Ocena: 9,5
Plusy:
+ fabuła
+ rozbudowany tryb dla jednego gracza
+ grywalność
+ oprawa audio
+ oprawa graficzna
+ edytor
+ rozbudowany multiplayer
+ achievementy
+ wreszcie jest
Minusy:
- lokalizacja
- błędy i niedopracowanie Battle.net 2.0
- czemu musimy tyle czekać na Heart of the Swarm?
Blizzard trzymał nas w oczekiwaniu przez dwanaście długich lat. Właśnie tyle czekaliśmy na kontynuację gry-legendy, która nadal jest podstawą większości liczących się lig sportów elektronicznych, a jej fabuła do dzisiaj budzi emocje. Dwanaście lat czekaliśmy na dalszą część opowieści o losach Terran, Zergów i Protossów. Przed nami bez wątpienia jedna z najważniejszych premier tego roku, czyli StarCraft 2: Wings of Liberty. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje i wymagania?
Pogoda na granie, czyli Zamieć
Blizzard jest dziwną firmą i nie da się temu zaprzeczyć. Jak na spółkę istniejącą przeszło 20 lat, to ilość ich produkcji nie powala. Przed pojawieniem się World of Warcraft, Zamieć wydawała średnio jedną grę na okres półtora do dwóch lat. Któż jednak nie pamięta tytułów takich jak The Lost Vikings, WarCraft, Diablo czy Starcraft? Radości, jakiej dawały i tej charakterystycznej dla Blizzarda perfekcji wykonania? Skupmy się jednak na pojedynku dumnych i zaawansowanych technologicznie Protossów z szybko regenerującymi siły Zergami, czyli pierwszej odsłonie StarCraft. W 1998 roku nikt nie spodziewał się takiej rewolucji, a średnia ocen wahała się w okolicach 85 procent. Ot, niby kolejny rzetelny produkt, ale bez rewelacji – był to akurat okres wysypu gier strategicznych. Jednak fabuła zapadała w pamięć. Oto naprzeciw siebie stają dzieci pradawnej rasy Xel’naga: pierworodni Protossi i dzieło ostatnie i zarazem przyczyna ich zagłady, czyli Zergowie. A pomiędzy nich przypadkiem dostają się potomkowie zwykłej rasy ludzkiej. Do dyspozycji otrzymaliśmy trzy kampanie, po jednej dla każdej z ras. Mogliśmy śledzić losy ludzkich bohaterów walczących o wolność, ideały, władzę, a przede wszystkim o przetrwanie w nieprzyjaznym środowisku, jakim był i jest sektor Koprulu. Ich imiona zapadły w pamięć na długo: Arcturus Mengsk, Sarah Kerrigan, James Raynor, Edmund Duke. Następnie wcielaliśmy się w przywódcę Zergów, aby poprowadzić skoordynowany atak. A na końcu czekali na nas Protossi i ich bohaterowie: Tassadar, Fenix. Wszystko okraszone pięknymi, jak na tamte czasy, wstawkami filmowymi i zwrotami akcji, których nie powstydziłby się dobry film.
Dopiero pod koniec 1998 roku StarCraft przyjął oblicze, które jest znane do dzisiaj. Wszystko to za sprawą dodatku Brood War. Jak na rozszerzenie przystało, otrzymaliśmy nowe jednostki, tereny, mapy, ale przede wszystkim dalszą część historii. I zarazem otrzymaliśmy jedną z najważniejszych gier w historii sportów elektronicznych. Wróćmy jednak do fabuły. W przypadku Protossów powrócili wygnani Mroczni Templariusze ze swoim przywódcą Zeratulem oraz najmłodszy Egzekutor – Artanis. Zergowie pod wodzą Królowej Ostrzy, czyli asymilowanej Kerrigan, kontynuują walkę o dominację. Natomiast Terranie napotykają swoich dawnych przodków zwanych United Earth Directorate pod wodzą admirała Gerarda DuGalle`a, a wraz z nim spotykamy wiceadmirała Alexeia Stukova. Postacią niezapomnianą, która budziła zarazem najwięcej kontrowersji, był bez wątpienia Samir Duran. Autorzy z Zamieci po raz kolejny pokazali, że potrafią stworzyć wciągającą fabułę, której nie powstydziłby się wysoko budżetowy film. Nie będę tutaj rozpisywać się bardziej szczegółowo, gdyż szybkie wprowadzenie do wydarzeń z czasów StarCraft oraz Brood War możemy przeczytać podczas instalacji StarCraft 2: Wings of Liberty, a streszczenie całej historii prawdopodobnie zajęłoby kilka stron tekstu.
Jednak to nie fabuła zdecydowała o popularności pierwszej odsłony StarCrafta, a tryb rozgrywki wieloosobowej. Cechowany przez tempo, możliwości, a przede wszystkim balans, tryb dla wielu graczy okazał się strzałem w dziesiątkę. Ilość trybów rozgrywki, dodatkowo zwielokrotniona przez system „Use Map Settings”, dostarczyła graczom zabawy na wiele tygodni, a nawet lat. Battle.net i pierwsza odsłona StarCrafta nadal tętni życiem, chociażby na mapach typu Tower Defense i w rozgrywkach ligowych, jak na przykład Electronic Sports League, czy World Cyber Games. Natomiast w Korei StarCraft stał się sportem narodowym.
I za chwilę nawiążemy połączenie…
Hyperion wita, czyli RPG w RTS
Ale dość już o poprzedniku, gdyż wreszcie możemy cieszyć się pierwszą częścią trylogii StarCraft 2. Jak już wspomniałem, podczas instalacji otrzymamy krótkie wprowadzenie w wydarzenia znane nam z części pierwszej. Natomiast później od razu jesteśmy rzucani w wir wydarzeń. Ekran i cały program instalacyjny utrzymany w konwencji sprzętu i wyświetlaczy Terran znakomicie wprowadza w klimat i świat gry. A dalej jest jeszcze lepiej. Po instalacji zostajemy przeniesieni do menu, w którym możemy zmienić opcję, pooglądać krążownik Hyperion lecący w przestrzeni oraz, co chyba najważniejsze, zalogować się do sieci Battle.net 2.0. I tutaj pierwsze zaskoczenie: możemy korzystać z konta gościa do granie w trybie dla jednego gracza, jednak w takim przypadku nie będziemy mogli zdobywać osiągnięć, ani odblokowywać postępów powiązanych z kontem online. Wygląd menu głównego doskonale współgra z podniosłą muzyką i odświeżonym motywem przewodnim z pierwszej części. Wybór opcji jest prosty, klarowny i ułatwiający dostęp do wszystkich funkcji StarCraft 2. Wystarczą dosłownie dwa kliknięcia, aby rozpocząć grę w wybranym przez nas trybie. Skupmy się jednak na kampanii. Fabuła obraca się wokół postaci znanej z pierwszej prezentacji StarCraft 2, czyli Tychusa Findley`a oraz bohaterów znanych już z poprzedniej części: Zeratula, Kerrigan, Raynora i Mengska. Początkowo poszukiwać będziemy artefaktów, ale zmieni się to z czasem oraz poznanymi postaciami. A dokładniej rzecz biorąc zwerbowanymi postaciami. Kampania w Wings of Liberty nabrała aspektu RPG i uzyskaliśmy dostęp do wielu ciekawych opcji. Między innymi do zwiedzania pokładu Hyperiona, czy rozmów z bohaterami. Dzięki temu rozgrywka nabiera pewnego rodzaju głębi oraz pozwala bardziej zżyć się z postaciami, nie mówiąc już o lepszym poznaniu historii.
Początkowe misje pozwalają graczowi zapoznać się z interfejsem oraz wprowadzają w realia gry. Dla zupełnie nowych osób, które mają pierwszy raz kontakt z serią StarCraft, przygotowano bardzo przyjemny i dokładny samouczek oraz specjalne filmy opisujące najprostsze akcje. Dzięki temu nikt nie poczuje się zagubiony. Dla bardziej doświadczonych graczy przygotowano tryb trudności Brutalny, który stanowi duże wyzwanie. Natomiast poziomy Normalny oraz Łatwy stanowią niejako przechadzkę po kolejnych stronach opowieści napisanej przez scenarzystów z Zamieci. Całość składa się z 29 misji, jednak podczas rozgrywki fabularnej będziemy musieli podejmować decyzję w krytycznych momentach i opowiadać się po jednej ze stron konfliktu. Na szczęście do wyborów alternatywnych możemy wrócić po ukończeniu gry. Wspomniane wybory mają znaczący wpływ na dalszą część rozgrywki. Podobnie sprawa wygląda z kolejnością wykonywanych misji, gdyż tutaj oddana jest graczowi pewna dowolność i zazwyczaj dysponujemy wyborem zadań od poszczególnych towarzyszy. Poza kwestiami moralnymi takich rozdroży, problemem są punkty potrzebne do prowadzenia badań nad Zergami oraz Protossami. W pewnym momencie rozgrywki otrzymujemy dostęp do laboratorium na pokładzie Hyperionu, a zdobyte wcześniej materiały możemy przeznaczać na modyfikację naszej armii. Prócz rozwoju ogólnego, bazującego na technice ras obcych, możemy również modyfikować jednostki wraz z budynkami w specjalnie przeznaczonej do tego zbrojowni, dla których dostępne są dwa możliwe ulepszenia. Zależą one profilu i przeznaczenia ogólnego jednostek i budynków. Nasze odwiedziny w zbrojowni to nie tylko wydawanie ciężko zarobionych kredytów na poprawienie zdolności wojsk, ale również możliwość przyjrzenia się wybranym przez Blizzard jednostkom, które dodawane są wraz z opisami w miarę postępów w grze. A w przerwie pomiędzy ratowaniem świata i towarzyszy, a zwiedzaniem statku możemy udać się do kantyny. Tutaj będziemy mogli porozmawiać i podpisać kontrakty z najemnikami, popatrzeć na hologram tańczącej elfki, czy zagrać w hołd oddany dwóm klasykom naraz, czyli wzorowaną na Asteroids grę The Lost Viking. Wspomniane psy wojny potrafią odwrócić losy walki, jednak należy pamiętać, że kontraktu nie da się rozwiązać, a przywołanie wojaków z orbity nie może nastąpić do razu i też ma swoją cenę w surowcach. Ostatnim punktem jest mostek, gdzie spotkamy dowódcę Hyperiona – Matta Hornera. Tutaj również będziemy mogli przejrzeć archiwum misji oraz zdecydować się, gdzie lecieć dalej.
Jim Raynor w całej, zbrojnej, okazałości
A czym walczymy? Od czasów beta testów nie zaszły diametralne zmiany i osoby, które chociaż trochę śledziły okres przedpremierowy, na pewno poznają nowe, jak i stare jednostki. Z przedstawicielami Terran, Protossów oraz Zergów możecie zapoznać się w cyklu artykułów, który przygotowany został na podstawie wersji testowej. Co ciekawe, w kampanii spotkamy również te stare, dobrze znane z pierwszej odsłony. Oznacza to, że ponownie będziemy mogli pokierować Goliatami, Wraithami, czy ustawić kilka Spider Mines za pomocą Vulture`ów. Wraca nawet lekko zmodyfikowany Science Vessel – tym razem jako jedno z możliwych do odblokowania badań. Pojawiają się też nowe wosjka, których nie spotkamy w trybie wieloosobowym, ani nie widzieliśmy ich we wcześniejszej odsłonie serii. Pierwszym z nich jest Spectra, będący wynikiem badań nad projektem Shadow Blade. Poprzez użycie technologii Protossów oraz gazu terrazine imperium Mengska zdołało wprowadzić oddziały Ghostów na wyższy poziom. Wszystko jednak z konsekwencjami, o których dowiadujemy się w fabule. Drugą jednostką jest Diamondback – poduszkowiec przeznaczony do walki z celami opancerzonymi i zdolny, jako jedna z niewielu jednostek Terran, do strzału podczas ruchu. Prócz tego możemy wynaleźć dwie nowe jednostki: bezzałogowego mecha Predatora, przeznaczonego do likwidacji piechoty oraz transporter niemal żywcem przeniesiony z uniwersum Riddicka o wdzięcznej i jakże naturalnie brzmiącej nazwie Hercules, który charakteryzuje się dużą pojemnością i bardzo krótkim czasem desantowania jednostek.
Wśród 29 misji, o których pisałem, znajduje się również mini-kampania Protossów oraz jedna misja ukryta. Kampania obcych składa się z 4 zadań i koncentruje fabularnie na postaci Mrocznego Templariusza Zeratula. Nagrody i opowieść warte są wykonania tych zadań. Zdecydowanie zaostrza również apetyt na kolejne dwa rozdziały opowieści, czyli Heart of the Swarm oraz, a właściwie w szczególności, Legacy of the Void. Trzeba jednak pamiętać, że tryb dla jednego gracza w StarCraft zawsze był wstępem do rozgrywek wieloosobowych.
Bo jest nas wielu! Hydralisk na przywitanie
Opening Gambit, czyli wyzwania
W Wings of Liberty Blizzard zastosował całkowicie nowe podejście do trybu multiplayer. Przede wszystkim otrzymujemy wspomniany już samouczek oraz całą kampanię, które pozwolą każdemu początkującemu graczowi zapoznać się z jednostkami i sterowaniem. Kolejnym krokiem jest cykl wyzwań przygotowanych z myślą o początkujących na arenie rozgrywek z żywymi graczami. Zostały one podzielone na trzy grupy: podstawowe, zaawansowane oraz eksperckie, w których znajdują się po trzy zadania. W pierwszym zbiorze znalazły się misje, w których poznajemy siły poszczególnych frakcji oraz uczymy się dobierać odpowiednią kontrę w stosunku do napotkanych oddziałów. Aby zdobyć najwyższe odznaczenie konieczne jest nie tylko opanowanie kontr i interfejsu, ale również wykazanie się zdolnościami zarządzania i wycofywania uszkodzonych jednostek. W drugim zestawie zapoznamy się ze specjalistami każdej z ras, czyli jednostkami wymagającymi dodatkowego zarządzania w celu zwiększenia ich skuteczności. Natomiast trzecia grupa kładzie nacisk na poprawę wydajności gracza w korzystaniu ze skrótów klawiszowych, umiejętności obrony przed szybkim atakiem na początku gry oraz skutecznym podziałem uwagi na zarządzanie zasobami wraz z odpowiednim otwarciem gry wieloosobowej.
Następnym krokiem będą pojedynki przeciwko graczowi kontrolowanemu przez komputer. Tutaj do dyspozycji otrzymaliśmy kilka typów przeciwników: począwszy od stopnia Very Easy aż do Insane. Odpowiednio dostosowując poziom trudności, a następnie zwiększając go stopniowo, bez problemu poprawimy swoje umiejętności i, co chyba ważniejsze, poznamy areny potyczek. A kiedy poczujemy się gotowi przejedziemy do rozgrywek z żywymi graczami i komputerem za pomocą opcji współpracy przeciwko komputerowi.
