To dość nietypowe uczucie. Kupić grę, którą człowiek wywalił z listy zakupowej, po ograniu wersji demo. Demo mi się nie spodobało, więc Ys IX Monstrum Nox spadło z listy życzeń. Jednak kiedy pojawiła się opcja zakupu wersji fizycznej w dogodnej cenie, jakoś nie myślałem o tym, że coś mi tam nie leżało.
Ys IX: Monstrum Nox, to kolejna odsłona serii gier stworzonej przez Nihon Falcom. Pierwsza część Ys I: Ancient Ys Vanished została wydana w 1987 roku. Jak więc widzicie seria jest z nami już ponad 30 lat i nadal ma się świetnie.
Monstrum Nox, tak jak poprzednie części, opowiada o przygodach młodego człowieka zwanego Adol Christin. Ten czerwono włosy młodzieniec ma zwykle szczęście (lub pecha) znajdować się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Miejsce i czas są oczywiście odpowiednie do tego, aby wplątał się w kolejną niesamowitą przygodę, w której zetknie się z rzeczami, o których nie miał wcześniej pojęcia.
Tym razem Adol przybywa do miasta Baldeux, które jest w zasadzie wielką więzienną metropolią. Już na dzień dobry zostaje wsadzony do paki. Od tego momentu wszystko nabiera rozpędu i Adol ponownie ładuje się w nie lada kabałę.
Ys IX: Monstrum Nox, to w zasadzie typowe RPG akcji. Nasza zabawa polega na eksploracji świata, wykonywaniu zadań zleconych przez różne osoby, rozwoju naszych bohaterów, zarówno pod względem umiejętności, jak i ekwipunku, a także walce z potworami.
Ciekawym elementem gry jest fakt posiadania „bazy wypadowej” w nowo otwartym barze w mieście. Będziemy tam mogli odpocząć między misjami, pogadać z towarzyszami, a także mamy dostęp do kilku ciekawych elementów, które pomogą nam w trakcie poznawania tajemnic Baldeux.
Nie będę Wam zdradzał zbyt wiele jeśli chodzi o fabułę gry, ale będziecie mieli do czynienia z nadnaturalnymi mocami, dziwnymi wymiarami i niesamowitymi istotami, które zagrażają ludzkości. Nie zabraknie zwrotów akcji i muszę przyznać, że niektóre sprawiły, że zbierałem szczękę z podłogi.
Eksploracja świata gry jest rozwiązana dość ciekawie. Z jednej strony mamy coś na kształt otwartego świata, ze znajdźkami i punktami widokowymi, a z drugiej nie mamy od razu dostępu do każdego miejsca w mieście. Musimy to sobie wypracować w trakcie rozgrywki.
Rozwój bohaterów jest ciekawy, choć nie ma tam zbyt wielu decyzji do podejmowania. Ot jaki zestaw umiejętności wybierzemy do użytku i rozwoju. Jeśli chodzi o sprzęt, to mamy w pewnym sensie wolny wybór w zakresie akcesoriów. Zbroje zwykle będziemy brali najlepsze jakie są dostępne, a broń każdy bohater z naszej drużyny ma do siebie przypisaną, więc jej wymiana jest „liniowa”. Po prostu ulepszamy to co mamy, albo kupujemy nową wersję tego sprzętu.
Teraz kilka słów o aspekcie gry, który na samym początku sprawił, że Ys IX spadło z mojego radaru. Chodzi o walkę. Jestem fanem gatunku jRPG, ale preferuję turowe rozwiązania w walce. Ys IX ma natomiast czysto zręcznościową walkę. Biegamy, skaczemy, machamy mieczem, toporem, czy innym sprzętem. Unikamy ciosów przeciwnika, odpalamy zdolności naszych postaci. Wszystko w czasie rzeczywistym. Wszystko w niesamowitym chaosie barw i efektów graficznych. Nie lubię takiej walki, bo nie jestem w niej zbyt dobry. Jednak muszę przyznać, że finalnie system zaimplementowany w Ys IX przekonał mnie do siebie. Po jakimś czasie nie tylko dość dobrze radziłem sobie ze zmianą przeciwników, ale i z odpalaniem odpowiednich zdolności. Problem pojawiał się tylko w jednym aspekcie.
Ys IX ma system zmiany postaci „w locie”. To znaczy, że w trakcie walki, przyciskiem A, możemy zmienić postać, której poczynaniami właśnie sterujemy. Ma to znaczenie, jeśli wróg jest odporny na jakiś rodzaj obrażeń, a na inny nie. Mimo iż wszyscy członkowie drużyny biorą udział w potyczce, to jednak wychodzi na to, że to ten kierowany przez nas ma najwięcej do powiedzenia. No i ten system dawał się czasem we znaki. Bo klawisz A jest też przypisany do jednej z czterech zdolności każdej postaci. Jasne, skill odpalamy naciskając też klawisz L, ale w ferworze walki, często nie robiłem tego równocześnie i zamiast odpalić mordercze kombo, zmieniałem postać. I czasem nawet tego nie zauważyłem, bo na ekranie tyle się działo.
A dzieje się sporo. Nie tylko w walkach ze zwykłymi przeciwnikami, ale i w walkach z bossami. Choć tu mam małe zastrzeżenia. Mam wrażenie, że większość bossów, to po prostu duże i silne gąbki na obrażenia. Nic specjalnego w walkach się nie dzieje. Ot szybko skakać, unikać i młócić ile wlezie. Może dwie, albo trzy walki były z pomysłem, gdzie trzeba było nieco bardziej pokombinować.
Przyznam też, że były w grze dwa miejsca, gdzie jej zręcznościowy charakter nieomal nie spowodował, że przestałem w nią grać. W jednym musiałem gonić pewną postać przez ulice miasta, a w drugim wykonać dwa mierzone skoki, jeden po drugim, dodatkowo w bardzo krótkim czasie. Obie te rzeczy były tak bardzo zręcznościowe i tak ciężkie dla mnie, że nie byłem w stanie wykonać ich poprawnie. Na szczęście gra pozwoliła na stwierdzenie „Udajmy, ze mi się udało” i mogłem pójść dalej tak, jakbym ukończył te fragmenty rozgrywki z powodzeniem. Co prawda w tym drugim przypadku ominął mnie „kawałek” podziemi, ale przynajmniej mogłem grac dalej. Mimo wszystko obecność tak bardzo zręcznościowych elementów w grze RPG była dla mnie irytująca.
Graficznie Ys IX prezentuje się bardzo dobrze. Bardzo ładne modele postaci i monstrów, niezłe animacje (może poza animacją odwracania się postaci). Całą grę ukończyłem w trybie handheld i jestem bardzo zadowolony z jakości. Wydajnościowo tez nie było źle poza trzema momentami. Problemy pojawiły się gdy jeden z potworów wypuścił jakiś czarny dym. W tym momencie konsola zaczęła zwalniać. Za pierwszym razem myślałem, że gra się zawiesiła, bo Switch przestał reagować na cokolwiek. Pozostałe dwa razy miałem może 3-4 klatki na sekundę, ale na szczęście udało mi się to jakoś szybko pominąć. Nie wiem co tam się zadziało, ale było to mocno niepokojące.
Ukończenie gry zajęło mi jakieś 60 godzin. I to razem ze znalezieniem wszelkich znajdziek, opędzlowaniem mapy na 100% i zrobieniem innych rzeczy na 100%. I muszę przyznać, że to dość rozczarowujący wynik. Zwłaszcza, że jak napisałem to nie po prostu przejście fabuły, ale zmaksowanie gry. Liczyłem na coś dłuższego, bo gra wciągnęła mnie niesłychanie. Każdą wolną chwilę spędzałem ze Switchem w rękach na rozwiązywaniu tajemnicy Baldeux.
Finalnie cieszę się, że niska cena gry przysłoniła mi niechęć po rozegranym demo Ys IX: Monstrum Nox. Gra okazała się ciekawsza niż się wydawała i bawiłem się przy niej naprawdę bardzo dobrze. Co prawda nie sprawiła, że stałem się fanem walki w czasie rzeczywistym, ale poważnie rozważam zakup Ys VIII: Lacrimosa of Dana, a na pewno będę brał Ys X, jeśli kiedykolwiek pojawi się na Switchu. Jeśli jesteście fanami jRPG i nie przeszkadza Wam zręcznościowa walka, to gorąco polecam ten tytuł.