feat - sleeping dogs

Sleeping Dogs – recenzja gry

Ocena: 8,0

Plusy:
+ świetna historia
+ ciekawe misje główne i policyjne
+ sporo misji pobocznych
+ niesamowita walka
+ bohaterowie z charakterem

Minusy:
- słaba policja
- SI czasem nie porywa
- kilka irytujących kwestii związanych z mechaniką gry


Dawno temu, czyli jakieś 9 lat wstecz, była sobie seria True Crime. Prawdziwa zbrodnia najpierw gościła w LA, potem w Nowym Jorku, a w trzeciej części miała zagościć w Hong Kongu. Tyle że nie zagościła, bo w 2011 Activision anulowała projekt. Sześć miesięcy po tym tragicznym dla wielu graczy wydarzeniu nadeszło kolejne, jednak lepsze. Oto w sierpniu Square Enix ogłosiło, iż kupiło od Activision True Crime: Hong Kong i dokończy jej produkcję oraz wyda grę w 2012 roku. Jedyne, czego Square Enix nie nabyło, to prawa do tytułu. Dlatego True Crime: Hong Kong nie pojawił się na półkach sklepowych, ale za to dostaliśmy Sleeping Dogs.

Wei Shen jest gliniarzem, który działając pod przykrywką ma zinfiltrować jedną z najbardziej niebezpiecznych organizacji przestępczych, czyli chińską Triadę. Dokładnie organizację o nazwie Sun On Yee (co ciekawe, podobno istnieje prawdziwa Triada o nazwie Sun Yee On). W trakcie zadania powraca na stare śmieci, w okolicę, gdzie spędził dzieciństwo i spotyka starych znajomych. Wnikając coraz głębiej w organizację Sun On Yee, będzie musiał zmierzyć się nie tylko z uzbrojonymi bandytami, ale także z własnym sumieniem, uczuciami i bezduszną biurokracją swoich przełożonych. Co tu dużo gadać, łatwo na pewno nie będzie.

Sleeping Dogs to typowy sandbox z gangsterską otoczką. Mamy miasto bazujące na Hong Kongu, na obszarze którego przyjdzie nam wykonywać dziesiątki najróżniejszych misji. Misje te można podzielić na cztery główne grupy. Po pierwsze mamy misje dla Triady, które pchają do przodu fabułę. Dalej są misje, które wykonujemy dla zaprzyjaźnionej policjantki z HKPD. Grupa trzecia to przysługi dla różnych członków gangu i ludzi z nim związanych. Na końcu zostają różne popierdółki typu wyścigi, aresztowania dealerów narkotykowych, zadowalanie poznanych panienek, odbiór długów, czy kradzieże samochodów na zlecenie.

Dla osób, które z serią Crime City nigdy się nie zetknęły (tak jak ja) opis ten może przypominać inny gangsterki sandbox. A właściwie króla tychże, czyli GTA IV. W zasadzie tak jest, ale między tymi dwoma tytułami jest bardzo dużo różnic.

Po pierwsze, Sleeping Dogs ma niewielkie zacięcie RPG. Nie bójcie się, nie trzeba przydzielać głównemu bohaterowi cech. Po prostu podczas wykonywania zadań liczone są nam punkty „doświadczenia” dla obu stron. Zobrazowane są one trzema „tarczami”. Co ciekawe, misję zaczynamy z maksymalną liczbą punktów gliniarza, a zerową Triady. Jeśli w trakcie zadania zrobimy coś niepotrzebnie „złego”, na przykład potrącimy przechodnia, ukradniemy samochód, czy zniszczymy własność prywatną, punkty Gliny są nam odejmowane. Inaczej jest z punktami Triady. Musimy zapełnić te tarcze, poprzez bycie naprawdę bezwzględnym i brutalnym wobec naszych wrogów. Jednak nie trzeba sie martwić o jakieś „wybory moralne” w tej kwestii. Zabijanie wrogów nie powoduje obniżania punktów Gliny. Wskaźniki te są od siebie niezależne, czyli za to, za co zyskujemy Triadę, wcale nie tracimy Gliny. A co w ogóle dają te punkty? Zbierając odpowiednia ich liczbę, podnosimy sobie poziom Gangstera i Gliny. Maksymalnie możemy zdobyć 10 poziom w obu tych obszarach. Każdy poziom pozwala na wybranie jednego „ulepszenia” dla naszego bohatera. Jednak i tu nie ma się czego obawiać. Ulepszeń jest dokładnie tyle, co poziomów, więc w końcu da się zdobyć każdy upgrade.

Jest jeszcze trzeci wskaźnik, nazwany Face. To coś jak rozpoznawalność, czy szacun na dzielni. Poziomy (i ulepszenia) zyskuje się poprzez wykonywanie zadań z działu Przysług. Nie są to jakieś szczególnie ciężkie misje. Najgorzej zwykle dotrzeć na miejsce, w którym znajduje się ktoś, kto nam tę misję da.

No właśnie. Dotrzeć na miejsce. W Sleeping Dogs mamy trzy możliwości poruszania się. Własne nogi, taksówka i wszelkie pojazdy jeżdżące (no dobra, nie ma rowerów, deskorolek, rolek, hulajnóg, wrotek…ale wiecie o co chodzi). Poruszanie się pieszo, jako takie, używane  jest rzadko. Jednak w trakcie misji, gdy musimy kogoś gonić na nogach, zauważamy ciekawą sprawę. Wei Shen jest całkiem niezłym parkour’owcem. W pewnym zakresie. Samo sterowanie karkołomnym biegiem jest dziwne. Trzymamy przycisk sprintu, a tuż przed przeszkodą musimy go na ułamek sekundy puścić i wcisnąć znowu. Dzięki temu Wei gładko pokona murek, skrzynie, czy przeskoczy między budynkami.

Taksówki to sposób na szybki przejazd z punktu A do punktu B, bez konieczności kierowania własnoręcznie samochodem. Przejazd jest tani, więc nie ma tu problemu. Jedynym kłopotem jest dostępność taksówek. Są ulice, na których potrafią jechać cztery pod rząd. A są też takie, gdzie nie zajrzy żadna. Co gorsza, Wei nie potrafi zawołać taksówki. Jeśli widzimy jadącą, to żeby ją zatrzymać, trzeba jej szybko wbiec przed maskę. Wei nie zniża się do gwizdania na taryfiarzy. Dlatego cholernie często musi się zniżać do drałowania per pedes, albo do szukania jakiejś fury.

A tych jest całkiem sporo. Od klekoczących ciężarówek z kurczakami, przez rodzinne sedany, po sportowe cacka. Motocykle oczywiście też jeżdżą po ulicach Hong Kongu i są dostępne dla naszego bohatera. Denerwuje mnie tylko, że nie można „zachować” ukradzionej bryki. Wszystkie takie fury znikają. Jedyne pojazdy, jakie można mieć na własność, to te kupione w sklepach, ewentualnie sprezentowane nam w trakcie misji.

Model jazdy jest bardzo zręcznościowy. Szczerze mówiąc, prowadziło mi się tu znacznie lepiej niż GTA IV, czy Just Cause 2. Jest tylko jeden problem, z którym nie mogłem sobie bardzo długo poradzić i wciąż jeszcze się na tym wykrzaczam. Otóż na ulicach Hong Kongu panuje ruch lewostronny. Jak się jedzie prosto, na dobrym pasie, to jeszcze luz. Gorzej, jak trzeba skręcić, lecą cenne sekundy, a my ładujemy się gdzieś pod prąd. Masakra. Żeby było śmieszniej, jak się już człowiek w miarę przyzwyczai do tego ruchu, to problemy zaczynają się w innych grach. Bo jest się zakodowanym na jazdę Hong Kong style. Ale to dodaje grze pewnej pikanterii.

No dobra, jak już dojedziemy na miejsce, to trzeba się jakoś zabrać za powierzone nam zadanie, jakiekolwiek by ono nie było. A jest jak już wspomniałem różnie. Czasem wystarczy gdzieś pojechać, czasem zaśpiewać w barze karaoke (prosta, zabawna minigierka), a czasem trzeba będzie użyć siły. Siły pięści lub ołowiu. Walka w Sleeping Dogs to jeden z jaśniejszych punktów gry. Walka wręcz jest w widoczny sposób inspirowana tym, co można było robić w obu grach o Batmanie od Rocksteady. Kontry, uniki i niesamowite combosy. Do tego można w efektowny (i niekiedy brutalny) sposób wykończyć gościa korzystając z niektórych elementów otoczenia. Najłagodniejszym wymiarem kary jest wrzucenie do śmietnika. Najsurowszym, jaki na razie widziałem, jest nabicie delikwenta na paletę odciętych łbów mieczników (takie ryby).

Strzelaniny też są bardzo widowiskowe. Sleeping Dogs posiada system osłon, ale to nie Gears of War, żeby prowadzić ostrzał z ukrycia. Osłony są tu po to, aby na chwilę za takową przycupnąć, a potem wyskoczyć, uruchomić coś w stylu bullet-time i wystrzelać przeciwników jak kaczki.

Równie kozacko wygląda strzelanie podczas jazdy samochodem. Jeśli prowadzimy to, gdy mamy wroga na celowniku, włącza się bullet-time, aby łatwiej było ogarnąć jednocześnie kierowanie i demolowanie wroga. Jednak tego wspomagania nie ma, gdy kieruje nasz kumpel z gangu, a my siedzimy jako pasażer.

W trakcie wszelkich walk widać, że zrobiono wiele, aby gra była jak filmy akcji Johna Woo. Jest szybko, intensywnie i niezwykle ostro.

Pod względem technologicznym nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Można płakać, że to nie Crysis 3 i niekiedy postaci są zbyt plastikowe, ale jak na taki tytuł jest to całkowicie wystarczające i bardzo dobrze pasuje. Hong Kong jest miejscami ciasny i brudny, a miejscami nowoczesny i błyszczący.

Dźwiękowo jest świetnie. Klimatyczna muzyka i, co najważniejsze, rewelacyjny voice-acting takich aktorów, jak na przykład Lucy Liu (choć ona wielu kwestii akurat nie miała). Pamiętajcie też, że w Sleeping Dogs trzeba grać z napisami. Sporo kwestii, postacie wypowiadają po kantońsku, więc jeśli go nie znacie, to możecie mieć problem ze zrozumieniem niektórych zwrotów.

Warto też dodać, że Sleeping Dogs nie posiada trybu wieloosobowego z prawdziwego zdarzenia. Jedyną szansą na zmierzenie się ze znajomymi, jest wbudowany system rekordów i osiągnięć, które mozna porównywać z osobami z listy znajomych. Działa to „w locie” i gdy tylko uzyskamy jakiś rekord w grze (na przykład długość skoku samochodem, albo czas przejazdu na jednym kole motocyklem), gra powiadomi nas o tym, dorzucając informację o naszym miejscu wśród znajomych.

Jak można w kilku słowach podsumować Sleeping Dogs? Gra jest naprawdę bardzo dobra. Ma swoje drobne błędy, takie jak na przykład słabiutka policja, czy niezbyt porywające momentami SI. Jednak ponad tym jest bardzo ciekawa historia oraz bohaterowie, których można polubić. Przyznam, że bardziej przemawiali do mnie nawet poboczne postaci ze Sleeping Dogs, niż Niko Belic z GTA IV. Mieli w sobie więcej życia i charakteru niż on. Sleeping Dogs to gra, która jest rewelacyjną jaskółką zwiastującą koniec sezonu ogórkowego.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze