feat - resistance burning skies

Resistance: Burning Skies – recenzja gry

Ocena: 7,0

Plusy:
+ całkiem porządne strzelanie
+ ciekawy arsenał
+ dobrze wykorzystany interfejs dotykowy

Minusy:
- SI wrogów miejscami szwankuje
- nieczytelne walki z bossami
- gdzie fabuła?
- trudno poczuć więź z głównym bohaterem


Kolejna przenośna konsola od Sony, nie mogła oczywiście obyć się bez własnej odsłony serii Resistance. No bo jeśli swojego Resistance, dostała PSP, a na Vicie udało się nawet zagościć Nathanowi Drake, to czemu by nie Chimerze. I tak oto narodziła się przenośna wersja zmagań dzielnych ludzi z potwornymi najeźdźcami, czyli Resistance: Burning Skies

Fabuła Burning Skies przenosi nas do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Mamy lata pięćdziesiąte, Chimera właśnie skończyła masakrować Europę i zmierza do USA. Oczywiście opinia publiczna nic nie wie, jedynie garstka „świadomych inaczej” obywateli wie co się święci i szykuje się do stawienia czoła zagrożeniu.

Naszym alter-ego jest jednak ktoś spoza tego kręgu. Gość nazywa się Tom Riley i jest strażakiem. Inwazja Chimery zastaje go przy wykonywaniu rutynowych czynności, czyli podczas gaszenia pożaru. Tam natyka się na pierwsze okazy najeźdźców – i co ciekawe nie jest specjalnie zaszokowany. Tam też zdobywa pierwszą broń obcych i uczy się jak ich eksterminować. Niestety fabularnie gra moim zdaniem jest płytka jak brodzik pod prysznicem. Co chwilę po oczach walą jakieś dziury logiczne – na przykład używanie broni obcych w rękawicach strażackich. Historii w zasadzie nie ma. Nasz bohater jest pchany do przodu przez chęć odnalezienia rodziny, która zabrała się gdzieś z transportem uchodźców, a w trakcie tego, wyczynia rzeczy, jakich nie powstydziliby się rasowi żołnierze z poprzednich odsłon gry. Kurde, momentami koleś zawstydza nawet Nathana Hale’a z pierwszych dwóch części.

No dobrze, ale po co w zasadzie FPS’owi fabuła? Przecież tam właśnie chodzi o to, aby iść do przodu i eksterminować kolejne zastępy wrogów. Wystarczy jakiś cel, ku któremu będzie się wędrowało i tyle. Niby racja, jednak w „dużych” odsłonach Resistance, fabuła nie była traktowana jak piąte koło u wozu. Oprócz bardzo fajnego strzelania, mieliśmy też całkiem zgrabną historyjkę. W Burning Skies jakoś mi tego brakuje.

No ale wróćmy do samego strzelania. Ten element jest bardzo dobry, choć ma słabsze momenty.

Po pierwsze mamy całkiem spory wybór narzędzi zniszczenia. Jest standardowy ziemski karabin i mnóstwo broni Chimery. Starzy znajomi tacy jak Bullseye, czy Auger leżą bardzo dobrze w dłoniach i wysyłają do piachu stada paskud. Każda giwera ma oczywiście dwa tryby strzału, jednak trzeba uważać, gdyż ten alternatywny tryb zużywa inną amunicję, a tej jest zwykle tyle, co kot napłakał. A i znaleźć nie za bardzo się ją daje. Wrogowie z reguły są wymagający, zwłaszcza bossowie. Tu jednak napotykamy dwa „niewielkie” problemy. Pierwszy, o szwankujące momentami SI „szeregowych” wrogów. Niektóre okazy Chimery potrafią przemieszczać się po polu bitwy ale tylko skacząc między dwoma konkretnymi punktami. To czyni z nich niezwykle łatwy cel i strasznie spłyca wrażenia płynące z gry. Natomiast jeśli chodzi o bossów, to brakowało mi niekiedy jakiejś informacji dotyczącej co i jak zrobić. Nawet nie chodzi mi o wyłożenie kawy na ławę w stylu „Strzelaj w te zielone kółka, ale tylko granatami”. Mogliby nawet bez takich brutalnych podpowiedzi nieco jaśniej pokazać co i jak trzeba robić. Zwłaszcza, że Vita ma dość mały ekran i nie zawsze wszystko się dojrzy, kiedy na ekranie sporo się dzieje. A już naprawdę kiepskie jest to, ze nawet kiedy w kilku przypadkach znalazłem odpowiedni sposób na bossa, to nie wiedziałem o tym, bo monstrum nie reagowało w jakiś widoczny sposób. Trochę to irytuje, bo nie tylko szuka się sposobu na walkę, ale też zastanawia, czy już go znaleźliśmy, czy też jeszcze nie.

Bardzo ładnie wykorzystano w grze wszelkie dotykowe bajery PS Vita. Ekran musimy stukać, smyrać i macać podczas rzucania granatów, wykorzystywania drugiego trybu strzału w wielu broniach, czy walki toporem strażackim. Działa to znakomicie, choć niekiedy może być mało wygodne dla osób o małych dłoniach – a co za tym idzie krótszych palcach. Sam mam dość długie palce, a były momenty, w których nie mogłem czegoś „dosięgnąć”, zwłaszcza, że trzeba to było zrobić bardzo szybko w ogniu walki.

Technicznie nie ma się do czego przyczepić, choć wydaje mi się, że pod względem grafiki, Vita ma nieco większe możliwości. Były miejsca, w których miałem wrażenie, ze gram w Retribution na PSP, a nie nową odsłonę serii na Vicie.

Ostatecznie mogę powiedzieć jedno. Resistance: Burning Skies jest grą li tylko poprawną. Może to swego rodzaju przesycenie serią w moim przypadku, ale nie czułem jakichś szczególnych emocji w trakcie gry. Z głównym bohaterem w ogóle nie byłem w stanie się związać, tak jak z Halem z jedynki i dwójki. Nadal jednak gra się całkiem dobrze, a na pewno lepiej niż w Unit 13. Jeśli jesteście fanami serii, to na pewno i tak w nią zagracie. Jeśli Resistance jest Wam obojętny, może spokojnie poczekać na czasy jakiejś Platynowej serii wydawniczej.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze