kcd

Kingdom Come: Deliverance – recenzja gry


Lubię, kiedy twórcy komputerowych RPG sięgają po nietypowe rozwiązania jeśli chodzi o świat, w jakim dzieje się gra. Mnóstwo już było gier fantasy, SF, postapo i tym podobnych. Ale umieszczenie gry w XV wieku w Europie, to bardzo ciekawy zabieg. Zwłaszcza, że nie jest to standardowa Anglia, czy zachodnia Europa, ale królestwo Czech.

Zaintrygowany takim umiejscowieniem gry, z chęcią sięgnąłem po Kingdom Come: Deliverance. Zaciekawiły mnie też informacje o dużym nacisku na realizm rozgrywki. Kiedy tylko na moim biurku pojawiła się płyta z grą, zanurzyłem się w tym świecie.

Gracz wciela się w rolę Henryka, młodego syna kowala. Co ciekawe, nie mamy tu do czynienia z jakimś niesamowitym urwipołciem, czy buntownikiem. To zwykły młody człowiek, któremu czasem zdarzy się zabalować z kolegami w karczmie, ale który szanuje swoich rodziców i wykonuje swoje obowiązki. Przy okazji, w grze nie ma możliwości wykreowania postaci gracza. Dostajemy gotowy model, w który musimy się wcielić w grze.

kcd-inn

Pierwsze kilkadziesiąt minut, to oczywiście jak w takich grach bywa, swego rodzaju tutorial. Poznajemy prawidła gry, sterowanie, mechanizmy walki, system zadań, a także dialogów. Wszystko jest niezwykle rozbudowane, głębokie i z realistycznym sznytem. Dialogi na przykład maja wpływ nie tylko na samą rozmowę, ale często na to, co stanie się potem w trakcie gry. Jak będą reagować na nas inne postacie. Pomaga tu tez system reputacji Henryka, a nawet jego wygląd. Jeśli jest brudny i w łachmanach, to pogaduszka z możnymi nie będzie najlepszym pomysłem.

Po kilkudziesięciu minutach dopiero gra zdejmuje kółeczka treningowe i pozwala nam na pełne zanurzenie się w świat Kingdom Come Deliverance. Przestajemy iść niemal po sznurku i zaczynamy żyć własnym życiem, choć oczywiście musimy zająć się fabułą. Fabułą, której nie zamierzam Wam tu zdradzać, bo warto zapoznać się z nią samemu.

Zwłaszcza, że historia opowiedziana w tej grze, jest jedną z dwóch najlepszych rzeczy, jaką znajdziemy w Kingdom Come. Ciekawa, z odpowiednimi zwrotami akcji, dająca poczucie odkrywania czegoś. Czy to naszej przyszłości, czy przeszłości. Faktycznie, aż się chce iść do przodu, aby poznać dzieje Henryka. Jasne, kilka zagrań jakie zaserwowali nam twórcy, jest sztampowe do bólu i nie trzyma się miejscami kupy, ale i tak jest naprawdę ciekawie.

kcd-1

Jaka jest druga najlepsza rzecz? To wspomniany już przeze mnie świat w jakim osadzono grę, wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. XV wieczna środkowa Europa, to kapitalny wybór. Konieczność poruszania się między pospólstwem i możnymi, z całym bagażem takiego postępowania naprawdę jest świetna. To nie świat, w którym nasza postać tak samo porozmawia z władcą na zamku, co z karczmarzem i nie dość, ze tak samo się do nich odezwie, to jeszcze zostanie na równi wysłuchana. Tu na stosunek otaczającego nas świata do Henryka ma wpływ wiele rzeczy i trzeba tym odpowiednio żonglować.

Reszta gry, to albo elementy, które są w sumie OK, albo niestety gorsze.

