów
+ Locoroco
+ wszechobecna słodycz
+ lukier, landrynki i milutkie kociaczki
+ chyba się przesłodziłem
+ ja chcę jeszcze

Minusy:
- eee…mmmm…jak muszę cos napisać, to niech będzie, że za prosta


Jak bardzo mogą uzależnić gracza kolorowe kuleczki? I nie mówię tu o jakichś pigułkach, czy podobnych bzdurach. Mam na myśli małe kuleczki, przemierzające niezwykle kolorowy świat z nieco niepokojącą, acz wpadającą w ucho piosenką na ustach. Mówię o Locoroco, które okazały się być potężną dawką czystego milusiństwa, uderzającą we wszystkich graczy, niczym pluszowy taran.

Po sukcesie jaki osiągnęła część pierwsza i po dość udanym (moim zdaniem) przeniesieniu gry na PS3, nadszedł wreszcie czas na wydanie sequela na PSP. Kolorowe kulki-glutki wracają w wielkim stylu i ponownie pompują w nas tony rozśpiewanej słodyczy.

Zacznijmy od historii…tyle, że ta gra nie ma aspiracji do opowiedzenia żadnej wspaniałej historii. Ona po prostu jest. Gracz kieruje poczynaniami jednego Locoroco, które przemierza wykręcone poziomy, szukając swoich braci i unikając niebezpieczeństw. Nic więcej nie potrzeba. Gdzieś tam oczywiście mamy złych Mojas, którzy powrócili ze swym królem po tym jak zostali wypędzeni z planety Locoroco w części pierwszej. Zobaczymy też cutscenki, jednak nie spodziewajcie się szczególnej głębi i poruszającego serce i duszę scenariusza.

Locoroco 2 nie ma aspiracji do bycia zupełnie inną grą od poprzedniczki. To dobrze, bo nie zmienia się czegoś, co jest dobre. Zatem nie trzeba będzie przyzwyczajać się do jakichś nowych pomysłów dotyczących sterowania, czy samego gameplayu, choć nie należy się dziwić, ze gdzieś tam po drodze jakieś nowości się znajdą. Nadal więc nasza urocza kulka toczy się po świecie w zależności od tego, jak go pochylimy naciskając górne klawisze, nadal podskakuje, gdy naciśniemy oba naraz. Nadal powiększa się gdy zbieramy odpowiednie owoce, a także nadal potrafi rozpadać się na wiele małych kulek, a potem łączyć w jedną dużą po naciśnięciu klawisza kółka. Wszystko po to, aby dotrzeć do swego celu, gdziekolwiek by on się znajdował.

Tyle tylko, że wszystko ewoluuje i nawet jeśli spora część jest identyczna z tym co było kiedyś, to, jak już wspomniałem, należy się spodziewać nowości. I tak okazuje się w pewnym momencie, że radosne toczenie się i podskakiwanie z pieśnią na ustach to nie jedyne rzeczy jakie potrafi robić nasza kulka. Okazuje się bowiem, że potrafi świetnie pływać, czy uczy się straszliwego ataku z podskoku. Potrafi też toczyć się w różnych dziwnych obiektach, co pozwala jej na przebijanie się przez przeszkody „nie do przeskoczenia”. Oczywiście wszystkie te nowe umiejętności nie są nam dane od razu, na starcie. Nasza kulka będzie je poznawać w miarę rozwoju sytuacji. Najczęściej w momentach, gdy będzie to konieczne (jak to zwykle bywa).

W trakcie zabawy natkniemy się też na mnóstwo minigier, dzięki którym znika poczucie powtarzalności rozgrywki. Minigry są różne, różniste. Niech przykładem będzie shooter 2D, w którym pilotujemy statek MuiMui i niszczymy nadciągające hordy przeciwników. Minigry nadają również nowe znaczenie muzyce w grze. W pierwszej części była ona jedynie dodatkiem, chociaż rewelacyjnym. Teraz muzyka stała się bardziej związana z grą, dzięki minigrze opartej na poczuciu rytmu. Wymaga to tylko klepania w kółko do rytmu prostej melodii, ale daje graczowi możliwość odblokowania sympatycznych bonusów.

Gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze niesamowity design poziomów dostajemy oszałamiającą grę. Co to znaczy niesamowity design? Na przykład oznacza rozegranie poziomu wewnątrz leżącego gigantycznego pingwina. Mniej więcej w połowie zabawy pingwin postanawia wstać, co zupełnie zmienia „wygląd” poziomu.

Zastanawiacie się pewnie jak wygląda sprawa związana z magicznym słowem „replayabilty”, czyli chęcią ponownego sięgnięcia po grę, po jej ukończeniu. Powiem, że jest całkiem nieźle. Dla maniaków zbierania wszystkiego co się da jest jeszcze lepiej, dzięki wszystkim poukrywanym znajdźkom. Nutki, muszki (picories), znaczki i oczywiście same Locoroco. Jest tego tak dużo, że chęć odblokowania tego wszystkiego wystarczy na długie granie.

No dobra, na razie jest słodko i miluśnie, więc pewnie zadajecie sobie pytanie, czy ta gra ma jakieś wady. W zasadzie ma, choć nie dla każdego będą one wadami. Jest po prostu nieco za łatwa. Nie mówię tu o samym przemierzaniu poziomów, ale o walkach z bossami. Nawet ten super końcowy szef, nie stawia jakiegoś zbytnio zdecydowanego oporu. Jest, próbuje się odgryźć, ale i tak jest prosty do pokonania. Ale umówmy się, Locoroco to nie gra dla hardcore’owych wyjadaczy. Ten tytuł ma zapewnić niekończące się dostawy lukru i ciągły uśmiech na twarzy gracza. Nie może być więc zbyt trudno.

No cóż moi mili…jeśli potrzeba Wam zanurzyć się w oceanie przytulaśnej słodyczy, jeśli chcecie poczuć się jak w pluszowym pokoiku pełnym miauczących puchatych koniaczków, to Locoroco 2 jest grą, która musicie mieć. Ten tytuł potrafi zagłaskać na śmierć, wyryć na twarzy uśmiech, którego nie sposób zetrzeć. Trzeba być istotą bez jakichkolwiek emocji, aby nie pokochać tej gry. Można ją znienawidzić tylko dlatego, ze ktoś inny pokocha ją na tyle, że przestanie na nas zwracać uwagę. Wtedy jedyne co pozostaje, to również pokochać Locoroco. Zakręcone? Jasne, że tak…tak samo jak Locoroco 2.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze