Seria Killzone od Guerilla Games pojawiła się na wszystkich konsolach Sony z wyjątkiem PSX. Po przenośnym Liberation na PSP, nadszedł czas na kolejną mobilną wersję flagowej gry akcji. Jak Mercenary wypada na tle swoich poprzedników? Przekonajcie się czytając moją recenzję.
Od dawna mówiło się, że podzespoły handhelda Sony są naprawdę wydajne i blisko im do tych, które zaimplementowano w PS3. W rzeczywistości, żaden tytuł na razie nie udowodnił, iż może się równać ze swoim starszym bratem. Aczkolwiek, Killzone: Mercenary jest najbliżej poziomu, jaki oferuje stacjonarna konsola. Londyński oddział Guerilla Games dostarczył graczom tytuł z gatunku pierwszoosobowych strzelanek, w który gra się dokładnie tak, jak na dużej platformie. Wszystko za sprawą dwóch analogów, które pozwalają na normalne działania podczas rozgrywki. Wcześniej zawsze czegoś brakowało, choć nie powiem, Metroid na NDS’a był naprawdę grywalny, a przecież nie miał gałek. Teraz FPS’y są o wiele lepsze w odbiorze i swobodnie pozwalają na sieciowe batalie, gdzie liczy się głównie czas reakcji. Na PSP wiele tytułów miała multiplayer online, lecz doznania z tego trybu były raczej umiarkowane, niżeli przyjemnie. Właśnie przez to, iż brakowało drugiego analoga. Teraz nic nie stoi na przeszkodzie, aby wrażenia z PS3 mieć w formie mobilnej za sprawą PlayStation Vita.
Killzone: Mercenary został umiejscowiony w linii fabularnej między pierwszą a drugą odsłoną serii. Wcielamy się w najemnika, o którym nikt nie słyszał i jedyne co nas interesuje, to wykonanie misji i zgarnięcie nagrody. Sama historia jest raczej mało skomplikowana, nie posiada większych zwrotów akcji, zaś końcówka nieco rozczarowuje. Liczyłem, że twórcy pokuszą się o coś takiego jak w Killzone 2, gdzie tak zwane „momenty” zapadały na długo w pamięci. Niestety, fabuła dość szybko traci na znaczeniu, a gracz wpada w wir walki, gdzie ma do dyspozycji ogromny wachlarz broni oraz masę ciekawych akcesoriów, mających duże znaczenie na polu bitwy. Odsłona ta została mocno nastawiona na przyjemną rozwałkę i ten element został wykonany na wysokim poziome. Wrzucono tu chyba wszystko, co występowało w poprzednich częściach, ale tym razem możemy swobodnie zmieniać nasz ekwipunek za pośrednictwem skrzynek od handlarza broni. Takowe napotykamy na tyle często, że w danej misji, co kilkanaście minut możemy zmienić swoją pukawkę na jakąś inną, według własnego uznania, bądź preferencji wykonywanej misji. W taki oto sposób, raz powalamy masę przeciwników za sprawą shotguna, a za chwilę wykańczamy delikwentów z odległości dzięki snajperce. Rzecz jasna, nie od razu gra pozwoli nam na korzystanie z wszystkich jej dobrodziejstw. Najpierw musimy uzbierać kredyty, za które potem kupujemy kolejne przedmioty u handlarza. Dzięki czemu mamy jakiś powód, aby wykonywać nie tylko główne cele misji, ale także te poboczne, które dadzą nam większą nagrodę.
Ogólnie jest w czym wybierać, bo w skrzynkach czekają na was różnego rodzaju karabiny maszynowe — mniejsze i większe, wyrzutna rakiet, granatnik, karabiny snajperskie, kilka rodzajów dronów, parę pistoletów, zbroje oraz granaty, których są około cztery typy. Podobnie jak w trzeciej odsłonie, tak i tutaj nie zabrakło ciekawych animacji zabijania z bliska, co widzicie powyżej. Kilka misji wręcz wymaga od nas skradania się i eliminowaniu oponentów po cichu, co zresztą zrealizowano naprawdę dobrze. Wykończenia (finishery) są naprawdę brutalne, więc PEGI 18 nikogo tu nie powinno dziwić. Za przejście całego etapu bez wznoszenia alarmu można otrzymać dodatkową gotówkę, lecz to tak naprawdę zależy tylko od was, jak będziecie grali. Styl w większości jest dowolny, więc nikt nie zabrania bawienia się w Człowieka Demolkę. Szkoda, że otoczenia nie da się zbytnio uszkodzić, ale co poradzić. Seria nigdy pod tym względem się nie wyróżniała i daleko jej do akcji znanych z Battlefield: Bad Company 2. Za to trzeba walczyć z różnymi przeciwnikami, gdzie często są to drony i maszyny bojowe. Te drugie są o tyle męczące, że z reguły dokoła biegają jeszcze zwykli żołnierze i walka jest naprawdę trudna. Mercenary nie raz wyciśnie z człowieka wszystkie poty, a mała liczba checkpointów nie pomaga za bardzo. Brak możliwości zapisu gry w dowolnym momencie to spore niedopatrzenie i według mnie spory minus, bo nie raz dany etap musimy zacząć od samego początku. Po przegranej warto odłożyć ten tytuł na kilka godzin, lub dni, aby potem na świeżo podejść do misji i są większe szanse, że wtedy nam się uda. Takie przerwy są pomocne, o ile za bardzo się nie zniechęcimy.
Po ukończeniu kampanii możemy każdą misje przejść na innym poziomie, a także wykonać kontrakty, za które otrzymamy spore wynagrodzenie. Większość z nich będzie polegać na zabiciu kogoś, przejścia mapy w określonym czasie lub nie wznosząc alarmu. Rzecz jasna, samych wyzwań jest o wiele więcej, ale najlepiej będzie, jak sami je sobie sprawdzicie. Rozgrywka solo to jedno, ale przecież Killzone na PlayStation Vita posiada tryb multiplayer i to nie byle jaki. Jeżeli lubiliście walczyć w sieci na PS3, to i tutaj powinno wam się spodobać. Mercenary zawiera kilka rodzajów rozgrywki, więc na pewno znajdziecie coś dla siebie. Mecze nie są zbyt długie, więc i ryzyko wystąpienia znużenia jest raczej bardzo niskie. Na początku trzeba się przyzwyczaić do zasad walki, oraz nauczyć się samych map, gdyż inaczej przeciwnicy wykorzystają to przeciwko nam. Sam rozegrałem sporo bitewek i muszę przyznać, że miło, co jakiś czas do nich wracać. Dzięki mutliplayerowi ta gra jeszcze długo będzie grywalna i dobrze, bo PS Vita potrzebuje takich tytułów.
PS. Tytuł ten został spolszczony, ale nie polecam grania w naszym języku. Dubbing słaby i sam klimat serii gdzieś ucieka. Lepiej bawić się po angielsku.
Podsumowując, Killzone: Mercenary to solidny tytuł, w który każdy fan gier akcji powinien zagrać. Kampania od strony fabularnej nie powala, ale daje dużo frajdy, zaś tryb sieciowy to czysta poezja. Polecam i zachęcam do zabawy.