feat - ofp red river

Operation Flashpoint: Red River – recenzja gry

Ocena: 6,5

Plusy:
+ nowy OFP
+ wygodne wydawanie rozkazów
+ ciekawie zrobione stopnie trudności
+ genialny tryb kooperacji

Minusy:
- SI towarzyszy broni
- niedoróbki graficzne
- niezrozumiałe zamiłowanie do wulgaryzmów naszego „szefa”


Uwielbiam serię Operation Flashpoint. Zagrywałem się w pierwszą część na stareńkim pececie. Łykałem bez zastrzeżeń wszelkie dodatki i kontynuacje. W tamtych czasach OFP był grą niesamowitą, wręcz nowatorską. Czas jednak pędzi do przodu i kolejne odsłony, nie są już niczym odkrywczym. Autorom pozostało szlifowanie tego, co stworzyli dawno temu. Czy ta sztuka udała im się w Red River?

Z obawą podchodziłem do wersji PS3, którą dostałem do recenzji. Nie czuję się zbyt dobrze, grając w shootery na padzie, a wysłużony FragFX nie nadaje się do użytku po tym, jak mój trzyletni syn postanowił się nim pobawić. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

Operation Flashpoint: Red River przenosi nas do malowniczego Tadżykistanu. Tam, jako dowódca czteroosobowego oddziału, mamy za zadanie wyeliminować rebeliantów, którzy uciekli z Afganistanu. Tyle, że szybko sprawy się komplikują, gdy do akcji wkracza jeszcze armia Chin. Co należy pochwalić, to prezentację fabuły. Dostajemy miks świetnych cut-scenek z materiałami filmowymi z faktycznego konfliktu w Afganistanie.

Gry z tej serii nigdy nie były nastawione na fantazyjne szarże na pozycje wroga. Radosny bieg przez pole z pieśnią na ustach i palcem na spuście, szybko kończy się za sprawą kilku kawałków ołowiu umieszczonych w witalnych organach naszego bohatera. Operation Flashpoint to gra taktyczna. Mam oddział, który musimy wykorzystać, aby wykonać postawione przed nami zadania.

Wydawanie poleceń naszym podkomendnym jest banalne. Dostępne są cztery grupy rozkazów, zmyślnie ukryte pod krzyżakiem. W każdej grupie mamy trzy bardziej szczegółowe polecenia, które można wykorzystać, dając towarzyszom do zrozumienia, co mają zrobić. Przykre jest tylko to, że mimo jasnych instrukcji, jakie wydajemy,  nasi towarzysze bardzo często nic sobie z nich nie robią. SI oddziału jest okropnie narowiste, co doprowadza do płaczu, zgrzytania zębów, a nierzadko do konieczności powtórzenia misji. Mylą rozkaz „Utrzymaj pozycję” z „Pospaceruj sobie po okolicy”, albo „Za mną” z „Czy mógłbyś wejść mi pod lufę, kiedy prowadzę ostrzał?”. Wydaje się zresztą, że chłopaki mają ogromne ciągoty do ołowiu i są z rodzaju tych, co się kulom nie kłaniają. Nie dość, że regularnie przyjmowali ode mnie pół magazynka, bo uznawali, że ich miejsce jest dokładnie między mną, a gościem, którego usiłuję zmienić w element krajobrazu, to jeszcze potrafili bardzo skwapliwie wykonać rozkaz opatrzenia mnie, nie przejmując się tym, że facet, który mnie podziurawił stoi pięć metrów dalej i właśnie wystawiają się na odstrzał. Efekt – Load Game.

Z drugiej jednak strony, gdy doznawali przebłysków taktycznego geniuszu i robili to, co się dla nich zaplanowało, wszystko szło jak po maśle. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż dobrze zaplanowany i wykonany atak na pozycje wroga, bez strat własnych.

Na szczęście, kampanię w Red River można rozegrać w trybie kooperacji. Grać mogą cztery osoby, dzięki czemu eliminuje się element zaskoczenia ze strony SI naszego zespołu. Warto jednak bawić się ze znajomymi, gdyż podstawą jest tu komunikacja. Kiedy wszyscy mają urządzenia do komunikacji głosowej, gra zaczyna pokazywać, na co ją stać. Jest po prostu rewelacyjnie. Oczywiście z nieznajomymi znalezionymi poprzez Quick Match, też da radę. Mimo, że bywa to nieprzewidywalne, to jednak można liczyć na dużo mniej głupich błędów graczy towarzyszy. Oprócz kampanii, ze znajomymi można też zagrać tak zwane Fireteam Engagement, czyli szybkie misje, które są rozgrywane na pojedynczych mapach. Zadania w nich są w zasadzie standardowe. Utrzymaj pozycję, odpierając ataki wroga lub eskortuj konwój, czy odbij jeńców.

Ciekawie przedstawia się sprawa poziomu trudności. Zamiast manipulowania liczbą i jakością nieprzyjaciela, zmiana owego poziomu skutkuje włączeniem lub wyłączeniem pewnych pomocy dla gracza. Te pomoce to na przykład asysta celowania, radar, czy sugestia najlepszej trasy przez dany obszar. Wyłączcie to wszystko, a poczujecie prawdziwą moc Red River. Ja długo tak nie pociągnąłem.

W grze dostajemy swego rodzaju rozwój postaci. Grają kampanię, czy bawiąc się w sieci, otrzymujemy punkty doświadczenia. Można w ten sposób podnosić poziom w czterech klasach postaci. Są to rifleman, auto rifleman, scout i grenadier. Nowy poziom to odblokowane nowe broni, czy dodatki, których można używać w grze. Co prawda, nieco dziwi fakt, że można wysłać żołnierza w misję, bez dostępu do jakiegoś wyposażenia, bo ma „za mały poziom, żeby go używać”, no ale to tylko gra.

Od strony technologicznej jest…dziwnie. Gra ma bardzo ładną grafikę, która potrafi w mgnieniu oka stać się potwornie brzydka. Miejscami trafiałem na tak koszmarnie słabe tekstury, że aż strach. Za pierwszym razem przez chwilę myślałem, że konsola mi padła, jednak okazało się, że to nie wina sprzętu. Wygląda na to, że twórcy po macoszemu potraktowali miejsca, w których nie spodziewali się gracza. Trochę to dziwne. Dodatkowo taki „postępek” rodzi pytanie „Gdzie jeszcze twórcy działali niedbale, bo sądzili, że gracz tego nie zobaczy?”. Na pewno nie jest to zdrowe dla gry.

Dźwiękowo jest bardzo dobrze. Nie mogę narzekać na „odgłosy gry”, czyli wszelkie strzały, wycia silników i tym podobne efekty akustyczne, jakie towarzyszą zabawie. Nawet głosy postaci nie rażą. Irytuje nieco bogate słownictwo naszego „przełożonego”. Nie chodzi o to, że jestem przewrażliwiony na punkcie wulgaryzmów, ale po prostu tego typu odzywki pasowały mi do Bulletstorma, a tu nie za bardzo. Wolałbym chyba suchy, techniczny, wojskowy żargon. Byłoby w tym więcej klimatu.

Jak można podsumować Operation Flashpoint: Red River? Trochę mi ciężko. Z jednej strony naprawdę niezła gra, która stawia mocno na taktyczne podejście do tematu. Z drugiej właśnie taktyczne próby rozegrania misji często są niweczone przez głupkowate SI naszego oddziału. Sytuację ratuje tryb kooperacji, ale przecież gracze bez sieci też powinni bawić się w wojnę bez odczuwania frustracji. W tle mamy jeszcze niedoróbki graficzne, których obecność w takiej produkcji mocno dziwi. To wszystko zebrane razem daje nam grę dobrą, choć niestety nierówną. Fani serii na pewno kupią. Innym tę decyzję pozostawiam w ich gestii. Dodam tylko, że dla „niedzielnych graczy” Red River może okazać się nieco zbyt trudny, a na pewno zbyt frustrujący.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze