Ocena: 7,5
Plusy:
+ kolejna gra o Naruto
+ wiele historii w jednym tytule
+ mnóstwo postaci dostępnych w trybach Free battle i Online
+ brak lagów w grze Online
+ grafika i głosy jak w anime
Minusy:
- brak możliwości eksploracji świata
Kiedy dorosły facet przyznaje, że ogląda anime, niektórzy ludzie pukają się w czoło. Kiedy dorosły facet przyznaje się, że niemal nałogowo gra w gry, ludzie patrzą jak na odmieńca. Możecie więc domyślić się, co się dzieje, kiedy dorosły facet chodzi zajarany, bo właśnie wyszła kolejna gra, oparta na jego ulubionym anime, czyli Naruto Shippuden Ultimate Ninja Storm Generations (co jest, krótkie tytuły się im pokończyły?).
Anime oglądam od dawna, jednak na Naruto trafiłem kilka lat temu na kanale Jetix – gdzieś w tych samych okolicach czasowych, co na Króla Szamanów. Historia nielubianego chłopaka, który ma wielkie marzenie i nie poddaje się bez względu na wszystko szybko mnie wciągnęła. Kiedy Jetix przestał nadawać Naruto, znalazłem stronę z odcinkami online i dzięki niej jestem obecnie już na bieżąco z przygodami trzeciego Jinchūriki Kyūbiego.
No dobra, wróćmy jednak do gier. Naruto Shippuden: Ultimate Ninja Storm Generations to już piąta odsłona przygód Naruto na „duże” konsole, jednak dopiero druga, która pojawiła się zarówno na PS3 jak i na X360. Tym razem gra nie koncentruje się, tak jak poprzednie, na pewnym wycinku historii przedstawionej w anime, ale rzuca w nas pełen „zakres” przygód Naruto, a także innych znanych postaci.
W trybie Story, który był mocną stroną poprzednich czterech tytułów (skupiam się jedynie na Rise of the Ninja, Broken Bond, Ninja Storm i Ninja Storm 2, bo w inne nie grałem), dostajemy tym razem coś innego. Na samym początku na graczy czekają trzy historie. Są to opowieści o Naruto, Sasuke i młodym Naruto. Dzięki nim przeżyjemy raz jeszcze to wszystko, co widzieliśmy do tej pory na ekranach. Od czasów wstąpienia do Akademii Ninja, aż do wydarzeń ze Szczytu Pięciu Kage i walki Sasuke na moście przeciw Danzou, a potem Drużynie Siódmej. Każda walka w pewien sposób stara się oddać to, co działo się w serialu. Dostajemy więc szereg warunków dotyczących danego starcia. Na przykład jako Naruto w czasach młodości nie możemy użyć trybu Przebudzenia, czyli nie można sięgnąć do formy Dziewięcioogoniastego. Niektóre walki toczymy z przeciwnikami, którzy mają podniesioną (niekiedy znacznie) siłę ataku lub obrony, co ma oddać różnicę sił, jaką można było zauważyć w anime. Tu jest jednak pewna niekonsekwencja. Aby popchnąć historię do przodu, walkę trzeba oczywiście wygrać – to nie budzi wątpliwości. Jednak dostajemy tu starcia, które dane postaci przegrywały i to dość boleśnie. Na przykład pierwszy pojedynek Sasuke z Itachim, gdzie młody Uchiha nie był żadnym wyzwaniem dla swojego brata. W grze oczywiście Itachi ma zwiększoną siłę ataku, jednak progres opowieści następuje po wygraniu walki przez Sasuke, co jest dość dziwne (nawet mimo tego, że w scence po pojedynku widzimy, jak Sasuke dostaje łomot).
Pewnym zubożeniem trybu historii jest fakt, iż nie mamy możliwości poruszania się po świecie. Wszystko co dostajemy, to seria kluczowych dla danej postaci starć, przeplatanych fabularnymi wstawkami z serialu.
Natomiast rewelacyjnym pomysłem jest dodanie do trybu Story opowieści innych postaci, które zwykle w grach o Naruto występowali jako bohaterowie drugoplanowi. I o ile historia takich osób jak Kakashi Hakate, czy Jiraiya to sprawa zupełnie normalna, to śledzenie drogi Itachi Uchiha, Madara Uchiha (niestety nie powalczycie tu jako Madara, ale można się wcielić w tych, którzy są/byli jego marionetkami), czy duetu Zabuza Momochi i Haku jest wielką niespodzianką. Oczywiście, kolejne historie są odblokowywane poprzez ukończenie tych już dostępnych. Trzeba też powiedzieć, że trzy „podstawowe” opowieści w trybie Story (czyli Sasuke, Naruto i młody Naruto) liczą najwięcej walk (odpowiednio 10, 10 i 12), natomiast reszta to zwykle cztery lub pięć starć, z chlubnym wyjątkiem u Madary – osiem.
Kiedy już przemielicie wszystkich ninja w trybie Story zostają dwie możliwości zabawy. Pierwsza to Online, a druga Free Battle.
Online to oczywiście gra w sieci z żywym przeciwnikiem. Wielkim plusem dla Generations jest brak lagów w trakcie takich pojedynków. Przy tak szybkiej grze, jakiekolwiek przycinki rozgrywki zmasakrowałyby ten tryb w mgnieniu oka. Na szczęście nic takiego nie ma miejsca. Fajną sprawą jest też możliwość oglądania powtórek meczy innych graczy. Nie powiem ile razy podczas takiego seansu wyrywało mi sie ciche „Kurde, to on tak potrafi…?”.
Free Battle ma ukryte trzy tryby zabawy. Pierwszy to walka z drugą osobą siedzącą obok nas na kanapie – standardzik. Pozostałe to Survival – w którym staramy sią pokonać jak najwięcej przeciwników na jednym pasku energii, oraz Tournament – w którym walczymy w turniejach urządzanych przez znane z serialu drużyny (i nie tylko, bo nie jestem pewien, czy zestaw Haku, Zabuza, Kimimaro, młody Kakashi i Kabuto można nazwać „drużyną”).
Dla fanów anime i mangi z Naruto w roli głównej ważną informacją będzie to, kim można zagrać w trybach Online, czy Free Battle. Cóż… jest Naruto, Sasuke, Sakura, Kakashi, Sai, a także tona innych postaci. Niektóre, tak jak Sasuke, czy Naruto występują w kilku „wersjach” symbolizujących ich zmianę w trakcie całej historii. Znajdziemy też takich zawodników jak Madara Uchiha (tak, tu można nim zagrać), Danzou, Suigetsu Hōzuki, Karin, Mei Terumi (Piąta Mizukage) i inni. Nie liczyłem wszystkich dostępnych, ale jest ich na oko koło pięćdziesięciu.
Mechanika walk jest dość prosta. Ciosy zadajemy kółkiem, kwadratem rzucamy shurikeny/kunai/czy co tam mamy, iksem skaczemy, a trójkątem ładujemy czakrę. Combosy w trakcie walki polegają głównie na wpleceniu w ciągłe nawalanie kółka jakiegoś wychylenia lewego analoga. Ot i tyle.
No dobra, nie tylko tyle, bo zostaje jeszcze smaczek Naruto, czyli używanie sekretnych sztuk Jutsu oraz Ultimate Jutsu. A także pomocników i Ultimate Team Jutsu. Ale tak naprawdę tu też nie ma żadnych wielkich kombinacji, czy łamania sobie palców na przyciskach. Techniki te wymagają po prostu maksymalnie czterech naciśnięć guzika i ewentualnie odpowiedniego poziomu naładowania paska czakry, czy też drużyny. I pewnego wyczucia czasu i przestrzeni, bo to, że odpalimy Ultimate Jutsu nie znaczy, że automatycznie nim trafimy. Czasem możemy być za daleko albo przeciwnik po prostu uskoczy. Takie rozwiązanie pozwala każdemu zacząć grać bez zagłębiania się w żmudne samouczki. Nie trzeba uczyć się długich i skomplikowanych kombinacji przycisków, aby odpalić efektowny atak. Po prostu łapiemy pada i gramy. I można grać całkiem efektywnie. Z drugiej jednak strony zostaje mnóstwo miejsca na dopracowanie wszystkiego do perfekcji. Łączenie bloków i combosów. Łączenie combosów z Jutsu, odpowiednie użycie towarzyszy, aby ustawić sobie przeciwnika do Ultimate Jutsu. Znajomość podstaw to początek, reszta to długie treningi. Generations to moim zdaniem dobry przykład gry „easy to learn, hard to master”.
O grafice i dźwięku nie ma w zasadzie co mówić. Jest kapitalnie. Dostajemy trójwymiarową wersję anime. Wszystko jest takie, jak w serialu. Postaci, ciosy, techniki, a nawet miejsca, w których toczą się walki. To samo tyczy się głosów. Pierwsze co zrobiłem, to zmiana dubbingu na japoński. Raj dla uszu. Nie, żebym był przeciwnikiem angielskiego dubbingu w grach, ale dla pewnych tytułów to właśnie japoński głos jest tym domyślnym. Lepiej się po porostu słucha tych samych głosów, co w serialu.
Ciężko jest mi podsumować Naruto Shippuden Ultimate Ninja Storm Generations (no naprawdę, boję się o tytuł kolejnej odsłony). Jestem fanem serialu i dla mnie gra była rewelacyjną zabawą. Co prawda w kilku miejscach coś mi zgrzytało między zębami, jednak nie zmieniło to całego odbioru gry. Razić może „wycięcie” elementu eksploracji świata. Pozostawienie tylko ciągu walk z animowanymi wstawkami nieco odbiera grze klimatu. Ale nadal zabawa jest przednia. Co prawda nie ma tu żadnej rewolucji w stosunku do poprzedniej części, jednak dla mnie gra zasługuje na mocne 7,5.