Ocena: 7,0
Plusy:
+ nowy bohater
+ nowe moce
+ fajna rozwałka
+ można się zrelaksować
Minusy:
- powtarzalność misji
- błędy w animacji
- tępota sił Blackwater
W roku 2009 poznaliśmy Alexa Mercera, zarażonego tajemniczym wirusem o nazwie Blacklight. Prototype spodobał się graczom, choć im dłużej się w niego grało, tym bardziej powtarzalny się stawał. Po trzech latach, wirus ponownie zacznie krążyć w naszych żyłach, dzięki Prototype 2.
Od wydarzeń przedstawionych w części pierwszej minęło 14 miesięcy. Kiedy wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, w Nowym Jorku wybucha druga epidemia wirusa. Winą jest oczywiście obarczany nasz dobry znajomy Alex Mercer. Jednak to nie on będzie naszym alter-ego. W Prototype 2 wcielamy się w niejakiego Jamesa Hellera, do niedawna członka oddziałów wojskowych walczących z zarazą. James żywi osobistą urazę do Alexa, gdyż wini go za śmierć swojej córki i żony. Sytuacji nie poprawia fakt, że w końcu (co prawda owo „w końcu” to pierwsze pięć minut gry) spotyka swojego „arcywroga”, a ten zamiast posłusznie umrzeć przygnieciony ciężarem zemsty Hellera, zaszczepia w nim wirusa, a następnie prosi o pomoc w walce z Blackwatch i Gentekiem. Taka mała zagwozdka.
Choć taki wstęp sugeruje głęboką fabułę, rozterki, niepewność, czy wybory moralne, to niestety nic takiego w grze nie znalazłem. Znalazłem za to kilkanaście godzin nieskrępowanej jatki i demolowania otoczenia. I tak naprawdę wcale mnie to nie zmartwiło.
Bo Prototype 2 nie aspiruje do bycia głęboką grą. W postaci Hellera graczy nie będą interesować traumatyczne przeżycia, czy ból po utracie rodziny. Dla gracza najważniejszy będzie fakt, że nasz bohater potrafi przekształcić swoje ręce w pięć różnych śmiercionośnych broni i umie je efektownie wykorzystać. Przez cała grę mało mnie interesowało kim są ludzie, od których mój heros przyjmuje „zlecenia” i informacje o nowych misjach. Bardziej interesujące było pójście tam gdzie trzeba i zrobienie ostrej rozwałki.
A tą da się robić na wiele sposobów. James Heller wraz z postępem w grze, zyskuje coraz więcej mocy. Najpierw kroimy wszystko szponami niczym Wolverine, potem dochodzą inne moce. Zamiana ludzi w bio-bomby, strzelanie mackami, ataki z wyskoku. Śmiertelny balet w wykonaniu Hellera jest fascynujący. W pewnym momencie dochodzimy do stanu, w którym czujemy się jak pan i władca Nowego Jorku. Nikt i nic nam nie podskoczy. Czołgi, śmigłowce, żołnierze, to wszystko zdejmujemy jednym strzałem. Mutanci to też pestka, jednych zabijamy, a innych możemy wręcz przyzywać i kontrolować. Z każdą upływającą minutą, każdą wykonaną misją i każda odblokowana zdolnością, czujemy się coraz większym „badass’em”. I jest nam z tym dobrze – a przynajmniej mi było.
W całej mechanice gry niewiele się zmieniło od części pierwszej. Walczymy, używamy super mocy, pochłaniamy przeciwników aby zyskać ich zdolności, wygląd, wspomnienia, czy najzwyczajniej podreperować nadszarpnięte zdrówko. Po wykonaniu misji dostajemy punkty doświadczenia, które pozwalają nam wskoczyć na wyższy poziom. A wyższy poziom to możliwość zakupu kolejnych „ulepszeń” naszego (anty)bohatera. Teren gry podzielono na trzy obszary. Na każdym z nich, oprócz misji znajdziemy tez ukryte skrzynki, grupy uderzeniowe i gniazda mutantów, które działają jak klasyczne „znajdźki”. Dobrze, że pasują do klimatu gry.
I choć zabawa w demolowanie wrażych sił jest przednia, to dość szybko dotarła do mnie powtarzalność Prototype 2. I to nie tylko względem jedynki, ale również względem samej siebie (jakkolwiek dziwnie to nie brzmi). I żeby nie było, to nie razi mnie za bardzo powtarzalność względem części pierwszej. Wiadomo, że nie wymyśli się nic niesłychanie nowatorskiego w temacie kolesia zarażonego wirusem Blacklight. Nieco inna historia i motywacja, nowe moce, nowi przeciwnicy. Wystarczy, reszta raczej będzie niezwykle podobna. Jednak powtarzalność w samej grze jest już cięższa do przełknięcia. Ileż razy można powtarzać ten sam schemat: użycie terminala – znalezienie delikwenta – wchłonięcie delikwenta – ucieczka – wejście do bazy wojskowej – pochłonięcie dowódcy – wejście do super strzeżonego budynku – pochłonięcie kolejnej ofiary – wyjście. Przetykane to jest walką z mutantami, śmigłowcami, grupami uderzeniowymi i innym tałatajstwem. Niestety pochłanianie Prototype 2 w dużych dawkach (na które jako recenzent byłem skazany) może powodować niestrawność i nudę.
Do tego trzeba dołożyć kilka irytujących „drobiazgów”. Grafika to oczywiście kwestia gustu. Może się podobać, albo nie i każdy ma tu prawo do własnego zdania. Jednak nie da się ukryć, że zarówno sama oprawa graficzna jak i spora część animacji są lekko „nieświeże”. Prototype 2 nie wygląda jak tytuł AAA z 2012 roku. Animacje się miejscami rozjeżdżają, obiekty przenikają. W wielu miejscach miałem wrażenie, że komuś się nie chciało dopracować kilku szczegółów. Poza tym Prototype 2 wygląda jak nieco podrasowane Prototype. Aż włączyłem na chwile jedynkę i faktycznie. To co widzieliśmy w 2009 roku może wygląda nieco gorzej, ale w zasadzie to jest to samo.
Irytują mnie w tej grze również mechanizmy SI. Szczególnie te odpowiedzialne za rozpoznanie Hellera i wyłapywanie nienaturalnych zachowań wśród ludności. Mało kto zwraca uwagę na kolesia w niebieskim kombinezonie naukowca, który biegnie w górę po ścianie budynku. Albo zeskakuje z dachu na środek bazy wojskowej. No proszę, przecież Ci ludzie szukają mutanta obdarzonego niezwykłymi mocami. Nie dziwi ich, że ich dowódca nagle zamiast powoli patrolować teren skacze na kilka metrów w górę i szybuje? Albo ucieczka przed pościgiem, która polega na zgubieniu przeciwnika i zmianie wyglądu. Wystarczy na sekundę zniknąć z oczu wrogom, zmienić wygląd wśród bandy cywili i tyle. Nikt nawet nie jęknie, ze właśnie wbiegł tu gość, który bulgocząc zmienił się z postawnego Afroamerykanina, w kolesia w żółtym kombinezonie naukowca. Być może ktoś stwierdził, że w mieście tak napakowanym mieszkańcami, czujność wojska zbliżona do tej z Assassin’s Creed (choć i tam nie jest świetnie) mocno utrudniłaby wykonywanie misji. Zwłaszcza tych, które zakładają pozostanie niewykrytym. Nie wiem. Tak czy inaczej tępota sił wroga irytuje mnie okrutnie w Prototype 2.
Powinienem jeszcze wspomnieć o czymś co zwie się RADNET. Jest to taki wykrojony zmutowany multiplayer. Oczywiście nie da się pograć ze znajomymi. RADNET – który jest dostępny tylko dla tych, którzy kupili specjalną edycję gry – to zbiór misji i wyzwań, które można wykonywać w trakcie gry. Aspekt „wieloosobowy” polega na tym, że możemy porównywać nasze wyniki z ludźmi z Friendlisty. Za wykonywanie tychże zadań dostajemy różne nagrody, a nagrodą główną jest „skórka” Alexa Mercera do wykorzystania w grze.
Zmagania Jamesa Hellera z wirusem, siłami Blacwater i Gentekiem są całkiem „przyjemne”. Nie jest to jak już wspomniałem gra wybitna, czy nowatorska, ale na pewno produkcja, która pozwala miło spędzić czas przed konsolą. O ile jest odpowiednio dawkowana. I o ile przymkniecie oko na kilka dziwnych logicznie rozwiązań. Jeśli szukacie tytułu, w którym możecie się wyżyć i zdemolować mnóstwo drogiego militarnego sprzętu, to Prototype 2 jest grą dla Was. Jeśli szukacie czegoś głębszego, to rozejrzyjcie się za czymś innym.