Ocena: 7,5
Plusy:
+ westernowy klimat
+ możliwość stawiania budynków
+ bardziej stawia na działanie zespołowe
+ świetna zabawa w multi
+ polska wersja językowa
Minusy:
- nudny tryb dla pojedynczego gracza
- może się okazać niszowy dla fanów sieciowych strzelanek
Na początku był Warhawk z roku 1995 wydany na pierwsze Playstation, choć można by sięgnąć jeszcze dalej, bo do roku 1986 i gry Warhawk wydanej przez Firebird na komputery ośmiobitowe. Tak czy inaczej, gdzieś na początku była gra o lataniu i strzelaniu do armii robotów i innych tałatajstw. W roku 2007 na Playstation 3 pojawił się kolejny Warhawk, tym razem poświęcony wyłącznie rozgrywce sieciowej. Gracze wcielali się w żołnierzy jednej ze stron wielkiej wojny między Eucadianami a Chernovanami. Grę wyróżniał widok z perspektywy trzeciej osoby, a przede wszystkim możliwość sterowania futurystycznymi odrzutowcami. Gra cieszyła się sporym powodzeniem, jednak polityka wydawnicza i pojawienie się trzech płatnych dodatków mocno rozdrobniły społeczność Warhawka. Co za tym idzie gra zaczęła lekko podupadać.
Jednak teraz błędy Warhawka mają zostać naprawione. Głównie te, dotyczące płatnych dodatków. Ale także i te dotyczące samej rozgrywki. Oto nadleciał Starhawk.
Starhawk, to oczywiście sequel Warhawka, o którym słychać było już od pewnego czasu. W Starhawk dostajemy prawie to samo co w poprzedniej odsłonie gry. Prawie, bo są dwie bardzo ważne różnice.
Sprawa pierwsza, to tryb dla pojedynczego gracza. Dobrze czytacie. W Starhawku dostajemy pełnoprawna kampanię, w którą gramy samotnie. Początkowo zastanawiałem się jak będzie to wyglądać i przed oczyma stawały mi „single” z Unreal Tournament, czy Quake 3: Arena. Jednak okazało się, że moja wyobraźnia się myliła. Kampania w Starhawku nie jest zbiorem multiplayerowych mapek, na których toczymy normalne boje z botami na punkty. To normalna historia pewnego ochroniarza Emmeta Gravesa, który wraca w rodzinne strony i tam walczy z wszelkiej maści wyrzutkami i mutantami. Tyle, że owa kampania wyszła bardzo słabo. Fajny jest westernowy klimat tej opowieści, ale sama fabuła jest płytka jak brodzik w mojej łazience. Dość szybko gracz orientuje się co jest grane i jaki „zaskok” czeka głównego bohatera, a co najgorsze każdy bardzo szybko poczuje, że owa kampania jest najzwyklejszym w świecie tutorialem dla rozgrywki sieciowej. Niestety jedyne czego można się nauczyć w czasie singla, to jak działają poszczególne bronie i budowle, choć w ograniczonym zakresie. Wrogowie wybaczają sporo błędów i nie kwapią się, aby szybko i skutecznie odstrzelić nam łeb jeśli popełniamy błędy i czegoś nie ogarniamy. Najbardziej odczuwałem to w misjach, podczas których sterowałem latającym mechem. Byłem boleśnie świadom, że celuję równie dokładnie jak niewidomy szympans z chorobą Parkinsona, latam wolno jak otłuszczona mucha przy czterdziestostopniowym upale, a agresja moich uników może równać się z agresją naćpanego LSD ślimaka winniczka. A mimo to, przeciwnicy przez 30 minut nie byli w stanie mnie zestrzelić (a latało ich dookoła chyba z sześciu) tylko dali się potulnie wytłuc jak kaczki. Najpierw uśmiechnąłem się, bo przecież jestem kozak, ale zaraz potem uświadomiłem sobie, że zapewne pierwszy lepszy koleś w trybie multi weźmie to moje kozakowanie i wsadzi mi je głęboko w d…ysze silników odrzutowych. No ale przynajmniej wiem co jak działa. Irytujący w kampanii jest brak zapisu gry na checkpointach. Jeśli więc wyłączycie grę w połowie misji, choć właśnie zobaczyliście napis świadczący o dotarciu do punktu kontrolnego, to po ponownym uruchomieniu musicie grac misję od początku. Trochę to niedzisiejsze.
