Niedługo przyszło nam czekać na kontynuację Tales of Xillia, choć oryginalnie gra ta ukazała się w Japonii dwa lata temu. Czy w dwójce poprawiono błędy poprzednika i wypełniono tytuł jakąś unikalną zawartością? Odpowiedzi na te, a także inne pytania szukajcie w mojej recenzji.
Seria Tales zawsze była mi bliska, zaczynając od Destiny na PSX’a. Zawsze wyróżniała się systemem walki i światem, które zwiedzało się z przyjemnością. Gdy inne firmy starały się utrzymać kroku Squaresoft, Namco szło swoją drogą i robi to po dziś dzień. Teraz sytuacja jest nieco inna, gdyż produkcje z gatunku jRPG nie znaczą już tyle, co kiedyś, a dawny lider już dawno skupił się na innych produkcjach. Dziesięć lat temu myślałem, że to gry z KKW będą grały pierwsze skrzypce, jeżeli chodzi o zakupy za własne pieniądze. Niestety, wszystko się zmieniło i teraz tego typu gry jedynie ze świecą szukać. Dobrze natomiast, że są jeszcze deweloperzy, którzy postanowili zostań na placu boju i dalej bawią nas swoimi dziełami. Do tego grona mogę z olbrzymią przyjemnością zaliczyć Tales of Xillia 2.
Akcja dwójki dzieje się rok po pierwszej odsłonie, gdzie wcielamy się w młodego chłopaka — Ludgera Kresnika, który do bardzo wylewnych nie należy. Ważną personą w całej fabule jest także mała dziewczynka o imieniu Elle, której losy przecinają się z głównym bohaterem. Dziecko za wszelką cenę chce się dostać do mitycznej krainy Canaan, gdzie spełniają się wszystkie marzenia. Jak zapewne się domyślacie, odnalezienie tej lokacji okazuje się trudniejsze, niż maluszek sobie wyobrażał. Całość dzieje się w tym samym świecie, co poprzedniczka, więc masa miejscówek to jakby kopiuj-wklej. Twórcy zadbali o dobre połączenie dwóch odsłon, dlatego ważne postacie z jedynki także dorzucą do całej przygody swoje trzy grosze. Problem w tym, iż przez takie rozwiązanie, okazuje się, że gracz odczuwa lekkie Déjà vu. W końcu poruszamy się po starych lokacjach, napotykamy na wątki, a przecież nie takich pomysłów oczekujemy od kontynuacji. Na szczęście, samych nowości jest wystarczająco dużo, dzięki czemu braki te można spokojnie wybaczyć.
Nie rozumiem natomiast, czemu tak mało wagi przykłada się do przedstawienia bohaterów, wyrażania przez nich emocji, mimiki twarzy i budowania napięcia. Zdaję sobie sprawę, że jest to jRPG i chwytania za serce jak w The Last of US czy The Walking Dead nie ma sensu szukać, ale od lat gatunek ten boryka się z tym samem problemem. Oglądając cut-scenki człowiek ma wrażenie, jakby miał przed oczyma spektakl kukiełkowy, tylko nie widać żadnych sznurków. Wyobraźcie sobie, że postacie dowiadują się, iż ktoś nie żyje, albo jakieś miasteczko jest w niebezpieczeństwie, a wy macie wrażenie, jakby oni mieli to gdzieś. Jeżeli w grach ktoś bierze pod uwagę język ciała, to na pewno nie byli to twórcy Tales of Xillia 2. Podobnie jest w kwestii dialogów, które są po prostu drętwe. Szkoda, że japońskie głosy zastąpiono angielskimi, przez co tytuł ten traci nieco uroku. Tym bardziej, iż aktorzy wcielający się w bohaterów, także się nie popisali.
W odróżnieniu od innych tego typu produkcji, Tales of Xillia 2 stara się przemycić to, co w grach z Zachodu jest normalnością. Chodzi mi o wybory. Mimo, iż sama fabuła jest dość liniowa, to często dostajemy możliwość decyzji, czy coś chcemy zrobić, bądź nie. W większości przypadków, nie ma to w sumie zbyt wielkiego znaczenia, bo nawet jak coś zanegujemy to i tak nasza postać mimo wszystko to zrobi. Zdarzają się natomiast momenty, gdzie nasz wybór będzie miał znaczenie i nieco wpłynie całą historię. Rozwiązanie nie jest idealne, bo przecież miło jest, gdy mamy jakiś wpływ na świat, który zwiedzamy, lecz ciesze się, że ludzie z Japonii dostrzegają potencjał w tym pomyśle i starają się go wdrożyć do swych gier. Jeszcze dużo wody upłynie, zanim jakaś seria zostanie tak mocno przebudowana, aby miała bardziej otwartą fabułę, ale dobrze, że są w tym kierunku wykonywane jakieś ruchy.
Sporym zaskoczeniem dla mnie okazała się dość nietypowa sytuacja, gdzie nasza paczka zostaje naprawdę ciężko ranna i po ich uratowaniu okazuje się, że doktor postanawia wystawić rachunek i to nie byle jaki. Należy mu za swoje usługi zapłacić aż 15 milionów Gald, a także dodatkowe pięć za wyleczenie kota, który nam towarzyszy. W taki oto sposób, podpisujemy umowę, w której deklarujemy się spłacić 20 milionów, a w innym wypadku będziemy obłożeni pewnymi ograniczeniami w postaci zakazu opuszczania miasta. Zatem przez spory czas musimy wpłacać określoną sumę, aby można było pchać całą historię naprzód. Z początku jest to dość uciążliwe, gdyż nie zdobywamy zbyt dużo pieniędzy, ale potem nasz portfel już nie jest taki pusty. Jeżeli będziemy dbali oto, aby wpłacać raty regularne, to w zamian za to trzymamy specjalne nagrody. Nie wiem jak wy, ale ja nigdy bym nie przypuszczał, że mój bohater będzie miał kredyt i trzeba go będzie spłacać. Jak widać, bieda dopada także największych bohaterów.
Tales of Xillia 2 to nie tylko połączona z jedynką fabuła, masa znanych lokacji i debet na karku. To przede wszystkim wspaniały system walki, który jest potężnym czynnikiem wpływającym na to, iż chcemy przejść całą grę. Zasady nie są wcale tak trudne do opanowania, jak się z początku wydaje. Batalie toczymy w czasie rzeczywistym na arenach 3D, gdzie mamy pełną swobodę ruchu. W danym momencie możemy kontrolować jedną postać, ale mamy dostęp do aktywnej pauzy, gdzie da się przełączać między bohaterami. Dodatkowo, można łączyć się z naszymi sojusznikami, którzy będą nas wspierać, a także ochraniać, gdy przeciwnik postanowi zaatakować kontrolowaną przez nas personę — od tyłu. Daje to duże możliwości i warto sprawdzić z kim najlepiej się połączyć w konkretnym momencie. Tym bardziej, iż każda para może wykonać jakiś specjalny atak, zadający naprawdę spore obrażenia. Im więcej będziecie kombinować, tym lepsze wyniki uda się wam uzyskać. Oprócz tego, Ludger w pewnym momencie będzie mógł przenosić się do innego wymiaru, gdzie dostaje dodatkowe moce i słodko klepie każdego przeciwnika ze zdwojoną siłą.
Od strony wizualnej nie zmieniło się zbyt wiele, lecz oprawa jest przyjemna dla oka i mimo, iż pierwsze lokację są puste i nieco brzydkie, tak te późniejsze naprawdę zapierają dech w piersiach. Szczególnie te naturalne, wolne od elementów spotykanych nieopodal miast. Muzyka lecąca w tle idealnie oddaje klimat tej produkcji i ciężko jej cokolwiek zarzucić. W kwestii voice-actingu wypowiedziałem się wcześniej i ubolewam nad brakiem japońskiego dubbingu.
Jeżeli macie dość gier, które kończą się po kilku godzinach i graliście kiedyś w jakiegoś Final Fantasy, Suikoden, Wild Arms i tak dalej, to zapewne i ten tytuł wam się spodoba. Nie jest to gra idealna. Nadal boryka się z paroma błędami, które od dawna powinny być wyeliminowane, ale za to daje sporo frajdy i udowadnia, że jRPG-i nadal coś znaczą. Tytuł mało uniwersalny, więc jeżeli jakieś japońskie akcenty was denerwują, to nie sądzę, aby Xillia was do nich przekonała. Mimo wszystko polecam, bo licznik już dawno nie wybił ponad 60 godzin przy tytule na PS3.