Do tych całkiem OK, należy bezklasowy rozwój postaci. Henryk rozwija się, dzięki wykorzystywaniu swoich umiejętności. Walczysz mieczem, to się podszkolisz i będziesz mógł dorzucić sobie dodatkową umiejętność w tej dziedzinie. Dużo rozmawiasz i starasz się retoryką rozwiązywać problemy. Ten skill zostanie podniesiony. Dziwi mnie tylko, ze niektóre „ulepszenia” umiejętności zostały określone jako wykluczające się. Na przykład nie można umieć dobrze rozmawiać z pospólstwem i możnymi jednocześnie. Chcesz mieć bonus do gadki dla jakiejś grupy społecznej? Nie ma sprawy, ale wybierz jedną.

kcd-f2

Dalej niestety jest gorzej. Gra w pogoni za realizmem, ma wbudowany system głodu i zmęczenia. Jasne, to czasem działa, ale częściej jest po prostu irytujące. Albo musimy zbierac całe żarcie jakie tylko napotkamy (co nie ma za dużego sensu, jako że jedzenie się psuje), albo musimy kombinować na bieżąco, co bywa trudne. Zmęczenie tez potrafi dać się we znaki.

Zwłaszcza, że te mechaniki wpływają na staminę. Magiczną cechę, dzięki której biegamy, a także walczymy. Cechę, której brak sprawia, że nie machniesz mieczem. Cechę, która świetnie działa w serii Dark Souls, ale jest makabrycznie wkurzająca w Kingdom Come. Nawet wypoczęty i najedzony Henryk miewa konkretne problemy z paskiem staminy, kiedy zaczyna robić coś bardziej skomplikowanego niż chodzenie. Pasek ten potrafi spadać tak szybko, że nie ma tu mowy o „zarządzaniu staminą”. To po prostu zabawa w „machnę trzy razy, a potem czekam, aż się napełni”.

Kolejny problem, to system walki. W założeniach na pewno był ciekawy. Jest podobny do tego z For Honor. Tylko zamiast trzech kierunków uderzenia, tu mamy ich pięć. Przełączanie się w trakcie pojedynku jest makabrycznie niewygodne. Do tego ciągle musimy być w ruchu. Na domiar złego gra bardzo często nie reaguje na wciśnięcie przycisku odpowiedzialnego za atak. A kiedy zirytowani naciskamy go raz jeszcze i jeszcze, nagle wyprowadzamy cios w zupełnie złym momencie, odkrywając się przeciwnikowi. Walki są tu po prostu irytujące. Na szczęście można ponoć tak rozwinąć swoją retorykę, że da się przejść większość gry bez wyciągania broni.

kcd-fight

Nie muszę chyba dodawać, że spadająca jak głupia stamina, tylko utrudnia walkę. I to nie w sposób znany z serii Dark Souls. Tylko w głupi, irytujący sposób. Bez ładu i składu.

Kolejna makabra, to otwieranie zamków wytrychem. To jest w zasadzie dramat do kwadratu. Aby otworzyć zamek wytrychem, najpierw trzeba jednym drążkiem ustawić wytrych w odpowiednim punkcie zamka. Kiedy to zrobimy, należy drugim drążkiem obracać zamek, a jednocześnie tym pierwszym obracać wytrych, aby nie „wyskoczył” ze znalezionego punktu. Oczywiście wytrych drga jak szalony i lata po ekranie. Drążki reagują jak wóz z węglem, a gracz dostaje totalnego…sami wiecie czego. I może nie byłbym tak wkurzony na ten system, gdyby była to sprawa zupełnie poboczna. Wecie, w stylu „Chcesz kraść ludziom rzeczy ze skrzyń, to męcz się z taką mechaniką”. Jednak w momencie, gdy aby ukończyć jakieś zadanie trzeba otworzyć wytrychem skrzynię, to już woła o pomstę do nieba.

kcd_lock

Kolejna sprawa, to zwykłe błędy. Zawieszające się zadania, zadania, które ni z tego ni z owego zaczynają się i kończą. Błędy wykrywania kolizji i masa innych rzeczy. Już na początku dostałem w twarz dwoma przypadkami zablokowanych zadań. Za pierwszym razem, miałem wydostać się z twierdzy i w rozmowie ze strażnikiem wybrałem nie tę opcje dialogową, co „trzeba”. W efekcie nie dostałem informacji o zadaniu, które mogło mi umożliwić opuszczenie twierdzy. Oczywiście powtórzenie rozmowy było niemożliwe.

Druga sytuacja przytrafiła mi się, gdy jeden z bohaterów niezależnych uczył mnie otwierania zamków wytrychem. Niestety w trakcie prób, mój jedyny wytrych się złamał. Nie miałem kasy na kolejny (zresztą nie miałem go gdzie kupić). NPC, który mnie uczył przestał zwracać na mnie uwagę i nie mogłem kontynuować zadania. Fantastyczna rzecz. A to był tylko początek gry. Im dalej w las, tym więcej było Czerwonych Kapturków i momentów, w których musiałem powtarzać spore fragmenty gry.

Nie będę już przytaczał błędów graficznych, czy tym podobnych, bo za długo by o tym pisać. Nie będę też wypisywał dokładnie wszystkich rzeczy, które zamieniają grę w męczarnie. W skrócie jest tego mnóstwo.

kcd-dialog

 

Ale wiecie, to jeszcze dałoby się jakość znieść. Ale wisienką na niezbyt zjadliwym torcie jest system zapisu gry. Z jednej strony jest automatyczny zapis w różnych momentach rozgrywki. Jasne, fajne to, kiedy długo gramy i zapomnimy o zapisie. Może dużo nie stracimy. Ale czasem człowiek chce sam zapisać grę, bo zaraz musi zrobić coś, czego nie jest pewien. Coś, z czym ma trudności i nie chce tego schrzanić. Co wtedy? Oczywiście można zapisać grę, ale tylko pod warunkiem, ze nasza postać posiada w ekwipunku Zbawiennego Sznapsa. TAK! Aby zapisać ręcznie grę, trzeba mieć limitowany przedmiot, który oczywiście po zapisie znika z ekwipunku! Kto wpadł na tak bzdurny pomysł? Ten system zapisu w połączeniu z koszmarami, o których wspomniałem, sprawia że gra jest irytująca, męcząca i daleka od bycia ciekawym doświadczeniem. To orka na ugorze i użeranie się z mechaniką gry. I nie mówcie, ze przecież Dark Souls też jest trudne, a nikt nie narzeka. Dark Souls jest trudne, ale uczciwe. Tam walczysz z własnymi umiejętnościami, a nie mechaniką gry. Kingdom Come Deliverance natomiast wsadza Ci kij w szprychy przez niedopracowane i nieprzemyślane mechaniki, a potem się śmieje.

Cała warstwa mechaniczna sprawia, że mimo ciekawego i bogatego świata, mimo interesującej historii, mimo pięknych widoków, nie mam ochoty siadać już do Kingdom Come: Deliverance. Gdybym wiedział wcześniej co siedzi na tej płycie, nigdy bym się nie zgłosił do recenzowania tej gry. Uwielbiam gry cRPG. Uwielbiam gry trudne. Uwielbiam wyzwania w grach. Ale to co prezentuje ta gra, jest dalekie od porządnego poziomu. Nic w tym tytule nie sprawia, ze czuje się jakbym czegoś dokonał. Wygrana po kilku(nastu) próbach ciężka walka nie powoduje zadowolenia z pokonania ciężkiego przeciwnika. Zamiast tego jest poczucie „Matko, w końcu się udało wygrać z mechanizmami gry”. Zróbcie sobie przysługę i trzymajcie się od Kingdom Come z daleka. A jeśli już koniecznie chcecie to sprawdzić, to poczekajcie na przecenę i porządnie załatana wersję gry. Teraz nie warto.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Osadzenie akcji w XV-to wiecznej Środkowej Europie. Ciekawa historia. Ładne widoczki.
Mechanika walki, mechanika otwierania zamków, system głodu i zmęczenia, system obciążenia. I nie fakt ich istnienia, ale ich nieprzemyślane działanie. Błędy w zadaniach, blokujące się zadania.
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze