Ocena: 9,0
Plusy:
+ NBA Gratests
+ My Player
+ grafika i animacje w trakcie meczu
+ konferencje i rozmowy
+ ogólnie cała ta gra to jeden wielki plus
Minusy:
- grafika na konferencjach i rozmowach przed draftem
- zajawki wypowiedzi w trakcie konferencji nie zawsze w 100% odpowiadają pełnej wypowiedzi
- brak nowych składów (ale to wina lockoutu i faktycznego braku nowego sezonu)
W momencie, gdy piszę te słowa, w lidze NBA trwa lockout, a rozmowy na temat umowy zbiorowej między zawodnikami i właścicielami klubów utknęły w martwym punkcie. Wiadomo już, że oficjalnie odwołano dwa pierwsze tygodnie rozgrywek (czyli 100 spotkań). Fani czekają, gwiazdy patrzą w stronę innych lig, a my…
A my mamy szansę zanurzyć się w świat koszykówki dzięki najnowszej produkcji 2K Sports, czyli NBA 2K12. A trzeba powiedzieć, że 2K chyba wyczuło, że ludzie będą głodni NBA i przygotowało niezwykłą ucztę. Dla wszystkich zmysłów.
Chłonąć NBA można na kilka sposobów. Najmniej czasu spędziłem w trybie Association, w którym prowadzimy całą drużynę. Nie żeby tryb ten był kiepski, po prostu nie o to mi chodziło, kiedy uruchamiałem tę grę. Zarządzanie teamem jest ciekawe, oglądanie reakcji tłumu na to, jak radzi sobie Twoja drużyna też jest miłym zajęciem. Nie ma też nic nudnego w transferach. Jednak tryby managerskie w tego typu grach zawsze sprawiały dla mnie wrażenie doczepionych na siłę. Jest to całkiem fajne i dla niektórych wciągające, ale to nie o to w tej grze chodzi.
Dużo więcej czasu zabrał mi tryb NBA’s Greatest. To prawdziwy majstersztyk. Dostajemy do „dyspozycji” 15 największych gwiazd NBA, a wraz z nimi drużyny z ich czasów. Nie sztuka wstawić do gry Michaela Jordana i pozwolić mu zagrać w obecnym składzie Bulls, przeciw obecnemu składowi Phoenix Suns. Jednak to nie miałoby tego wyjątkowego posmaku. Co innego, wrzucić do gry MJ’a razem z Bullsami z sezonu 1992-1993 i pozwolić zagrać mecz z Charlotte Hornets i takimi sławami jak Muggsy Bouges, Larry Johnson, czy Alonzo Mourning (wtedy jeszcze pierwszoroczniak). Można też cofnąć się „nieco dalej” i rozegrać mecz Celtami z Billem Russelem w składzie – rok 1965. Co ciekawe, wszystkie mecze w trybie NBA Greatest maja oprawę odpowiednią do swoich czasów. Zasady są dostosowane do panujących w danym sezonie (na przykład w latach 60 nie było linii rzutów za 3 punkty), a i obraz jest taki, jaki mogli oglądać telewidzowie z tamtych lat (czarnobiałe, ziarniste relacje z meczu Celtów z 1965 roku). Jeśli dodać do tego komentatorów, którzy wykonują niezwykłą robotę, nie tylko mówiąc o tym, co dzieje się na boisku, ale również sypiąc opowieściami i anegdotami na temat gwiazdy, którą właśnie kierujemy, to dostajemy coś naprawdę niezwykłego.
Najdłużej przesiedziałem jednak w trybie My Player. Pozwala on stworzyć swojego zawodnika, którego przeprowadzimy przez całą karierę w NBA. Zabawa zaczyna się w trakcie kreacji gracza. Jeśli myślicie, że jest to szybkie i proste, to się grubo mylicie. Opcji dostępnych do ustawienia jest przynajmniej dwa razy więcej, niż w szanującym się RPG. I nie tylko chodzi tu o wygląd zewnętrzny. Można też modyfikować styl poruszania się naszej wannabe gwiazdy NBA, w konkretnych sytuacjach na boisku. Nawet to, jak opuszcza ręce po rzucie z dystansu można wybrać spośród wielu opcji. Istne szaleństwo. Ale z drugiej strony dzięki temu tworzymy zawodnika takiego, jakiego chcemy. Nasze odzwierciedlenie na parkietach najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Potem jest już z górki. Mecz „rookies”, rozmowy przed draftem z przedstawicielami kilku drużyn, które myślą o pozyskaniu nas (dzięki temu możemy lekko pokierować naszą przyszłością), a potem draft. Po drafcie zaczyna się ciężka praca na boisku. Oczywiście nie macie raczej co marzyć o pierwszej piątce na starcie. Wchodzenie z ławki i niewielka liczba minut spędzonych na boisku będą Waszym chlebem powszednim. Na pozycję trzeba sobie zapracować. Na szczęście nie jest to jakoś koszmarnie trudne. System oceny zawodnika w trakcie meczu jest dość sprawiedliwy, choć zdarzają mu się momenty, przy których załamywałem ręce. Trzeba pamiętać, że gra cała drużyna i nie jesteście sami na parkiecie, a będzie łatwiej.
Łatwiej będzie również, jeśli przed „prawdziwą” grą spędzicie trochę czasu w sali treningowej, poznając wszelkie sztuczki, jakie można zrobić z kontrolerem. Gra w koszykówkę w NBA 2K12 jest bowiem rozbudowana i dość trudna. Można oczywiście wybiec na parkiet i posługiwać się tylko klawiszami bloku, rzutu i podania, ale to tak samo, jakbyście odpalili Street Fightera, czy Mortal Kombat i używali tylko skoku, podstawowego ciosu pięścią i kopnięcia. Niby gracie, ale tak naprawdę tylko udajecie. Wszelkich kombinacji, w których biorą udział analogi i przyciski jest mnóstwo. Warto się ich nauczyć, aby dzięki temu móc wznieść się na szczyt panteonu koszykarskich sław. Nie próbujcie jednak od razu uczyć się wszystkich możliwych zagrań. Jest ich zbyt dużo i, kolokwialnie mówiąc, możecie się zadławić.
Tak, czy inaczej w trybie My Player można utonąć na długie godziny. Zwłaszcza, że nie jest to tylko granie meczy. Mamy też konferencje prasowe, na których nasze odpowiedzi są bacznie obserwowane przez kolegów z drużyny, zarząd klubu i fanów. Co prawda mam do nich (do konferencji) pewien zarzut. Pojedyncze zdania, będące „zajawką” naszej odpowiedzi nie zawsze w 100% oddają sens całej wypowiedzi. Bywało, że owa zajawka wyglądała na stwierdzenie w stylu „Nie udało się, ale nie będziemy się poddawać”, a cała wypowiedź miała wydźwięk „Daliśmy ciała, jesteśmy do bani i żal nas oglądać”. Oczywiście słupki mojej popularności leciały po takim wyznaniu na pysk.
Pod względem oprawy graficznej NBA 2K12 prezentuje się wyśmienicie. Zawodnicy wyglądają tak, jak wyglądać powinni (no dobra, nie znam wszystkich, więc za wszystkich nie ręczę, ale ci, co są znani, wyglądają poprawnie). Na parkiecie ruszają się rewelacyjnie. Za komentarz niech służy to, co powiedział mój szwagier, gdy wszedł do pokoju i zobaczył jak gram: „Co za mecz oglądasz?”. Jedyne dwa miejsca, w których grafika wygląda paskudnie, to konferencje prasowe i rozmowy przed draftem. Przydałoby się tam więcej serca grafików.
O dźwięku nie wspominam, bo brak mi słów na pochwały. Nie chodzi mi o pisk butów na parkiecie, okrzyki kibiców, czy „muzykę” w trakcie meczu i w menusach. Chodzi mi przede wszystkim o komentatorów, w składzie Steve Kerr, Kevin Harlan i Clark Kellogg. Ta trójka zrobiła najlepszy komentarz, jaki do tej pory słyszałem w grach sportowych. Po prostu czapki z głów.
Minusem, może dla niektórych być fakt, iż składy w NBA 2K12 są z „zeszłego sezonu”. Tyle, że nie ma jak przecież wrzucić do gry, składów z sezonu obecnego, ponieważ „chwilowo” go nie ma. I nie wiadomo kiedy będzie. Myślę jednak, ze zaraz po lockoucie dostaniemy patcha aktualizującego składy.
Podsumowując NBA 2K12 mogę napisać tylko jedno. Tak wygląda przyszłość elektronicznej koszykówki. I to chyba wystarczy. Czas na mnie. Parkiet czeka.