feat - star wars kinect

Kinect: Star Wars – recenzja gry

Ocena: 3,0

Plusy:
+ Szał Rancora
+ od biedy grafika

Minusy:
- cała reszta
- ze szczególnym uwzględnieniem dubbingu
- oraz minigierki tanecznej
- a także kiepskiej pracy Kinecta


Kinect: Star Wars, gra której fragment pokazywano przy okazji pierwszych pokazów kontrolera Kinect na E3. Czy gra, która już wtedy była w produkcji i pojawiła się na półkach na początku kwietnia, może być kiepska? Gra, która powstawała prawdopodobnie razem z Kinectem – a przynajmniej w końcowej fazie jego produkcji. Oczywiście, że może być kiepska, a nawet gorzej. Na Kinect: Star Wars czekało wielu graczy. Po pierwsze fani uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa. Każdy z nich chciał sam pomachać mieczem świetlnym, użyć mocy, czy zasiąść za sterem ścigacza. Druga grupa, to ludzie czekający na nieco poważniejszą grę na Kinect, niż tylko gra w kręgle, odbijanie piłek, czy taniec. Niestety obie grupy mogą czuć się zawiedzione. Ja jestem zawiedziony, a należę do obu tych grup.

Ale od początku. Kinect: Star Wars oferuje graczom pięć form zabawy. Jest kampania, w której wcielamy się w młodego padawana i zostajemy rzuceni w wir walki z siłami Imperium. Jest seria wyścigów podów. Są pojedynki na miecze świetlne. Jest niezwykły tryb Szał Rancora, w którym gracz wciela się w to właśnie monstrum i demoluje różne lokacje. I w końcu jest…ehhh, pewnie wszyscy to wiedzą, ale tę tragedię zostawię na sam koniec do osobnego akapitu.

Najbardziej rozbudowaną częścią gry, jest oczywiście kampania. Zabawa zaczyna się na planecie Kashyykk, na która to przybywają padawani, aby przejść trening Jedi. Niestety planeta zostaje najechana przez siły Imperium, trening szlag trafia i trzeba stawić czoła robotom, maszynom bojowym i różnemu imperialnemu tałatajstwu. Sterowanie jest dość proste. Prawą ręką machamy mieczem, lewą operujemy Mocą (choć czasem, trzeba użyć obu rąk). Wystawiając do przodu nogę wykonujemy szybki bieg do przodu, możemy tez podskakiwać i robić kroki w bok. Czasem przyjdzie nam też pokierować ścigaczem – wtedy robimy uniki lewo i prawo. Są też sekwencje walk w kosmosie, gdzie rękoma nakierowujemy celownik działka na statki wroga. I tyle. Brzmi to całkiem ciekawi, nie przeczę, jednak wykonanie jest fatalne. Walki naziemne wyglądają do bólu tak samo. Brygada wrogów: machamy ręką na boki, czasem podskakujemy, kiedy wróg umie blokować ciosy i dalej machamy. Wykończymy jedna grupę, noga do przodu i kolejna brygada do wyciachania. Machanie mieczem jest masakrycznie monotonne. Sytuacji nie poprawiają okazjonalne rzuty minami, jazdy ścigaczem, czy inne dziwne rzeczy. Nie wspominając o pojedynkach z silniejszymi wrogami. Ten element to już czysta kpina. Ciężkich przeciwników należy pokonać w specjalnym pojedynku. Polega on na odpowiednim wykonaniu trzech faz. Najpierw bronimy się przed ciosami wroga – należy ustawić rękę w odpowiednim miejscu. Następnie musimy wygrać coś na kształt klinczu – tu nie mam pojęcia na jakiej zasadzie działa „zwycięstwo”, gra podpowiada kopnięcie, jednak nie daje to gwarancji sukcesu, wygląda iż jest to losowe. A kiedy uda nam się ów klincz cudem wygrać, mamy kilka sekund na okładanie wroga. A potem cała zabawa zaczyna się od nowa. Pamiętacie te dynamiczne pojedynki Vadera z Luke’iem, czy Obi Wana z Anakinem? Otóż te z Kinect Star Wars są dokładnym ich przeciwieństwem. Gdyby Obi Wan walczył tak z Anakinem w końcówce Zemsty Sithów, to film trwałby dodatkowe trzy godziny, a widzowie umarli by z nudów. Tak jak umierają gracze. W żadnym miejscu kampanii nie czułem się jak Rycerz Jedi, czy nawet padawan. Czułem się za to jak zepsuta marionetka, której ktoś każe wykonywać bezsensowne ruchy.

Porzuciwszy kampanię, postanowiłem sprawdzić osobny tryb pojedynków. Bardzo szybko zrezygnowałem. Co z tego, że naszym przeciwnikiem jest Vader. To nadal jest nudne i bezsensu.

No dobra, kolejny strzał, to wyścigi podów. Kiedyś zagrywałem się przecież w Star Wars Racer, więc tu może być tylko lepiej. Po godzinie, wyłem z rozpaczy i chciałem znowu zainstalować SW Racer na swoim PeCecie. Jeśli jeździmy na najniższym stopniu trudności, pod prowadzi się niemal sam. Trasa jest wybrana i nie możemy za mocno jej zmodyfikować, a jedyne sterowanie ogranicza się do unikania spotkań z jakimiś przeszkodami. Na wyższych poziomach trudności sterowanie graniczy z idiotyzmem. Oprócz kontroli poda, dochodzi nam jeszcze czyszczenie wizjera w hełmie, strząsanie jakichś droidów z kadłuba, i cholera wie co jeszcze. Oczywiście jak zaczynamy się tym zajmować, to przestajemy kontrolować pojazd, bo mamy tylko dwie ręce. Co się wtedy dzieje, nie muszę chyba dodawać.

Czwarta zabawa to Szał Rancora. Wcielamy się tu w ową wielką bestię, którą Luke Skywalker pokonał kawałkiem kamienia i ciężką bramą, i zaczynamy szaleć po okolicznych miejscówkach. Walimy łapami, pożeramy ludzi i droidy, niszczymy budynki, skaczemy, szarżujemy i tak dalej. I wiecie co, ten tryb jest naprawdę fajny. Co prawda gra ma tu czasem problemy z odczytaniem ruchów – to widać w momencie, gdy staramy się chwycić kogoś w łapę, aby nim rzucić, lub go zjeść – jednak ogólnie daje radę. Tryb ten strasznie spodobał się mojemu synowi, gdyż mógł sobie poszaleć jako straszny „dinozaur”. Jedynym problemem tego trybu jest fakt, że mamy do dyspozycji tylko cztery miejscówki, przez co starszemu graczowi szybko się ta zabawa nudzi.

Ostatni tryb zabawy pasuje do gry ze świata Gwiezdnych Wojen jak wół do karety. Jest to Pojedynek taneczny. Innymi słowy kawałek Dance Central wrzucony do Kinect Star Wars. Tańczymy do znanych przebojów, które mają przerobiony tekst, tak aby pasowały do świata Gwiezdnych Wojen. Usłyszymy takie hity jak Hologram Girl (czyli Hollyback Girl Gwen Stefani), I am Han Solo (czyli Ridin Solo Jasona Derulo), czy Princess in the battle (czyli Genie in a bottle Christiny Aguilery). Z jednej strony fajnie posłuchać znanych kawałków, z drugiej, producent gry znalazł sposób na zarżnięcie klimatu. Nie mam pojęcia jaki cel przyświecał człowiekowi, który powiedział „Hej, zróbmy taneczną minigrę w Kinect Star Wars!”. Ten gość zasłużył co najmniej na mrożonkę w Karbonicie (swoją drogą komora, w której mrożono Hana Solo, jest jedną z tanecznych aren – żenada).

Grafika w Kinect Star Wars jest chyba jedną z lepszych rzeczy jakie trafiły się tej grze. Mamy tu kreskę znana z filmów animowanych i trzeba przyznać, że sprawdza się to bardzo dobrze. Natomiast jeśli chodzi o dźwięk…

Miecze świetlne brzmią świetnie, blastery też. Odgłosy związane z Gwiezdnymi Wojnami są świetnie oddane. Koszmar zaczyna się w momencie, gdy usta otwierają aktorzy wynajęci do dubbingowania postaci. Kiedy na początku gry usłyszałem polską wersję C3PO parsknąłem śmiechem. Pomyślałem, że to taka wpadka i może komuś coś nie wyszło z tą jedną postacią. Niestety dalej jest tylko gorzej. Mistrz Yoda brzmi jak…kurcze, nie wiem co brzmi podobnie jak Mistrz Yoda. Polski dubbing stoi na tak żenująco niskim poziomie, że jego odtwarzanie powinno być karalne. Z drugiej strony można go uznać za dubbing wzorowy. A dokładniej za wzór jak nie należy dubbingować gier. Lista aktorów podkładających głosy w tej produkcji powinna być rozsyłana po wydawcach z dopiskiem „Od tych ludzi trzymać się z daleka”. Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem tak beznadziejne dukanie, głos wyprany z emocji i tragiczne próby wczucia się w rolę. Najlepiej udźwiękowioną postacią w grze jest R2-D2. Swoją drogą jest to dla mnie zagadką, że Microsoft potrafi zrobić denny dubbing do Kinect Star Wars, gdzie rozmowy są jedynie tłem „fabularnym” a gra jest skierowana do nieco starszych graczy, którzy powinni już ogarniać literki, a przy grach, które powinny mieć polski dubbing, bo będą w nie grać maluchy, tak jak Kinectimals, czy Disneyland, dostajemy kinówkę. Coś chyba się komuś pomyliło w ustalaniu co dubbingować, a co nie.

Na koniec dorzucę jeszcze kilka bzdur jakie znalazłem w grze (a nie musiałem jakoś specjalnie szukać). I nie będą to rzeczy stricte techniczne, związane z tym jak bzdurne jest sterowanie, albo jak słabo Kinect odczytuje ruchy graczy. Są to rzeczy, które mnie, jako człowieka wychowanego na Gwiezdnych Wojnach raziły tak bardzo, że miałem ochotę zrobić sobie straszne rzeczy z oczami, wykorzystując do tego mikser.

Najpierw ten nieszczęsny taniec. Pierwsza miejscówka to Pałac Jabby. W sumie OK., bo imprezy kręciły się tam nieliche, ale zgadnijcie kto jest miejscowym championem. Tak jest, księżniczka Leia w swoim kusym wdzianku. I wiecie co, ona tam wcale nie wygląda na zastraszoną niewolnicę. Ona jest niemal dumna, wyniosła i szczęśliwa, że jest tam mistrzem.

Inna sprawa, to Rancor. OK., strzały z blasterów nic mu nie robią, bo to wielkie bydlę jest. Ale żeby ostrzał z Tie-Fighterów (trzech jednocześnie) też nie był w stanie go położyć to już lekka przesada. Zawsze myślałem, że Rancor ma skórę cieńszą niż pancerze statków Republiki. Z Rancorem jest związany kolejny babol w grze. Otóż na drugiej planecie wejściówką do zabawy jest scenka pokazująca jak mała dziewczynka wyrzuca Rancora, bo ten już urósł i ciężko się nim zajmować. Na odchodne bije go kijem i krzyczy, że tak naprawdę nigdy go nie kochała. Zaiste rewelacyjny wzorzec dla dzieciaków, które będą chciały pograć. Ręce opadają.

Z każdą minutą spędzoną na grze w Kinect Star Wars moje nadzieje na ujrzenie porządnej gry na ten kontroler umierały w męczarniach. Choć w pamięci miałem pokaz z działania Kinecta w Ghost Recon: Future Soldier, to po „zabawie” w Kinect SW mam wrażenie, że to sprytnie przygotowana pokazówka i tego typu sterowania nigdy nie ujrzymy w grach na Kinect. Kinect Star Wars jest gra na którą kompletnie szkoda marnować czas. Fani Star Wars będą cierpieć patrząc jak ich ukochane uniwersum jest maltretowane idiotyzmami. Ludzie chcący pograć w jakieś fajne mini gierki, będą cierpieć z powodu błędów w odczytywaniu ruchów gracza przez kontroler. Wszyscy będą przeklinać polski dubbing. Naprawdę lepiej zaopatrzyć się w Dance Central 2 i Kinect Sports, albo Kinect Adventures. Mniej stresu, mniej nerwów, mniej idiotyzmów. Dużo lepsza zabawa.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze