Nintendo Switch, to ciekawa konsola. Niby nieduża, niby nie tak mocna, ale jednak potrafi pokazać pazur. Dlatego, kiedy pobierałem z e-shopu grę Ultra OFF-Road Simulator 2019: Alaska byłem bardzo podekscytowany. Niestety bardzo szybko zostałem sprowadzony do poziomu gruntu.
Gra jest bardzo obiecująca. Mając do wyboru 6 terenowych samochodów, możemy przemierzać bezdroża Alaski. Walczyć z wzniesieniami, przeciskać się między skałami, szukać trasy, starać się dojechać na miejsca. Pomogą nam w tym takie fury jak Tamrat Hulk, Alaskan, Spitetire, Formud, Madrunner, czy Madrunner Desert. Nie mam zielonego pojęcia co to za samochody. Jasne, nie jestem wielkim miłośnikiem twardego off-roadu, ale nawet wujek Google nie był mi w stanie pomóc, gdy wpisywałem te nazwy do wyszukiwarki. Prawdopodobnie brak licencji sprawił, że trzeba było się posiłkować nazwami wziętymi z głowy.
Ale nazwa samochodu nie jest problemem, jeśli model jazdy jest w porządku. Postanowiłem więc wsiąść za kółko Alaskana i pojechać w siną dal. Najpierw przez samouczek.
I tu pojawiła się pierwsza ostrzegawcza lampka na desce rozdzielczej. A właściwie cała ich seria.
Po pierwsze jest brzydko. Jasne, off-road to nie zawsze piękne łąki pełne kwiatów, czy wrzosy na wzgórzach. Jest błoto, kamienie, brud. Ale to co zobaczyłem na ekranie było po prostu nijakie i brzydkie. Moment później dojrzałem na drodze beczki z paliwem, a kawałek dalej ciastko (albo pizzę). Miłe napisy samouczka oświeciły mnie, że muszę to zbierać, żeby używać tych przedmiotów do tankowania samochodu i karmienia kierowcy. Jak o to nie zadbam, to koniec jazdy. Pojawiły się też jeszcze inne znajdźki, o których samouczek już nic nie powiedział i musiałem się domyślić, że chodzi chyba o możliwość naprawienia samochodu. Co ciekawe okazało się, że wytrzymałość samochodu jest mierzona odwrotnie niż głód, czy paliwo. Te dwa wskaźniki im wyższe tym lepsze, a wytrzymałość odwrotnie. Dziwna niekonsekwencja.
Ale to tylko samouczek. Postanowiłem zagrać normalnie. I tu poległem całkowicie.
Jadąc, musimy zaliczać poszczególne punkty kontrolne. Przeciskamy się między drzewami i skałami, podjeżdżamy pod strome wzniesienia, zjeżdżamy w dół na łeb na szyję. I tu zaczyna być boleśnie widoczne, że w tej grze nic się nie spina. Za każdym podjazdem widać coraz większe niedoróbki i dziwne rzeczy, które sprawiają, że człowiek zastanawia się kto nazwał tę grę symulatorem.
Począwszy od grafiki, gdzie co chwilę widzimy drzewo lewitujące nad ziemią. Gdzie zauważamy jak nasz samochód zapada się w tekstury. Jak widać, że mimo iż gra wykryła kolizję ze skałą, to żaden fragment naszej fury nawet jej nie dotyka. No i oczywiście skończywszy na drzewach, które magicznie przenikają do wnętrza samochodu unieruchamiając go. Ciekawostką jest to, że sklepiku Nintendo grafiki pokazujące grę są z kosmosu. To nie jest ta sama gra. Mam wrażenie, że to screeny z PC, z wyciągniętą do granic rozdzielczością, detalami i cholera wie czym jeszcze.
Do tego model jazdy, który jest koszmarny. Tak, wiem, że to off-road i trudne warunki. Ale tu razi niekonsekwencja. Raz nie mogę podjechać pod zbocze, za drugim razem bez problemu wspinam się nawet z niezła prędkością. Samochód reaguje na gaz i hamulec/wsteczny z olbrzymim opóźnieniem, a jak już to zrobi, to z pełnym zrywem, co tylko pogarsza sytuację.
Reset samochodu po niefortunnej wywrotce powoduje dodatkowe zniszczenia. Pewnie ma to „symulować” kolejne wgniecenia, kiedy przewracamy samochód na koła. Ale kto widział, żeby stawiać wóz leżący na boku na koła, przekręcając go na dach, a potem na drugi bok?
Nie wspominam już o symulacyjnym aspekcie kanistrów, beczek, pizzy, hot dogów i skrzynek z narzędziami lewitujących na trasie. Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałem widząc to była gra na telefony zatytułowana Hill Climb Racing. Spoiler alert – grało mi się w nią lepiej niż w opisywany właśnie tytuł.
Jest też dźwięk. Choć może lepiej, gdyby go nie było. Nie jestem audiofilem, ale każdy samochód w grze brzmi dla mnie identycznie. Do tego te głuche dźwięki uderzeń w drzewo, czy skałę – też za każdym razem takie same. To po prostu udręka dla uszu.
Gwoździem do i tak już zaspawanej trumny okazała się praca kamery. Reaguje ona na każde chybnięcie się samochodu. Lata jak opętana. Próba jej opanowania gałkami kontrolera sprawia, że jest jeszcze gorzej. To chyba jedna z niewielu gier, która potrafiłaby wywołać chorobę morską i lokomocyjną jednocześnie.
Po jakimś czasie znalazłem jedną rzecz, która pewnie odpowiada za słowo symulator w tytule. To panel ustawień samochodu, w którym można zmieniać rzeczy, o których mi się nie śniło. Procent Ackermanna, wyprzedzenie sworznia zwrotnicy, początkowa długość zmiany biegu i inne takie. Wielbiciele off-roadu pewnie gwizdną z podziwem. Dla mnie była to czarna magia. Posiedziałem w Internetach, żeby ogarnąć co i jak, ale wyszedłem z nich głupszy, niż wchodziłem.
A tak przy okazji, gra jest po polsku, jeśli kogoś to by zainteresowało.
Jak mogę podsumować Ultra OFF-Road Simulator 2019: Alaska na Nintendo Switch? Mogę to zrobić jednym słowem: NIE! Po prostu nie. Grę można kupić za chyba 80 złotych. Nie jest tyle warta. Nie jest warta tych pieniędzy i czasu spędzonego na pobranie i grę. Omijajcie szerokim łukiem.