Druga nowość to możliwość wznoszenia budowli. Tego również uczymy się w trakcie kampanii, aby podczas gry sieciowej nie zastanawiać się co i jak. Zgadza się, w Starhawku oprócz biegania z giwerami, latania mechami i jeżdżenia różnymi pojazdami mamy element rodem z RTS. Stawiamy budynki, dzięki którym mamy dostęp do różnych broni, czy pojazdów. Każdy budynek kosztuje odpowiednią ilość Energii Szczelinowej – to taka energia, wokół której kręci się cały świat Starhawka. Budować można całkiem sporo różnych budynków. Ściany utrudniające poruszanie się wrogom, „garaże” dla wszelakich pojazdów, wieżyczki, wieże snajperskie, bunkry i inne ciekawostki. W kampanii element ten jest znowu lekko spłycony, gdyż zwykle wiemy skąd i kiedy nadejdą wrogowie, mamy więc czas na przygotowanie się. Natomiast w trybie wieloosobowym zaczyna się ostre kombinowanie. Postawienie odpowiedniego budynku, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, może czasem przesądzić o wygranej jednej z drużyn. Dodatkowo element ten nieco mocniej wymusza na graczach działanie zespołowe. Uwierzcie mi ze drużyna złożona z graczy o wysokim poziomie, którzy na pałę zbudują stanowiska mechów i polecą młócić przeciwnika, ma spore szanse na porażkę, gdy po drugiej stronie zasiądzie zorganizowany team, który wie co to znaczy obrona i odpowiednie wykorzystanie zasobów. I choć wydaje się, ze żądza zabijania jest naturalna w tytule, w którym zdobywamy poziomy doświadczenia bazując na punktach zebranych w trakcie gry, to jednak nie jest to takie oczywiste. A to z tego powodu, że twórcy Starhawk, zagrali wszystkim na nosie i premiują tez osoby zostające z tyłu i dbające o ochronę zaplecza. Dwa, czy trzy razy zdarzyło mi się, że taki gracz był na pierwszym miejscu swojej drużyny. Takie podejście do sprawy cieszy, bo nie sprawia, ze ci którzy zostają z tyłu, nie czują się gorsi, a wręcz przeciwnie. Wiedzą, że są potrzebni zespołowi.
Takie połączenie trzecioosobowego shootera z RTS’em (swoją drogą można kogoś zabić spuszczając mu na czachę budynek) w trybie multi sprawia olbrzymia frajdę. Choć często mapy sugerują gdzie najlepiej ustawić jakieś budowle (zwykle chodzi o struktury typowo obronne jak ściany, wieże snajperów, czy wieżyczki), to jednak nie ma możliwości, by zdarzyły się dwie gry z identycznym układem budynków. Dzięki temu zabawa jest nieco bardziej niepowtarzalna niż miało to miejsce w Warhawku, gdzie po pewnym czasie dało się grać niemal z zamkniętymi oczami.
Technicznie Starhawk to wyższa półka średnia. Grafika ma wyraźny komiksowy szlif, a scenki przerywnikowe w całości są zrobione na podobę komiksu. Całość trąci westernowym klimatem, co dodatkowo podkreśla sącząca się z głośników muzyka. Momentami gra (szczególnie w kampanii) przypominała mi fragmenty serialu Firefly.
Spore brawa należą się polskiemu oddziałowi Sony Computer Entertainment za pełną lokalizację gry. Mamy więc zarówno polskie napisy, jak i dubbing. Aktorzy podkładający głosy podeszli do sprawy całkiem poważnie i jakość dubbingu jest wysoka. Zresztą to akurat nie dziwi mnie w grze od Sony. Miejscami zdarza się im (znaczy aktorom, a nie Sony) popadać w patos, ale nie jest to szczególnie rażące.
Podsumowując, Starhawk nie powala na kolana jako ekskluzywny tytuł na PS3. Na pewno nie da się go określić mianem system seller’a. Jednak jeśli komuś podobał się Warhawk i taka osoba nie boi się pseudo-RTS’owej nutki w grze, ale lubi taktyczne kombinacje, to na pewno Starhawk znajdzie u niej miejsce na półce. Tylko pamiętajcie. Dla gry singlowej nie warto kupować tego tytułu. Tu liczy się tylko multiplayer.