feat - halo reach rec

Halo: Reach – recenzja gry

Ocena: 9,5

Plusy:
+ zmiana kolorowej otoczki na szarą i bardziej poważną
+ nowy silnik, nowa jakość, lepsza oprawa wizualna
+ kapitalna ścieżka dźwiękowa
+ genialna fabuła i kampania dla jednego gracza
+ świetny Multi, choć bez większych zmian
+ Noble team
+ SI naszych sojuszników

Minusy:
- ostatnie Halo od Bungie
- mało nowości
- tak powinno wyglądać Halo 3 i ODST
- sieciowe wyścigi jeepów


Seria Halo nigdy nie była idealna zarówno pod względem wizualnym, jak i fabularnym. Wiele osób widzi w produkcjach Bungie jedynie aspekt sieciowy, stworzony do rozgrywania niezliczonej ilości meczy, które tak naprawdę do niczego nie prowadzą. Można by rzec, że historia Master Chefia to oklepana opowieść, gdzie sam bohater jest bardziej tajemniczy od świata, w którym egzystuje. Nie zmienia to jednak faktu, iż w każdej odsłonie Halo jest coś, czego w wielu innych tytułach nigdy nie znajdziemy – klimat i wspaniały feeling.

Złośliwi gracze od zawsze zarzucali tej serii szeroką paletę jaskrawych barw, mało poważnych przeciwników oraz brak oryginalności. Oczywiście te zarzuty są prawdziwe, ale tak naprawdę nie odgrywają one zbyt dużej roli i łatwo o nich zapomnieć, grając w jakąkolwiek produkcję Bungie. W tym jednak momencie musicie zapomnieć o przeszłości, o Master Chefie i kolorowych kulkach. Halo: Reach to zupełnie inne podejście do tematu, które na długo zapadnie w pamięci. Czas przenieść się na planetę, gdzie słowo „wojna” nabiera zupełnie innego znaczenia. Czas wybrać się w podróż z biletem w jedną stronę. Zapnijcie pasy!

It’s about time boys and girls. Noble Team is here!

Fabuła opowiada o losach Noble Team – drużyny składającej się z sześciu żołnierzy, której nasz bohater jest członkiem. Owa grupa nie jest niezwyciężona, a wchodzący w jej skład ludzie to nie nieczuli terminatorzy, którym kule nie mogą nic zrobić. Ten oddział został poddany bardzo ciężkiej próbie i to właśnie Ty, graczu, dosłownie poczujesz, co znaczą słowa: honor, współpraca i poświęcenie. Wyprawa na planetę Reach to nie kolonie nad Morzem Bałtyckim, a fenomenalna podróż w nieznane. Jako jeden z żołnierzy Noble Team będziesz musiał dokonywać rzeczy, których normalnie nie mógłbyś nigdy zrobić. Nie chodzi tutaj o przenoszenie gór czy zamienianie wody w wino. Twoim celem będzie wykonanie najniebezpieczniejszej misji, od której zależy los wielu istnień. Sądzisz, że już gdzieś czytałeś o czymś takim? Nowe Halo udowodni Ci, że się mylisz. I to bardzo! Zaczniesz od niewinnej wizyty na planecie, która tak naprawdę powinna tętnić życiem. Piękne zalesione tereny, olbrzymie miasta i nieskażone zapachem krwii powietrze – tak to sobie wyobrażałeś? Nawet jeżeli nie, to tak z góry zakładałby normalny człowiek znający uniwersum Bungie , niestety sytuacja jest zupełnie inna. Sześcioosobowy oddział poczuł na planecie Reach jedynie zapach zimnej wojny, gdzie każdy zły ruch może oznaczać utratę życia. W takim nastroju rozpoczniesz grę i, wierz lub nie, ale oprócz twoich partnerów z drużyny tak naprawdę nie ma nic. Jako Noble team będziecie ratować cywili, niszczyć wrogie bazy osadnicze, wysadzać czołgi czy też walczyć za sterami myśliwców. Jeżeli uważasz się za Rambo, przeszedłeś Modern Warfare 2 w mniej niż 4 godziny i trafiasz minimum 20 headshotów w potyczkach sieciowych, jako samotny strzelec to muszę cię ostrzec: koniec tej sielanki!. Współpraca to słowo klucz i bez niego ani rusz w kampanii dla jednego gracza. Nikt nikogo nie zmusza, abyś w ogóle tykał single player, ale jedno jest pewne – historia w nim zawarta może w dzisiejszych czasach zostać określona mianem epickiej i to jest fakt. Ekipa Bungie dokonała czegoś naprawdę wspaniałego i wręcz trzeba zobaczyć, jak z godnością  wykonuje się pracę jako deweloper gier video. Niektórzy uronią łezkę, a inni rzucą się do komputera i obsmarują ową produkcję. Co zaś ty zrobisz? Odpowiedzi nie znajdziesz w tej recenzji. Musisz jednak wiedzieć, że ja nigdy nie zapomnę Noble Team, bo to oddział bohaterów, o których mówi się zawsze z podniesionym czołem i poważnym głosem. I to właśnie Ty możesz być jednym z nich!

Halo is evolving. Halo turns into… Halo: Reach!

Pierwsze informacje na temat nowego Halo dotyczyły zmian, jakie ekipa Bungie postanowiła wprowadzić do swojej gry. Zaczynając od zupełnie nowego silnika, poprzez mniej kolorową scenerię i nową ścieżkę dźwiękową, kończąc na dobrze skonstruowanej fabule. Czy twórcom udało się spełnić wszystkie obietnice? Moim zdaniem, jak najbardziej tak. Zacznę od oprawy wizualnej, która przeszła ogromny lifting. Posiadacze Xbox 360 dostali najładniejszego FPS na swoją platformę. Oczywiście na PS3 są ładniejsze gry niż ta, chociażby Uncharted 2 czy God of War III, ale z Killzone II może już spokojnie konkurować. Animacja praktycznie nie zwalnia, a modele postaci oraz wrogów zostały wykonane z dużą starannością, zaś widoki zapierają dech w piersiach. Mapy są duże i wypełnione masą przeróżnych elementów, a o pustawych przestrzeniach nie ma mowy. Osoby odpowiedzialne za Level Design spisały się na szóstkę. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: owa ocena dotyczy „świata drugoplanowego” tzw. Background’u, czyli wszystkiego, co dzieje się w tle. Podczas kampanii nie raz zatrzymywałem się tylko po to, aby zobaczyć, jak oddziały żołnierzy walczą z Covenantami (obcymi). Jeżeli ktoś z was grał w Resistance 2 i pamięta misje na wybrzeżu, gdzie główny bohater widzi, jak masa statków przylatuje praktycznie znikąd, i nie mógł się napatrzeć, to takich smaczków w Halo: Reach jest o wiele więcej. Ciężko coś takiego opisać, gdyż trzeba to zobaczyć na własne oczy. Nie mógłbym zapomnieć o spektakularnych efektach specjalnych, odgłosach broni czy też dość ponurej i bardzo poważnej palecie barw. Ostatni aspekt graficzny odgrywa tu olbrzymią rolę chociażby dlatego, że dzięki niemu nowe Halo nie jest łagodne i takie kolorowe. Dopiero teraz gracze będą mogli poczuć, jak straszny i okrutny jest świat wykreowany przez Bungie. Walka z innymi rasami to nie zabawa w piaskownicy tylko prawdziwa wojna. Strasznie się cieszę, że twórcy postanowili odejść od starej konwencji i postawili na małą rewolucję. To tak, jakby w Gears of War dodać masę jaskrawych kolorów i namalować kwiatki na zbrojach. W taki niekonwencjonalny sposób mogę opisać metamorfozę, jaką przeszła ta produkcja – po prostu coś wspaniałego. Oczywiście nawet i taka zmiana nie odniosłaby określonego efektu, gdyby nie kapitalnie skomponowana ścieżka dźwiękowa, która idealne współgra z samą rozgrywką. Nie zabrakło starych „melodyjek” chociażby z pierwszego Halo, ale większość to zupełnie nowe kawałki audio, zapadające na długo w pamięci gracza. Dodatkowo, muszę pochwalić twórców, że potrafią perfekcyjnie dobrać daną muzykę do atmosfery – wtedy gdy jest dużo akcji, jest i odpowiednia melodia, gdy ktoś ginie, od razu nadchodzi inna nuta. Co tu dużo mówić – good job!

I wanna fight! I’m a member of Noble Team! I’m the 6th soldier!

Do tej pory ciągle zachwalałem Halo: Reach i jak na razie owa sytuacja nie ulegnie diametralnej zmianie. Tym bardziej, że w kwestii gameplayu i rozgrywki owy tytuł nie tylko trzyma poziom, ale i wprowadza kilka naprawdę ciekawych smaczków. Pierwszym z nich są dodatkowe umiejętności, dające nam małą przewagę w walce, takie jak sprint, bariera, jet-pack czy też hologram. Zapewne zauważyliście, że użyłem słowa „małe” i nie zrobiłem tego bez powodu. Twórcy postanowili oddać w ręce graczy takie narzędzia, dzięki którym rozgrywka stanie się ciekawsza, bardziej emocjonującą, ale nie zawsze łatwiejsza. Wszystko zależy od tego, w jakiej sytuacji owy „skill” zostanie użyty. Zły dobór umiejętności może spowodować, że zamiast pokonania grupy convenantów, najzwyczajniej w świecie zostanie wgrany ostatni checkpoint. Logiczne myślenie i taktyczne podejście do sprawy to klucz do sukcesu. Nie wystarczy podbiec do wroga i wystrzelić tysiąc naboi, a potem szybko uciec. W takich momentach najczęściej wasz bohater zginie, więc lepiej skierować hologram, aby udał się na miejsce potyczki i odwrócił uwagę oponentów. Można też zaatakować z powietrza, jednak warto pamiętać, iż nie jesteśmy w stanie oszukiwać grawitacji przez dłuższy czas, a upadek z wysokości oznacza zgon. Bariera to idealny sprzymierzeniec, gdy zadaniem gracza jest skupienie uwagi wrogów na swojej osobie, by ekipa z Noble Team mogła ich wykończyć. Używanie tych umiejętności naprzemiennie to niezła zabawa, ale raczej użyteczna w grach w co-opie, gdyż komputer nie zawsze zrozumie, jakie były nasze pierwotne zamiary.

Jeżeli jesteśmy przy SI, to muszę przyznać, że inteligencja kompanów z drużyny zasługuje na duże oklaski. Już dawno nie czułem tak silnego wsparcia ze strony sztucznej inteligencji moich kolegów z oddziału. W chwilach, gdy najbardziej ich potrzebujemy, zawsze możemy liczyć na pomoc. Mocno utkwiła mi w pamięci misja, w której za sterami statku kosmicznego musiałem bronić bazy. Krążownik wroga prawie mnie wykończył,  jednak w krytycznym momencie żołnierz z Noble Team skupił na sobie cały ogień i pozwolił mi tym samym odlecieć na bezpieczną odległość. Takich sytuacji jest naprawdę sporo i można je zaobserwować praktycznie w każdej walce. Twórcy musieli mocno się napocić, aby uzyskać coś takiego. Tym bardziej, iż wiele podobnych zachowań ze strony komputera to zwykłe skrypty, ale za to naprawdę epicko napisane. Niejedno studio deweloperskie mogłoby się uczyć od Bungie, słowo daję! Oprócz tego sami przeciwnicy potrafią dać w kość – nie raz jeden z convenantów potrafił zajść od tyłu, zaatakować szybko i po cichu, co skutkowało utratą pola ochronnego i niewielkiej ilości paska zdrowia. Inni w tym czasie przemieszczali się z jednego miejsca do drugiego, chowali się za osłonami, rzucali granatami i, w razie potrzeby, przechodzili do defensywy, aby potem z całą mocą zaatakować. Dzięki takim aspektom kampania dla jednego gracza to wspaniała i emocjonująca walka, gdzie nie można narzekać na nudę. Misje są mocno zróżnicowane i w każdej z nich robimy coś zupełnie innego. Nie zabrakło wycieczek jeepami, wysadzania struktur wroga, walki z czołgami czy też starć powietrznych. W singlu znajdziecie wszystko to, co taki tryb powinien posiadać (w tym trwa więcej niż 6 godzin, a w dzisiejszych czasach to niezły wynik).

Connecting to Xbox Live… Connected… I’m logging in… Match Setup… START!

Czym byłoby Halo bez Multiplayera? Halo bez Multiplayera?! Wiem, kiepski żart. Wracając do tematu, tryb dla wielu graczy to jeden z najważniejszych elementów (o ile nie najważniejszy dla większości graczy). Czy tym razem Bungie podwyższyło poprzeczkę? I tak, i nie. Z jednej strony mamy ogromne możliwości customizacji swojej postaci, dużo różnych trybów oraz ciekawie zaprojektowane mapy, ale wyścigi samochodami to już lekka przesada. Nie wszystko jednak jest takie piękne i czasami człowiek mocno odczuwa delikatne braki w balansie rozgrywki. Na dodatek niektóre z map są słabo przemyślane, przez co dobrze się na nich gra, jednak nie są one uwielbiane przez graczy. Brakuje tutaj powiewu świeżości i to widać gołym okiem. Jednak czy to oznacza, że ten tryb jest nudny albo słaby? Wręcz przeciwnie. Multiplayer to esencja i druga połowa Halo: Reach. Po ukończeniu kampanii kolejnym celem są potyczki w sieci i tutaj człowiek może się oderwać od świata rzeczywistego na wiele dni. Tryb dla wielu graczy to miejsce nie tylko dla weteranów i pro graczy, ale i dla zwykłego Kowalskiego, który też znajdzie coś dla ciebie. Tutaj każdy ma szanse, o ile umie radzić sobie w zwarciu i odpowiednio korzystać z dodatkowych umiejętności, o których wspominałem wcześniej przy okazji opisu singla. Oczywiście i tak znajdą się ludzie, którzy zarzucą Bungie stosunkowo niewielkie zmiany i lekkie podejście do tematu, jednak moim zdaniem oni już wcześniej zrobili coś epickiego, a teraz tylko trochę to udoskonalili. Najlepiej przekonać się samemu, bo kto by wierzył w słowa jakiegoś młodego recenzenta, który wychował się na Pegazusie, a nie Spectrum czy Amidze? Więc: „Nie wierzysz, to sprawdź Sam!” I tyle w tym temacie.

Podsumowując, Halo: Reach to piękne pożegnanie Bungie z uniwersum Halo. Ojcowie serii odchodzą z klasą i udowadniają, że to nie jest ich ostatnie słowo. Zapewne kiedyś zobaczymy inne, nowe i jeszcze bardziej epickie produkcje tej ekipy, ale jak na razie królem pozostaje właśnie ta gra.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze