Jestem wielkim fanem gier. I to nie tylko tych konsolowych. Bardzo lubię gry planszowe. Od wielu lat gram w planszówki wszelkiego rodzaju i nawet mam kanał na YT na ich temat. Dlatego lubię czasem spojrzeć na tytuł, który łączy te dwa zainteresowania. Czy jest to planszówka na podstawie gry wideo, czy tak jak w tym przypadku, cyfrowa adaptacja gry planszowej.
Ogre to tytuł, który można określić jako klasyczny. Wielu nazwałoby go pewnie wiekowym. Może nie grano w niego razem z Królewską Grą z Ur, ale dla wielu obecnych graczy i tak były to czasy zamierzchłe, Planszowy Ogre został bowiem wydany przez Metagaming Concepts w roku 1977.
Planszowy Ogre, jak i jego cyfrowa adaptacja, to asymetryczna gra wojenna. Naprzeciw siebie stają dwie armie. Jedna, to swego rodzaju One-Man-Army, choć lepszym określeniem byłoby One-Tank-Army, ponieważ jest to potężna bojowa maszyna sterowana przez SI, zwana Mark III Ogre. Po drugiej stronie bardziej „standardowa” armia złożona z mniejszych czołgów, pojazdów bojowych, czy piechoty. Celem Ogre jest zwykle przebicie się na drugą stronę pola bitwy. Celem drugiej armii, powstrzymanie tego molocha.
I dokładnie tak wygląda to też w wersji cyfrowej. Dwie asymetryczne armie na wielkiej heksagonalnej planszy walczą ze sobą. Gra oferuje nam wiele różnych scenariuszy, które w zasadzie różnią się rozkładem terenu i składem armii stojącej naprzeciw Ogre. Raz gracz będzie musiał powstrzymać tę wielką maszynę, innym razem zasiądzie za jej sterami i spróbuje przebić się przez mniejsze jednostki. Można grać w dwie osoby, niestety tylko lokalnie. Nie ma sieciowego multiplayera, co jest dość dziwne.
Mechanicznie gra jest dość prosta. Na początku swojej tury mamy fazę ruchu, gdzie poruszamy się tym, co mamy pod swoją komendą. Kiedy już rozstawimy swoje jednostki, nadchodzi czas na atak. Jeśli wróg jest w naszym zasięgu, możemy wypalić do niego z tego, co mamy. Tu ciekawa rzecz. Kiedy strzelamy do Ogre, mamy możliwość celowania w różne fragmenty tego molocha. Kadłub, gąsienice, uzbrojenie. Niektóre rzeczy łatwiej trafić, ale są wytrzymalsze. Te bardziej „kruche” są jednak zwykle trudniejsze do trafienia.
No właśnie. Łatwość trafienia to kluczowa sprawa w tej grze. Tu kilka słów o planszowym protoplaście gry. Ogre to taki „staro szkolny” bitewniak. W tamtych czasach kostka była bogiem. To ona decydowała, jak potoczy się gra. Gracz mógł mieć wspaniałe plany, ale wszystko było zależne od kaprysu losu. Jasne, można było w różny sposób wpływać na los. Na przykład celować w te łatwiejsze do trafienia części pojazdu. Wtedy więcej wyników na kości nam sprzyjało. Nadal jednak były takie, które oznaczały pudło. I tak to wygląda również w cyfrowym Ogre. Kostki toczą się nad planszą, a my widzimy wyniki. I niestety czasem bywa, że pechowe rzuty z naszej strony, a szczęśliwe z drugiej przesądzą o wyniku bitwy. I to potrafi zaboleć. Bo nie przegrywamy z własnej winy. To nie my podjęliśmy złą decyzję. To ta druga strona miała niesamowitego farta.
Ogre ma jeszcze trzy problemy. Pierwszy to prezentacja. Jasne, gra nie musi być piękna, żeby fajnie się w nią grało. To stwierdzenie jest prawdziwe zarówno dla planszówek, jak i gier wideo. Ale Ogre na konsoli, to brązowo zielona plama. Jasne, modele pojazdów się ruszają, coś tam błyska przy strzałach, ale ogólnie wygląda to słabo. Raczej nie przyciągnie ludzi, którzy nie są fanami wojennych planszówek, lub po prostu planszowego Ogre. A szkoda.
Sprawa druga, to poziom SI. Jest on w zasadzie mizerny. Żeby przegrać trzeba mieć albo wspomnianego już pecha na kostkach, albo niemal świadomie oddać walkę. Nie przegrałem jeszcze w tej grze skirmishu, bo SI zastosowała jakiś naprawdę ciekawy zabieg taktyczny. Jeśli przegrywałem, to dlatego, że SI po prostu „oszukiwała” na kościach. Dlatego właśnie tej grze potrzebny jest sieciowy multiplayer.
Sprawa trzecia, to dziwna niemożność grania w trybie handheld. Niby gra nie nakazuje mi grać w docku i być podłączonym do TV. Jednak nie pozwala mi grać z joyconami podłączonymi do konsoli. Przyznam, że bardzo mnie to irytowało, zwłaszcza, że od przesiadki na OLED używam Switcha w 99% w handheldzie. A tu musiałem albo dokować, albo stawiać go na stole i grać w takim trybie. Cholernie dziwna rzecz.
Ogre na szczęście nie jest zbyt drogi. Na Switchu można go wyrwać już poniżej 50 złotych, jeśli poszukamy gdzieś klucza. W e-shopie to koszt między 20 a 30 dolarów (w zależności od dostępnych zniżek). Tyle, że to gra w zasadzie dla fanów gatunku lub planszowego pierwowzoru. A szkoda, bo kilka zmian mogłoby z tego zrobić niesłychanie ciekawą asymetryczną pancerną młóckę, do której z chęcią zasiadłby każdy.