feat - lollipop chainsaw

Lollipop Chainsaw – recenzja gry

Ocena: 8,0

Plusy:
+ Juliet
+ klimat
+ muzyka
+ zombie
+ humor
+ voice acting
+ Suda 51

Minusy:
- Suda 51
- trochę "przestarzała grafika"
- zdecydowanie nie dla każdego
- za krótka


Oto jeden z tych momentów, w których nie bardzo wiem co napisać. W zasadzie dla graczy obeznanych w temacie mógłbym zawrzeć całą recenzję Lollipop Chainsaw w pięciu słowach: Goichi Suda, zombie, cheerleaderka, kupujcie. Jednak nie mogę iść na łatwiznę i muszę napisać coś więcej. No to spróbuję.

Zacznę od człowieka, który stoi za Lollipop Chainsaw. Goichi Suda (znany też jako Suda 51). Szef Grasshopper Manufacture gość o niesamowicie wykręconym umyśle. Może dlatego, że zanim trafił do Human Entertainment pracował jako grabarz. Tak czy inaczej, jego nazwisko w „creditsach” gry zwykle oznacza, że będziemy mieli do czynienia z czymś zupełnie pokręconym i jednocześnie wyjątkowym. Wystarczy wspomnieć takie tytuły jak Killer 7, No More Heroes, czy ostatnie Shadows of the Damned. Ta wyjątkowość niesie ze sobą jednak pewien problem. Gry, w których maczał palce Suda 51 nie są zjadliwe dla wszystkich graczy. Czasem, nawet jeśli ktoś lubi tytuły z danego gatunku, to wykręcone wizje Sudy mogą go od tej konkretnej gry odrzucić.

Spróbujmy zatem zobaczyć, co Suda zapakował w pudełko z Lollipop Chainsaw.

Główną bohaterką gry jest Juliet Starling. Seksowna, blondwłosa cheerleaderka ze szkoły San Romero High School. Niby wszystko wygląda normalnie. Ojciec, matka, dwie siostry (choć kiedy Juliet przedstawia swoją rodzinę widać, że nie jest to super normalna familia, jakie żyją na amerykańskich przedmieściach), do kompletu chłopak Juliet, który oczywiście jest przystojny i jest zawodnikiem szkolnej drużyny footballowej. No i na okrasę, na samym początku gry dowiadujemy się, że ten dzień jest dla Juliet wyjątkowy, bo to jej urodziny. I pomimo tej względnej normalności chwilę później mamy mały zgrzyt. Zaczynamy się zastanawiać, jaka normalna cheerleaderka rozjeżdżając rowerem gromadę zombie, nie krzyczy z przerażenia, a jedynie jest mocno zdegustowana tym, że ochlapała ja krew i inne świństwa. Jaka normalna cheerleaderka nosi w szkolnej torbie kolorową piłę łańcuchową z motywami serduszek. Odpowiedź jest prosta. Żadna! A stąd już prosto do stwierdzenia, że Juliet Starling daleko do normalności, przynajmniej w dziedzinie bycia cheerleaderką.

Lollipop Chainsaw uderza w gracza już na starcie z grubej rury. Co prawda, nie wiemy skąd do cholery tyle zombie w zwykłej szkole i co tu w ogóle jest grane, ale wiemy za to, jak sobie z tym problemem poradzić. Juliet bez zbędnych ceregieli od początku masakruje zastępy nieumarlaków piłą i pomponami (tak, złotymi pomponami używanymi do kibicowania). Dopiero po pewnym czasie dowiadujemy się, kto, co, jak i po kiego grzyba. Część z Was pewnie widziała to na YouTube, ale nie mam zamiaru zdradzać nawet szczątkowych elementów fabuły. Nie żeby była ona jakaś szczególnie ważna, czy rozbudowana, choć na pewno jest ciekawa i spójna. Lollipop Chainsaw to slasher z seksowną bohaterką i zombie, więc po co tam jakaś skomplikowana historia. Wystarczy główny boss, kilku „mini bossów”, których rozjedziemy w trakcie zabawy i masa mięsa armatniego. A to wszystko z lekka posypane informacją, dlaczego w ogóle trudzimy się, żeby to wszystko przerobić na zombie-papkę. I wystarczy. Cały klimat i „miodność” tej gry robi mechanika walk i wszelakie pojechane pomysły Sudy i spółki.

W walce Juliet polega na trzech rzeczach. Swojej pile łańcuchowej, pomponach i zwinności. Ta ostatnia pozwala jej biegać między wrogami, skakać im nad głowami, pokonywać różne przeszkody i inne tego typu rzeczy. Pompony to broń służąca nie tyle eksterminacji nieumarłych, ale ogłuszaniu ich, co potem ułatwia efektowną dekapitację piłą.

No i wreszcie piła. Podstawowe szkolne wyposażenie każdej szanującej się cheerleaderki. Juliet potrafi z nią zrobić niesamowite rzeczy. Jest to jedyna dostępna dla niej broń, choć w trakcie gry będzie mogła transformować się w różne „formy”, takie jak na przykład coś w rodzaju wyrzutni rakiet. Choć w większości przypadków owe inne „formy” są przewidziane do użycia w konkretnych miejscach gry, to jednak można je wykorzystywać w dowolnym miejscu. Czasem jednak nie warto kombinować, a jedynie pomachać „zwykłą” piłą. W zupełności wystarczy, a zabawa i tak jest przednia.

Kluczem do sukcesu, oprócz posiadania dobrej broni, jest umiejętność jej używania. Juliet ma na początku ubogi wachlarz ciosów, jednak w trakcie gry można zaopatrzyć się w coraz to ciekawsze i mordercze combosy. Wystarczy zbierać specjalne monety – wypadają z szafek, śmietników, zabijanych zombiaków. Można wydawać je w napotykanych po drodze sklepikach. Za te monety kupuje się mnóstwo ciekawych rzeczy. Ulepszenia dla Juliet, takie jak większa siła, czy więcej zdrowia, nowe ciosy (na początku myślałem, że będzie mnie stać, by kupować je na bieżąco – och jakże się myliłem), ale też elementy „kolekcjonerskie”. Owe kolekcjonerskie zabawki to grafiki, muzyka, oraz to co tygryski lubią najbardziej, czyli różne seksowne wdzianka dla Juliet. Tyle że te specjalne przedmioty jeszcze ciężej kupić, bo płaci się za nie nieco trudniej dostępnymi monetami.

W tym miejscu dotarło do mnie, że choć z jednej strony system walki w Lollipop Chainsaw jest prosty jak budowa cepa, to jednak zawiera tyle drobnych elementów, że niemal nie sposób tego w całości  jasno opisać. Ale spróbuję.

Jak już napisałem, nasza cheerleaderka używa piły łańcuchowej (zamieniając ją czasem w inną śmiercionośną broń) oraz ataków wręcz, posługując się pomponami. Całość opiera się na combosach kupowanych w sklepiku. Wykonywanie combosów jest ważne, ponieważ efektowne koszenie zombiaków wpływa na punktację oraz na zdobyte monety. Szczytem marzeń jest wykonanie czegoś, co zwie się Sparkle Hunting, czyli efektowne wykończenie co najmniej trzech truposzy jednocześnie. Dostajemy za to tonę punktów, a także bonusowe monety – w tym również te rzadkie, platynowe, służące o kupowania strojów, czy muzyki. Wisienką na torcie jest Nick, czyli chłopak naszej bohaterki. Można go wykorzystać do specjalnych ataków, które wielokrotnie mogą nam uratować skórę – jednak trzeba mieć specjalne bilety, bez których nie da się go „aktywować”. Ogólnie mówiąc Lollipop Chainsaw nie jest „jednoprzyciskowcem”. Jest tam sporo rzeczy do ogarnięcia, ale jeśli Wam się to uda, efekty są więcej niż satysfakcjonujące.

A co z przeciwnikami? Jest ich cała masa. Oczywiście są to zombie wszelakiej maści. Od zwykłych słabiaków, przez nieco trudniejszych przeciwników, jak strażacy, aż po specjalne zombiaki z imionami i długimi paskami „życia” i bossów. Projekty tych kolesi powalają na kolana. Szczególnie bossowie zasługują na wielkie brawa. Tak porąbanej menażerii jeszcze nie widziałem. Muzyczni bossowie na końcu każdego etapu to jedno, ale na przykład trzygłowy mechaniczny kurczak wrzucony w środek jednego poziomu po prostu mnie zdemontował. Co istotne, walki z tymi bossami nie są jakieś przesadnie trudne. Każdy z nich ma pewien schemat ataku, który wystarczy rozpracować. Potem pozostaje tylko unikanie ciosów, czekanie na odsłonięcie słabego punktu bossa i atak. I tak kilka razy, uwzględniając fakt, że walki takie mają zwykle kilka faz, w których trzeba nieco taktykę modyfikować.

No ale nie samą walką człowiek żyje. Na odjazdowość Lollipop Chainsaw składają się jeszcze dwie rzeczy. Obraz i dźwięk.

Jeśli mowa o dźwięku, to na 100% zapamiętacie muzykę z tej gry. Ja przez cały czas szczerzyłem się do telewizora jak ostatni kretyn słysząc kolejne kawałki. Muzyka w Lollipop Chainsaw to niesamowita mieszanka słodkich brzmień z lat 60 z mocnymi ciosami Children of Bodom. I co najlepsze, to wszystko pasuje. Nie tylko do danej sytuacji na ekranie, ale również jedno do drugiego. Kiedy obok siebie zabrzmią „Hey Mickey” Toni Basil i „Turtle Crazy” śpiewane przez Toy Dolls, a zaraz potem pojedzie Dragonforce z „Heroes of Our Time” i oczywiście tytułowe „Lollipop” wykonane przez Chordettes, to paszcza sama się uśmiecha. Ta mieszanka jest tak absurdalna i wybuchowa, że chce się jej słuchać na okrągło.

Druga strona udźwiękowienia, to głosy bohaterów gry. To też jest kapitalne, a nawet bardziej niż kapitalne. Świetny voice-acting, trafnie dobrani aktorzy – pod Juliet głos podkłada Tara Strong, (znana też jako Bajka z Atomówek, Twilight Sparkle z My Little Pony, czy Raven z Młodych Tytanów), a pod jej chłopaka Michael Rosenbaum (Lex Luthor ze Smallville). Dialogi są niesłychanie soczyste. Pełno w nich seksualnych aluzji, raz słabszych, raz koszmarnie mocnych. Mnóstwo wulgaryzmów i określeń, które mogą często wpędzić Was w kłopoty, jeśli powtórzycie je nieodpowiednim osobom. I znowu, jak w przypadku muzyki, wszystko pasuje do gry idealnie. Uszy wcale nie więdną, gdy Juliet rzuca swoim nowym ulubionym tekstem „What the dick” albo kiedy jej siostra sypie „fuckami” na lewo i prawo.  Każde słowo, erotyczny i czarny humor są na swoim miejscu i czynią Lollipop Chainsaw grą trudną do zapomnienia.

Grafika prezentuje się nieco słabiej niż dźwięk. Niby jest to Unreal Engine, ale chyba nie do końca wykorzystano jego możliwości. Jest kanciasto, miejscami wyłażą słabe tekstury, a niekiedy kamera dostaje zadyszki i nie nadąża za tym, co dzieje się na ekranie. Poza tym jednak jest niesamowicie. Telewizor zalewają na przemian strumienie juchy i hektolitry tęczy. Czasem miałem wrażenie, że oglądam relację z ataku Leatherface’a (tylko takiego superseksownego) na imprezę zorganizowaną przez Troskliwe Misie i Moje Małe Kucyki. Jeśli miałbym określić to, co dzieje się na ekranie rysunkiem, byłoby to coś takiego:

To chyba główny powód, dla którego stężenie absurdu i psychodeli w Lollipop Chainsaw sięga górnych warstw atmosfery. No dobra, jeszcze specyficzna sytuacja Nicka. No i rodzina Juliet. A i jeszcze bossowie. I projekty poziomów. Zapomniałbym o „szczegółach” takich jak koszenie kilkuset zombie kombajnem. Co ja chrzanię. Powodem, dla którego Lollipop Chainsaw jest porąbana jak stado małp nawalonych dopalaczami zmieszanymi z Absyntem i LSD jest nazwisko, które podałem na samym początku. Goichi Suda.

Czy ta gra ma jakieś wady? Oczywiście, że tak. Jej największa wadą jest to, co jest jednocześnie jej największą zaletą, czyli…Goichi Suda. Dla jednych ten człowiek jest geniuszem, a jego gry arcydziełami. Dla innych to chore, przerysowane produkcje, które są chaotyczne i bezsensowne. Tak samo Lollipop Chainsaw nie będzie grą dla wszystkich. Część ją pokocha, a część uzna za niewarty uwagi crap. Druga słabość, to czas rozgrywki. Gra „pęka” w dwa standardowe wieczory (ewentualnie jeden dość długi) grania. Mówię oczywiście o poziomie „Normal”. Oczywiście później zostają kolejne poziomy trudności oraz zabawa w trybie rankingowym na zaliczonych już poziomach. Jednak jeśli należycie do osób, które maksymalny fun czerpią z pierwszego przejścia gry, to możecie czuć się nieco zawiedzeni. No i wreszcie trochę słabowita miejscami grafika.

No i teraz mam prawdziwy problem. Jak ocenić Lollipop Chainsaw. Niestety, nasz system nie pozwala na wystawienie dwóch ocen, a moim zdaniem tu byłoby to potrzebne. Zdaję sobie sprawę, że mógłbym postawić tu dowolną ocenę pomiędzy 5 a 9 i każda z nich byłaby w jakimś stopniu odpowiednia. Głupie to, prawda? Osobiście w Lollipop Chainsaw się zakochałem. I to nie dlatego, że Juliet spełnia marzenia każdego faceta-gracza (no wiecie, niesamowicie seksowna, duże piersi, idealne ciało, nie ma problemów z podtekstami erotycznymi, no i wie, jak zabijać zombie). Uwielbiam tę grę, bo jest niesamowicie odprężająca. Odpręża świetnym humorem, odjechanymi pomysłami, stylistyką i wszystkim innym. Jednak przeciętny gracz, który nawet lubi slashery może nie strawić pomysłów Sudy 51. Dlatego dla mnie osobiście przygody Juliet Starling to 9/10. Jednak patrząc na ten tytuł obiektywnie, muszę nieco zjechać z oceną.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze