Po 14 latach od premiery części pierwszej i 9 od zakończenia sagi, trylogia Mass Effect wraca na komputery i konsole. Wszystko dzięki Mass Effect Legendary Edition, które zawiera całą przygodę Sheparda, wraz z niemal wszystkimi dodatkami, jakie się pojawiły.
Tak, dobrze czytacie Legendary Edition to cały Mass Effect, z przyległościami. No dobra. Nie ma Andromedy, ale to zupełnie inna opowieść. Brak też dwóch elementów oryginalnej trylogii. Nie ma dodatku Pinnacle Station do jedynki (nie ma kodów źródłowych tego DLC i nie było jak tego odtworzyć). Nie ma też trybu wieloosobowego w ME3, co jest niezwykle dziwną decyzją. Ale poza tym, masa zabawy.
Trzeba też wiedzieć, że Legendary Edition to nie remake serii, tylko remaster. Nie pracowano nad grą od nowa, a jedynie odświeżono wygląd i kilka elementów mechanicznych, tak aby pasowało to do obecnych czasów.
W przypadku trylogii ME, największe zmiany dotknęły jak się można spodziewać pierwszej odsłony serii. To tam najbardziej popracowano nad oprawą graficzną, tekturami, animacjami i kilkoma mechanizmami gry. I to w wielu miejscach widać. Piękne krajobrazy Eden Prime, które w końcu wygląda jak opisywana przez NPCów oaza spokoju. Cytadela, która wydaje się jaśniejsza i spokojniejsza niż w oryginale. Całość grafiki została wyostrzona, wyciągnięto na wierzch więcej detali. Jasne, gracze PCtowi mieli te rzeczy dzięki modom, ale konsolowcy niekoniecznie.
Co prawda teraz mimo znaczącego upgrade’u grafiki ME1 straszy gdzieniegdzie „drętwymi twarzami”, ale trzeba pamiętać, że ma swoje lata. Gdzieniegdzie widać też jak zestarzała się ta gra pod kątem mechanizmów NPC. Kiedy po raz kolejny wychodząc z ambasady na Cytadeli widzę tę samą Asari robiącą nagły nawrót w połowie biegu, dokładnie tak samo i w tym samym miejscu, albo wchodząc do C-Sec napotykam tego samego Turianina, wychodzącego tak samo z tego samego biura, to wiem, że pewnych rzeczy nie udało się poprawić i po 14 latach będą razić.
Niektóre zmiany zostały wprowadzone chyba bez większego pomysłu. Nie mam 100% pewności, ale w pierwszej odsłonie ME nie dało się biegać sprintem poza walką. Teraz się da, ale jest to bardziej irytujące, niż gdyby nadal się nie dało. Problem w tym, że nadal działa mechanizm wytrzymałości i Shepard po chwili się męczy i zaczyna iść. Tyle, że poza walką nie ma paska wytrzymałości, więc nie wiadomo kiedy się skończy i kiedy odnowi do pełna.
Swoją drogą chodzenie Sheparda też zaczyna po tylu latach irytować. Jego spokojne przechadzki po mapach sprawiają, że chce się go kopnąć w odwłok, żeby poszedł nieco szybciej.
Można teraz przeskakiwać przydługie podróże windami w Cytadeli. Na ekranie pojawia się informacja, żeby wcisnąć X, aby skrócić sobie tę podróż.
No i Mako, ten nieszczęsny pojazd, którym jeździmy po planetach. Jakież to jest koszmarne. Grając w jedynkę z tego pakietu nie tylko przypomniałem sobie za co pokochałem tę grę, ale też co spowodowało, że miejscami jej nienawidziłem. Mako ze swoim koszmarnym sterowaniem (podobno poprawionym w Legendary Edition, ale ja tego nie czuję) i całe to jeżdżenie po planetach, szukanie drogi w górach i tym podobne.
Pozostałe dwie części nie dostały jakichś niesamowitych usprawnień. A to z tego prostego powodu, że dwójka i trójka zestarzały się całkiem dobrze, zarówno graficznie, jak i mechanicznie, zatem nie trzeba było tam za dużo grzebać.
Ciekawą zmianą może być wyeliminowanie (bądź próba wyeliminowania) czegoś, co zostało nazwane Ass Effect. Chodzi o sporą liczbę ujęć na pośladki kobiecych bohaterek gry. Przodowała w tym Miranda (bo i miała w czym przodować). Tyle, że ktoś uznał to za uprzedmiatawianie kobiet i zbytni seksizm. Ale niektóre takie sceny zostały w grze. Na przykład pierwsze spotkanie z Liarą T’Soni, gdzie kamera podjeżdża do niej z dołu. OK, Liara nie ma tak „rozbudowanych” pośladków, jak Miranda, ale zawsze.
Zastanawia mnie też, dlaczego nie można wybrać osobno języka dla dubbingu i osobno dla napisów. Nie jestem fanem polskiej ścieżki dźwiękowej w Mass Effectach, więc gram na angielskiej. Ale mimo tego chciałbym mieć polskie napisy. Niestety nie da się tego zrobić.
Ogólnie Mass Effect Legendary Edition to bardzo ciekawa propozycja od Bioware. Pytanie tylko kto ją kupi. PCtowcy w zasadzie już to mają. Konsolowcy pewnie już kilka razy przeszli całą trylogię. Ewentualnie nowi gracze, którzy mają konsole ósmej i dziewiątej generacji. Dla nich będzie to świetna okazja na poznanie tej niesamowitej serii. Trzeba tylko uważać, bo instalacja Legendary Edition to nieco ponad 100 GB, co dla PS4 z 500GB dyskiem jest dość bolesne.
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się zbyt wiele po tej edycji. Przeszedłem już wszystkie cztery części ME z wszelkimi DLC. Nie sądziłem, że gra po tylu latach znów mnie złapie w swoje sidła. A jednak tak się stało i staram się znowu uratować wszechświat przez Żniwiarzami. Jednocześnie czekam na pełnoprawną kontynuację tej sagi. Nie Andromedy, tylko właśnie dalsze losy ekipy Sheparda.