feat - bioshock rec

Bioshock – recenzja gry

Ocena: 9,5

Plusy:
+ fabuła
+ klimat
+ grafika
+ dźwięk
+ arsenał
+ wrogowie
+ wybory moralne
+ dwie wersje językowe do wyboru
+ jakość polskiej wersji językowej

Minusy:
- niektórzy mogą narzekać na wymagania sprzętowe


Kiedy mam napisać recenzję tytułu okrzykniętego jeszcze przed premierą grą roku, zawsze mam mieszane uczucia. Co jeśli mi się nie spodoba, co jeśli rzeczywistość nie wytrzyma starcia z oczekiwaniami, co jeśli gra będzie po prostu słaba? Co ja wtedy mam napisać? Właściwie odpowiedź jest prosta. Mam napisać prawdę. Dlatego też do Bioshocka siadałem ze strachem. A kiedy już w niego zagrałem, to przyszedł czas na napisanie prawdy.

Bioshock został już przed premierą okrzyknięty ósmym cudem świata. Najlepszym FPS na świecie i oczywiście murowanym kandydatem do tytułu gry roku. Niezwykłe rozwiązania, świetna fabuła i boska grafika. Kompozycja tych wszystkich elementów miała przykuć graczy do monitorów na długie godziny.

Na pierwszy rzut oka w zasadzie się udało. Fabuła prezentuje się nader ciekawie. Mamy rok 1960. Ocean Atlantycki. Nasz bohater cudem ocalały z katastrofy samolotu, dostaje się przy pomocy batysfery znalezionej w latarni morskiej do podmorskiego miasta Rapture. Tam będzie walczył o ocalenie, jednak nie tylko swojego życia, gdyż jak się okaże zostanie wplątany w dużo poważniejszą intrygę, niż po prostu znalezienie drogi wyjścia. Już pierwsza napotkana „osoba” zwiastuje nie lada kłopoty. Scenka gdy tajemniczy stwór z hakami w rękach rozrywa jakiegoś mężczyznę skłania do zastanowienia się nad przyszłością naszego bohatera.


Graffiti rodem z Rapture

Bioshock to przede wszystkim shooter FPP. Ta przynależność gatunkowa definiuje w zasadzie wszystko co znajdziemy w środku. Mamy zatem przemierzanie podwodnego miasta z różnymi giwerami w rękach i tłuczenie przeróżnej maści kreatur, które najprawdopodobniej wcześniej były ludźmi. No i tu pojawia się kilka problemów. Po pierwsze, jakim cudem, shooter osadzony w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, może być ciekawy? Jakąż to broń oddadzą nam do ręki twórcy, aby nie wyglądało to po prostu biednie? Drugie pytanie jakie się pojawia, to jak kolejny shooter może tak totalnie zawładnąć umysłami graczy? Przecież rozwalanie wrogów było już dawane nam tyle razy, że nie można wyciągnąć z tego chyba już nic więcej.

Okazuje się jednak, że twórcy Bioshocka poradzili sobie z powyższymi problemami niezwykle prosto.

Na pierwszy ogień pójdzie kwestia grywalności. No dobra, mamy shooter w konwencji, którą można określić jako horror. Nic nowego, prawda? Mieliśmy już takie gry i choć były dobre, to jednak kolejna nie powinna być takim cudem. Jednak Bioshock dociera do gracza inaczej. Klimat, to nie ciemne zakamarki, z których wyskakują na nas brzydkie kreatury. Bioshock, to nie długie okrasy ciszy i pustki, w trakcie których z bijącym sercem czekamy na coś okropnego. Bioshock, to niezwykła historia, która jest dawkowana graczom na wiele różnych sposobów, spośród których wyskakujące monstra to najprostszy.


No proszę jaka szczęśliwa rodzinka, uśmiech proszę.

Na samym początku stajemy przed zagadką. Co takiego stało się w Rapture, że nie znajdujemy w tym mieście „normalnych” ludzi? Ta zagadka staje się myślą przewodnią gry i jej rozwiązanie stanowi o klimacie tego tytułu. W trakcie naszej podróży po Rapture zbieramy dzienniki nagrywane przez byłych mieszkańców. W trakcie odsłuchiwania tych taśm zaczynamy odkrywać co i dlaczego spotkało mieszkańców podwodnego raju. Z każdym odsłuchanym dziennikiem coraz lepiej zaczynamy rozumieć wszelkie potworności jakich jesteśmy świadkami. Choć nie do końca. Ciągle zostaje gdzieś pewne niedopowiedzenie, którego musimy się domyślać. Ponadto nie wszystko jest tak proste i klarowne jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Dzięki temu gra nie traci na głębi. Bywało, że horrorowe fpp’y straszyły i trzymały klimat tylko na początku, a wraz z upływem czasu zamieniały się w zwykłe naparzanie do brzydkich wrogów. W Bioshocku takiej degeneracji klimatu nie uświadczycie. Gra trzyma poziom przez cały czas i nie pozwala na spowszednienie uczucia strachu.

Zajmę się teraz stroną shooterową Bioshocka. Wiadomym jest, że w tym gatunku najważniejszy dla gracza jest arsenał, jakim eksterminuje się wrogie monstra. Niepokojące mogło być umiejscowienie akcji w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Można się było zastanawiać jakiż to „urozmaicony” arsenał dostanie gracz. Na szczęście cała idea Rapture pozwoliła twórcom wybrnąć z tej sytuacji pozornie bez wyjścia.


Pani wzywała sanitariusza, ale chyba się nie doczekała.

Oczywiście nieodzowną częścią arsenału jest broń palna. Tu w zasadzie niespodzianek brak. Mamy rewolwer, karabin maszynowy, jest też fajna „rurowata” wyrzutnia granatów, czy nieodzowny shotgun. Oprócz różnych broni, mamy możliwość załadowania do nich różnych rodzajów amunicji, co pozwala lepiej dobierać broń na różnych wrogów. Zmiana amunicji jest pierwszą nowinką w obszarze broni. Do tego w pewnym momencie gry, zaczniemy napotykać specjalne maszynki ulepszające noszoną przez nas broń. Kapitalny pomysł na urozmaicenie arsenału, który może wydawać się na pierwszy rzut oka nudny.

Druga rzecz opiera się na tym, iż Rapture stało się poligonem doświadczeń genetycznych. Dzięki temu, nasz bohater może się szprycować różnymi specyfikami, które modyfikują jego DNA i dodają mu różne ciekawe mace. A to pirokineza, telekineza, miotanie błyskawic i inne ciekawe rzeczy. Można by to podpiąć pod kategorię „magia” jednak klimatyczność tego rozwiązania odstaje od tego terminu.

Oprócz specyfików dających moce typowo ofensywne, można znaleźć na swojej drodze różne napoje, które dają nam zdolności „pasywne”. Ot polepszają zdrówko, dają aurę elektryczną, która razi wrogów atakujących wręcz, czy też wspomaga w chwalebnym dziele włamywania się do urządzeń wszelakich.


Wygląda na to, że już tu byłem.

Cała ta mieszanka sprawia iż walka wznosi się w Bioshocku na zupełnie inny poziom niż mogliśmy to zaobserwować w innych shooterach. W zasadzie wyznacza nowe granice tego, co trzeba wstawić w FPS’a, żeby oczarować graczy.

Generalnie mamy już dwie sprawy za sobą. Fabułę i arsenał. Do tego trzeba dodać otoczenie. Tu jest zupełny szok. Podwodne miasto powala na kolana. Nie tyle swoim ogromem, co designer i pomysłem. To jest raj, w którym zatrzymał się czas. Myślę, że miłośnicy Fallouta, pokochają od pierwszego wejrzenia, to co przedstawia sobą Rapture, a reszta graczy od drugiego. Połowa XX wieku zamknięta niczym owad w bursztynie. Muzyka, ogłoszenia, krój liter na plakatach i szyldach. To wszystko zapiera dech w piersiach. Nigdy do tej pory nie byłem wciągany do świata gry (wyjątek Silent Hill), ale Bioshock mnie wessał bez litości. To jest coś niezwykłego. Wystarczy założyć słuchawki, aby nie tylko oglądać Rapture na monitorze, ale żeby całkowicie się doń przenieść…a potem zagubić.

Oprócz klimatu otoczenia trzeba jasno powiedzieć, że oprawa dźwiękowa i graficzna gry jest niesamowita. Gdy na początku gry wyszedłem na wysepkę, przez kilka minut gapiłem się na kamienne schody, a potem na ściany latarni z zachwytem. Po prostu szok, podobnie czułem się gdy dawno temu odpalałem Half Life 2. Tyle tylko, że teraz jest to dużo silniejsze. Oprawa dźwiękowa nie jest w tej grze tylko po to, żeby gracz mógł usłyszeć atakującego potwora, albo wystrzał swojej spluwy. Jest po to, aby gracz przeniknął do Rapture, a następnie przez cały czas się bał. I spełnia swoje zadanie znakomicie.


Za chwilę nadejdzie czas wyboru.

Nie będę Was zanudzał dalej. Gdybym chciał napisać o wszystkim co można znaleźć w Bioshock’u, a co sprawia, że ten tytuł niszczy konkurencję, zapewne nasmarowałbym co najmniej jeszcze raz tyle tekstu. Bo jest tego mnóstwo. Są Siostrzyczki i Tatuśkowie. Są wybory moralne. Są zwroty akcji. Jest kapitalny myk z włamywaniem się do różnych urządzeń. Są chwyty przez które kilkanaście razy byłem na granicy zawału serca. Są momenty, kiedy mimowolnie darłem się i budziłem żonę. Są miejsca, w których przerywałem grę, bo nie dało się grać nocą ze słuchawkami na uszach. Jest mnóstwo smaczków, kapitalnych rozwiązań i elementów, dzięki którym nie chce się odchodzić od monitora.

Niemniej jednak muszę napisać o jednej ważnej rzeczy, a mianowicie o polskim wydaniu. Wydawcą gry na terenie naszego kraju, jest Cenega. Jak można było się spodziewać, Bioshock został zlokalizowany, jednak Cenega nie narzuca nam polskiej wersji językowej. Bioshock jest instalowany w oryginalnej wersji językowej i dopiero nasz świadomy wybór, może spowodować iż zainstalujemy łatkę polonizacyjną z drugiej płyty. Takie rozwiązania są dla mnie osobiście rewelacyjne, gdyż niekiedy wolę grać na anglojęzycznych wersjach, niż na polskich i dlatego Cenega ma za to wielki plus. Jednak jeszcze większy plus ma za to, że polska wersja jest lepsza niż angielska (z jednym wyjątkiem, ale o tym za chwilę). W angielskiej wersji napisy nie były zsynchronizowane z dźwiękiem. Polska lokalizacja nie ma tego problemu. Pozostaje tylko zerwać czapki z głów, przed ekipą tłumaczy z Cenegi.

Drodzy czytelnicy. Jak wspomniałem na początku, nie lubię siadać do gier, które jeszcze przed premierą mają wyciśnięte piętno GotY, albo hit na hitami. Ale do gier typu Bioshock, mogę siadać zawsze i wszędzie. To czysta przyjemność. Niczym nieskrępowany fun płynący z rozgrywki. Panie i Panowie, oto Bioshock, najlepszy FPS jaki widział growy świat. Wstyd nie zagrać. Jaknie da rady odpalić na Waszym sprzęcie idźcie do znajomego. I jeszcze jedno. Przed grą, pożegnajcie się z rodziną i znajomymi.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze