Seria zapoczątkowana przez Squaresoft jest jedną z moich ulubionych. Przez lata przeszedłem większość odsłon Final Fantasy i nigdy nie żałowałem żadnej z nich. Potem pojawiła się trzynasta i czar prysł. Nie pomogły różne spin-offy, a na horyzoncie nie dało się dostrzec nic nowego. Mój zapał zmalał i nie sądziłem, że od Square-Enix dostanę jeszcze jakiegoś porządnego jRPG’a. Nigdy bym nie przypuszczał, że prawdziwa perełka ukazała się na PSP, a teraz mogłem ją doświadczyć na PS4. Final Fantasy Type-0 HD to jedna z najlepszych części serii w jaką przyszło mi grać. Na coś takiego czekałem od dawna.
Omawiany tytuł od pierwszych sekund zaczyna zaskakiwać odbiorcę. Jeżeli graliście w inne odsłony Final Fantasy, to możecie przeżyć lekki szok. Type-0 to tytuł brutalny, poważny, pełen bólu i cierpienia. Pokazuje wszystkie najgorsze strony wojny bez jakichkolwiek upiększeń. Zanim zabawa się rozpocznie, należy zobaczyć, jak jedna z postaci ginie na naszych oczach. Nie można nic zrobić, bo to cut-scenka. Starcia wojsk zawsze są pełne negatywnych doświadczeń, a w tej grze dostajemy prawdziwą bombę emocjonalną już na starcie. Wspaniałe wprowadzenie do świata Orience, gdzie rozpoczął się wielki konflikt i nie ma miejsca na sentymenty. Należy się bronić i nie pozwolić przeciwnikowi na mordowanie niewinnych ludzi.
Witajcie w Rubrum, królestwie, które posługuje się magią i może przywoływać do pomocy potężne stworzenia zwane Eidolonami. To właśnie tutaj dochodzi do ataku ze strony innego mocarstwa — Militesi Empire, które słynie z bardzo zaawansowanej technologii i maszyn magitek. Mimo zawarcia paktu pokojowego Pax Codex, Cid Aulstyne postanawia najechać na swoich sąsiadów i blokuje ich kryształ, dzięki któremu ludzie z Rubrum mogą korzystać z magii. Dochodzi do prawdziwej rzezi i wydawałoby się, że los tego królestwa jest już przesądzony. Wtedy na scenę wkraczają kadeci Klasy Zero, którzy dają sobie radę nawet z zablokowanym źródłem mocy. To w ich wciela się gracz, który musi jak najszybciej odeprzeć atak ze strony agresora.
W remastrze, który wylądował na PS4, a oryginalnie został stworzony dla PSP, wszystkie pojedynki odbywają się w czasie rzeczywistym. Ataki zostały przypisane pod dane przyciski pada, w tym także unik i używanie przedmiotów. Nie ma żadnych limitów czasowych, więc nikt nie musi czekać, aby wykonać kolejny ruch. Przeciwników najlepiej sobie oznaczyć, wtedy łatwiej w nich trafić, niżeli uderzać tak „na oko”. Do korzystania z magii używa się standardowo punktów MP, zaś w przypadku dodatkowych zdolności punktów AP. Pole walki jest naprawdę spore, więc nie ma problemów z wykonywaniem uników, czy też atakowanie z dystansu. Jedynym mankamentem okazuje się kamera, która obraca nam wszystko o pewną stałą wartość i przy tym dostajemy jeszcze efekt rozmycia. Nie raz zdarzy się tak, że nie będziecie dobrze widzieć swoich oponentów, co niestety wprowadza do zabawy pełen chaos. Po pewnym czasie się do tego przyzwyczaicie, bądź będziecie tak obsługiwać wszystko, aby w miarę kontrolować widok całej areny.
Jak wspomniałem wcześniej, w Type-0 mamy kadetów Klasy Zero — specjalnej jednostki akademii Rubrum, którzy mogą używać magii i przyzywać Eidolony. Dokładnie jest ich aż 14 i każdy może uczestniczyć w walce. Rzecz jasna, wszyscy posługują się inną bronią oraz zestawem skilli. Mamy tutaj wojowników, którzy są podzieleni na: ofensywnych, defensywnych, wspomagających, dystansowych i tak dalej. Patrząc na nich, szybko okazuje się, że są kopiami innych bohaterów z uniwersum Final Fantasy. Jeżeli kojarzycie takie persony jak: Vicent, Selphie, Seifer, Zell i tak dalej, to poczujecie się jak w domu. Podczas starć zawsze na arenie mamy trzech herosów i to od was zależy, kto aktualnie będzie brał udział w starciach. Mimo, iż samych postaci jest całkiem sporo, to w samej fabule gra skupia się jedynie na trzech z nich. Ciężko by było zrobić tak, aby odbiorca mógł bez problemu utożsamiać się z każdym. Trzeba było pójść na jakiś kompromis. Nie oznacza to jednak, iż reszta kadetów to jakieś nieme NPC. Podczas ważnych momentów, większość ma coś ciekawego do powiedzenia i dorzuca od siebie trzy grosze do danej sytuacji.
Ciekawie rozwiązano system rozwoju. Oprócz standardowego zdobywania punktów doświadczenia, można wyciągać od przeciwników Phantomy, dzięki którym zwiększamy atrybuty czarów, takie jak: moc, koszt MP, czas przywołania i zasięg. Dodatkowo, można także levelować Eidolony. Takowe przywołujemy poświęcając jednego z trójki bohaterów. Wtedy na arenę wkracza na przykład Shiva czy Ifrit. Stwory znikają po pewnym czasie, ale po szkoleniu da się wydłużyć ich obecność na polu walki, sprawić, aby ich ataki były jeszcze silniejsze, bądź nauczyć ich jakiś nowych sztuczek.
Nowością w recenzowanym tytule jest zamknięcie całej zabawy w konkretnych ramach czasowych. Nasi kadeci muszą się trzymać pewnych terminów między misjami fabularnymi. Wtedy można wykonywać zadania poboczne, dokonywać zakupów, zwiedzać różne miejsca i tak dalej. Niestety, większość z tych akcji zabiera nam cenne godziny. Na przykład: rozmawiając z osobami, nad którymi wyświetla się wykrzyknik, gra odbiera nam dwie godziny. Questy mogą zabrać aż cały dzień, a wyjście po za Akademię Rubrum także nie jest za „darmowe”. Warto się czasami zastanowić, czy lepiej z kimś porozmawiać i otrzymać jakiś przedmiot, czy może wyjść po za granice królestwa i trochę powalczyć. Na początku, nie ma za bardzo co zwiedzać, gdyż wiele miejsc jest pod panowaniem Militesi Empire. Podczas wykonywania misji fabularnych należy jest uwolnić spod rąk oponentów, a wszystko za sprawą mini gierki strategicznej. Należy w niej wybierać miejsce ataku wojsk i dodatkowo, jako kadeci, pomagać innym, aby dotrzeć do celu i go zdobyć. Wtedy dana miejscówka zostaje wyzwolona i odblokowana. Szkoda natomiast, że najczęściej miasta są malutkie i bardzo podobne do siebie. Widać, że gra była robiona na PSP, bo ograniczeń jest mnóstwo.
PlayStation 4 dostała mocno poprawioną wersję Type-0, ale wiele rzeczy nadal wygląda dość mizernie. O ile ważniejsze postacie, czy też potwory znane z serii prezentują się świetnie, tak dużo NPC i miast już nie. Nawet przerywniki filmowe są w niskiej rozdzielczości. Dorzućmy do tego małe lokacje, które potrafią straszyć pustymi przestrzeniami. Podobnie jest z mapą Orience. Przywodzi ona stare dobre czasy, ale i tak trochę odrzuca człowieka swoim wykonaniem. Można by rzec, że jest po prostu biedna. Na dodatek, nie można się po niej poruszać swobodnie, bo konkretne obszary są zablokowane przez fabułę. Pamiętam Final Fantasy II, gdzie nie było żadnych barier, ale idąc za daleko napotykało się tak silnych przeciwników, że od razu gracz wiedział, iż obrał zły kierunek podróży. Tutaj dopiero później możemy udać się w każdy zakątek świata.
Przejście całej gry zajmuje od 25-40 godzin. Wszystko zależy od tego, czy odbiorca będzie wykonywać zadania poboczne, trenować, hodować chocobo — tak, można mieć własne kurczaki, czy też poznawać historię o świecie Orience. Po ukończoniu Type-0 odblokowuje się tryb New game+, gdzie zachowujemy wcześniejsze osiągnięcia i możemy odkryć jeszcze więcej smaczków fabularnych i zmierzyć się z najpotężniejszymi przeciwnikami. Na nudę nie można tu narzekać, a to wszystko przy akompaniamencie dzieł od Takeharu Ishimoto, który stworzył naprawdę klimatyczny soundtrack do tej produkcji.
Final Fantasy Type-0 HD nie jest produktem idealnym. Część z was może odrzucić grafika, innych dość nietypowe ramy czasowe, albo nieco inny niż do tej pory system walki. Dla mnie to jedna z najlepszych odsłon w serii z ciekawą fabułą i masą świetnych rozwiązań. Mimo swoich wad, wypada o niebo lepiej niż cała trylogia z udziałem wojowniczki o chłodnym spojrzeniu i różowych włosach. Prawdziwy must have dla fanów i nie tylko. Jeżeli nie utknęliście w Bloodborne, lub macie ochotę na jakiegoś jRPG’a, to omawiany tytuł powinien wam się spodobać.