Diamenty, platyna, złoto, czyli system ligowy
Całość jest ledwie wstępem. Po takim przygotowaniu możemy przećwiczyć zdobyte umiejętności podczas gry z komputerem lub też od razu zdecydować się na potyczki z graczami. W tym drugim przypadku po raz kolejny jesteśmy mile zaskakiwani przez „Pratice League”, czyli ligę przeznaczoną dla nowicjuszy, którzy potrzebują czasu na zaznajomienie się z technikaliami lub zwyczajnie chcą popracować nad swoimi zdolnościami. Po decyzji o opuszczeniu tej szkółki niedzielnej czeka nas pięć meczy kwalifikujących, po których nasze umiejętności zostaną poddane ocenie, a my zostaniemy przeniesieni do ligi, w której nie będziemy się czuli za słabi lub za mocni. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby awansować – w końcu taki jest cel rozgrywek wieloosobowych w ligach. Po zdobyciu odpowiedniej ilości punktów i dowiedzeniu, że jednak powinniśmy być wyżej, system ligowy automatycznie nas awansuje. Analogicznie w przypadku, kiedy przeciwnicy okażą się dla nas zbyt dobrzy – zostaniemy wtedy przeniesieni do niższej ligi.
W zależności od naszych możliwości możemy zakwalifikować się, a następnie awansować do następujących lig: brązowej, srebrnej, złotej, platynowej oraz diamentowej. Osobno odbywają się kwalifikację w zespołach, które możemy tworzyć ze znajomymi, osobno zaś jesteśmy klasyfikowani rozgrywając mecze samotnie. Cały schemat rozgrywek pozostał niezmieniony: nadal na początku dysponujemy garstką robotników i jednym budynkiem. Otwiera to szerokie pole możliwości, podobnie, jak miało to miejsce w pierwszej odsłonie StarCraft – istnieje kilkadziesiąt tak zwanych BO, czyli kolejek budowania, rozpoczynających rozgrywkę.
Ale nie samymi ligami człowiek żyje. O tym również nie zapomniał Blizzard. W ręce graczy został oddany edytor, który pozwala nie tylko na tworzenie map, ale również na zmianę charakteru rozgrywki. Chcesz wziąć udział w wyścigach w uniwersum StarCraft? Żaden problem! Podobnie sprawa wygląda z rozgrywką widzianą z pierwszej lub trzeciej osoby. Chcesz postrzelać do Zergów? Żaden problem! Dowodem na sprawność działania samego silnika jest przytoczony już wcześniej automat do gry The Lost Viking. Gracze też nie próżnują i już można znaleźć na przykład szachy, tetris czy popularną mapę Defense of the Ancients. A tyle jest jeszcze do odkrycia w edytorze.
Przykłady dostępnych ulepszeń dla budynków
Światło, kamera, akcja, czyli oprawa audiowizualna
Oprawa audio w wersji angielskiej jest genialna. Począwszy od odgłosów jednostek, okrzyków, potwierdzeń, aż do odgłosów walki – nie można twórcom niczego zarzucić. W kampanii trafimy nawet na identyczne odgłosy jednostek, co w 1998 roku. Podobnie jest z aktorami, którzy podłożyli głos pod postaci: wszyscy, z małym wyjątkiem Kerrigan i Zeratula, wystąpili w pierwszej części gry. A kogo usłyszymy zamiast Glynnis Talken Campbell czy Jacka Ritschela? Królowa Ostrzy w angielskiej wersji przemawia głosem Tricii Helfer, znanej głównie z serialu Battlestar Galactica, natomiast u Zeratul usłyszymy Freda Tatasciore`a, który na pewno znany jest grającym w angielską wersję gry Mass Effect jako Saren. Ciężko oceniać z perspektywy czasu, jak zmiana tych głosów wpłynęła na bohaterów, jednak aktorzy nie odstają poziomem od reszty obsady, czyli Jamesa „Arcturusa Mengska” Harpera oraz Roberta „Jima Raynora” Clotworthy`ego. W polskiej wersji ciężko o zastąpienie tak doborowego towarzystwa. Problemy były nawet z odgłosami jednostek, gdzie, stylizowany w angielskiej wersji na Arnolda Schwarzneggera, po polsku mówi „Połataj mnie!”.
Ścieżka dźwiękowa zasługuje na osobną pochwałę. Prócz odświeżonych utworów z pierwszej części, które nadal pozostały charakterystycznymi podkładami dla konkretnych ras, otrzymujemy zestaw nowych, równie dobrych melodii na wszystkie okazje. Osobną kategorię stanowi muzyka z kampanii, w której spotykamy również utwory klasyczne, które odtwarzane są za pomocą szafy grającej. Terranie zawsze mieli w sobie coś z kosmicznych kowbojów i skojarzenia z muzyką country, która często nam towarzyszy, są jak najbardziej odpowiednie. A dźwięki „Sweet Home Alabama” podczas nasiadówy w kantynie automatycznie podnoszą kąciki ust w górę. Pozostaje tylko zazdrościć posiadaczom edycji kolekcjonerskich płyty CD z muzyką z gry. Na szczęście Blizzard umożliwił w opcjach ustawienie umożliwiające odsłuchiwanie muzyki, kiedy gra zostaje zminimalizowana do paska zadań.
Inaczej sprawa ma się z oprawą graficzną. Oczywiście przerywniki filmowe zrealizowane są na najwyższym poziomie, do czego Blizzard nas już przyzwyczaił. Trochę gorzej sprawa wygląda, jeśli chodzi o wstawki oparte o silnik gry – w niektórych momentach odstawały jakością od pozostałych filmów. Nie była to jakaś ogromna przepaść, czy różnica, ale mimo wszystko widoczna. Tutaj również informacja dla osób chcących sięgnąć po polską wersję językową: napisy na obiektach w filmach, jak i samych filmach zresztą, bilboardach i innych elementach w grze również są przetłumaczone.
Trochę gorzej jest, jeśli chodzi o grafikę samej gry. Są momenty, że teren i jednostki wyglądają pięknie, ale są też momenty, gdzie widać oszczędność w zasobach sprzętowych. Ma to też swoje zalety: dzięki odpowiedniemu skalowaniu ustawień graficznych StarCraft 2 uruchomi się na większości działających dziś komputerów. Jednak jakość grafiki dla wielu może okazać się niezadowalająca, zwłaszcza, że niektóre budynki wyglądają na niedopracowane. Podobnie możliwość kontrolowania kamery – dysponujemy jedynie możliwością przybliżania i oddalania kamery do pewnego stopnia oraz tymczasowym zmianie kąta widzenia. Tymczasowy oznacza tutaj, że w momencie, kiedy puścimy przycisk odpowiedzialny za zmianę kamera natychmiast wraca do domyślnego ustawienia. Efekty działania zdolności wyglądają natomiast bardzo dobrze, podobnie jak większość jednostek.
Całości dopełnia interfejs, który nie przeszedł większych zmian od 1998 roku i nadal składa się z trzech segmentów: minimapy, szczegółowego opisu zaznaczenia i okna z komendami dla zaznaczonej jednostki. Dodany został natomiast pasek szybkiego przełączania się między zaznaczonymi grupami, co ułatwia szybką zmianę i kontrolę stanu jednostek. Zwiększony został również limit maksymalnego ich zaznaczenia i grupowania – teraz możemy ich kontrolować jednocześnie 255 sztuk
Niedoróbki, czyli co nie gra w grze
Pomimo wspomnianego już rozwinięcia systemu grupowania, nadal bez zmian pozostała kolejka jednostek wyznaczonych do produkcji – nadal jest to maksymalnie pięć pozycji. Dla niektórych może to być wada. Podobnie jak zachowany schemat rozgrywki, czyli budowanie bazy, zbieranie surowców, wybudowanie armii. Należy również wspomnieć o problemie technicznym, jaki występował u części użytkowników, a mianowicie niekompatybilności gry z systemem plików FAT32. Przed pierwszym uaktualnieniem pojawiał się również błąd, który powodował wyciszenie niektórych kart dźwiękowych w systemie 7.1, ale zostało to już poprawione. Poza tymi problemami błędów nie stwierdzono.
Sprawa ma się jednak trochę inaczej z integralną częścią StarCraft 2 – platformą rozgrywek wieloosobowych, czyli Battle.net 2.0. Tutaj już jest co wytykać. Przede wszystkim brak możliwości rozmowy z graczami w zorganizowanych pokojach – rozmowa w grupie możliwa jest jedynie po założeniu tymczasowej grupy, w której liczba graczy jest ograniczona. Kolejny minus to brak znanego z pierwszego Battle.net oraz trzeciej odsłony serii WarCraft systemu klanowego. Brak również dowolnego przeszukiwania gier, gdzie po nazwie i określonym czasie opóźnienia mogliśmy znaleźć interesującą nas rozgrywkę. Teraz jedynie wybieramy mapę i już. Prostota, ale w tym przypadku na minus. Na plus natomiast można zaliczyć integrację z portalem Facebook, chociaż i tutaj integracja to zbyt dużo powiedziane: jesteśmy ograniczeni jedynie do pozyskania listy naszych przyjaciół i dodania ich do listy Battle.net.
Osobną kwestią jest jednak cena naszej rodzimej wersji, która zdaje się przebijać nawet tytuły konsolowe. Należy jednak pamiętać, że jest to w pełni samodzielna i kompletna gra. Jeśli jednak nastawiasz się tylko i wyłącznie na zabawę w trybie dla jednego gracza, powinieneś, drogi Czytelniku, przemyśleć ten wydatek. Wings of Liberty jest grą wybitnie tworzoną pod rozgrywki wieloosobowe, a kampania jest jedynie dodatkiem – znakomitym, ale jednak tylko dodatkiem. Na plus należy jednak zapisać, że w przypadku zakupu polskiej wersji możliwe jest pobranie klienta gry w dowolnym języku za pośrednictwem Battle.net 2.0. Na pocieszenie dodam, że pozostałe dwie części trylogii StarCraft 2 mają pojawić się w cenie dodatków, a przynajmniej takich informacji trzyma się Blizzard.
Hell, it`s about time, czyli podsumowanie
Dwanaście lat oczekiwania nie poszło na marne. Otrzymaliśmy produkt niemal perfekcyjny z doskonałą fabułą, bardzo dobrym balansem sił i olbrzymimi możliwościami. Długą żywotność z pewnością zapewni system osiągnięć, który doskonale uzupełnia tryby dla jednego i wielu graczy – w kampanii otrzymujemy bowiem wyzwania stawiane przez poszczególne achievementy, natomiast w trybie wieloosobowym nagradzani jesteśmy nowymi portretami, czy oznaczeniami naszych jednostek. Odblokowanie tych najbardziej wymagających to wygranie, bagatela, czterech tysięcy meczy w każdym z trybów rozgrywek ligowych: jeden na jednego oraz drużynowym.
Wings of Liberty to nie tylko doskonale opowiedziana historia, to również platforma do rozgrywek online z prostym i przejrzystym systemem ligowym. To również edytor dający możliwość stworzenia niemal wszystkiego: począwszy od prostego Tetrisa, poprzez mapę z opracowanymi skryptami, aż do gry typu First Person Shooter. To wreszcie niesamowicie grywalna produkcja, której w tym skostniałym, ale silącym się na zmiany, gatunku od dawna nie było. StarCraft 2 pokazuje, że rewolucja nie jest potrzebna, kiedy wszystkie elementy są dopracowane i spasowane ze sobą przez ekipę zawodowców.
StarCraft 2: Wings of Liberty jest ze wszech miar produkcją godną polecenia. Pomimo kilku niedociągnięć jest to bez wątpienia jeden z ważniejszych tytułów tego roku, który ucieszy niemal każdego. Teraz pozostaje już tylko czekać na nadejście Zergów w Heart of the Swarm, a ja tymczasem wracam na Hyperiona.