Smartfon: Sony Xperia S
Android: 4.2
RAM: 1GB
Monitor: iiyama GB2488HSU
Xperia S mnie nie zawiodła. Gra Dragon Quest ani razu nie wywaliła mnie do pulpitu, nie było żadnych problemów ani zacięć. Brawo dla S-E, gdyz optymalizacja naprawde dobra.
Fani starych produkcji jrpg nie mają łatwego życia. Gatunek nie ma już takiego wzięcia jak kiedyś, a masa serii odeszła w zapomnienie, bądź została tak zmieniona, iż nawet kijkiem tego dotknąć nie można. Mimo to, warto szukać, chociażby takiego Dragon Quest na Androida, który okazał się miłym powrotem do świata retro.
Oryginalnie DQ pojawił się na Nintendo Entertainment System, znanym bardziej jako NES. Wtedy to był cud techniki, spełnienie marzeń wielu graczy i dobry powód, aby pewien człowiek ze Squarsoft przekonał swoich szefów, by stworzyć coś podobnego. Ludzie zakochali się w dziele firmy Enix, a jej istnienie po dziś dzień pokazuje, iż warto było inwestować w tę serię. O ile sam nie jestem jakimś mega fanem Dragon Quest, tak nie mogę powiedzieć, iż wszystkie odsłony to jakieś dno. Konkretne cześci bardzo przypadły mi do gustu, szczególnie VII na PSX’a, ale tak naprawdę jedynki nigdy nie skończyłem. Gdzieś na emulatorze zacząłem i to dawno temu, ale nadarzyła się okazja, aby za niecałe 10 zł nadrobić zaległości. Ciężko wciągnąć się w jakiś tytuł na smartfonie, który nie jest endless runnerem, bądź Angry Birds, ale DQ się udało, aż nie zobaczyłem napisów końcowych.
Gra ma banalne zasady i równe prostą fabułę. Wcielamy się w pewnego rycerza, który dostaje zadanie od króla. Okazuje się, że zły Dragonlord chce zawładnąć światem i trzeba go powstrzymać. Dodatkowo, księżniczka została porwana i trzeba ją odnaleźć. No i to by było na tyle. Żadnych szczegółów, wytycznych i porad, co robić dalej. Wszystko należy robić na własną rękę. W tym momencie zaczyna się zabawa. Bez dobrego ekwipunku, z kilkoma monetami w kieszeni i listem do uzdrawiania wyruszamy w podróż pełną niebezpieczeństw, gdzie nieostrożne chodzenie po mapie kończy się zgonem. Plus jest taki, iż wtedy pojawiamy się u naszego zleceniodawcy, ale ten za przywrócenie nas na nogi bierze sobie konkretną opłatę. Im dalej zajdziemy, tym taki ratunek jest coraz droższy, a najgorsze jest to, że tylko u króla można zrobić save. Nie ma zapisywania na mapie, w karczmach, czy w innym miejscu. Port jest bardzo dokładny i odwzorowuje to, co było w czasach NESa powszechne, więc nie ma żadnych ułatwień, znanych z dzisiejszych gier. Pozostaje więc zakasać rękawy i iść na przód. Jeżeli szukacie ciekawego systemu rozwoju postaci, podziału na klasy, kilku przyjaciół w drużynie, to źle trafiliście. W Dragon Quest mamy jednego rycerza, który walczy solo, kupuje przedmioty, gada ze wszystkimi i ma ograniczoną liczbę miejsc na sprzęt. Retro pełną gębą. Jeżeli znajdziecie jakiś ciekawy item, ale nie macie miejsca na niego, to albo wyrzucicie coś z ekwipunku, albo wracacie się do pierwszego miasta i zostawiacie swoje graty. Wspominałem, że nie ma żadnego systemu podróży, teleportowania do danych lokacji, czy też jakichkolwiek nazw na mapie?
Walki są mało skomplikowane i sprowadzają się do ataków fizycznych, użycia kilku czarów i wybierania liści z inwentarza. Jeżeli po pierwszym atakuje okaże się, iż już mamy ponad połowę życia mniej, to znaczy, iż zawędrowaliśmy za daleko i nie tędy droga. Zabijamy wrogów, dostajemy kolejny poziom, bonus do statystyk i czasami jakieś nowe zaklęcie, które da się użyć na mapie, bądź podczas starć. Najbardziej cenione to: teleportacja z jaskini, powrót do króla, uzdrowienie i światło. To ostatnie jest o tyle istotne, że w jaskiniach, podziemiach i tak dalej jest bardzo ciemno. Wtedy trzeba użyć czaru Glow, albo zwykłej pochodni, lecz efekt nigdy nie trwa długo i potem takową czynności należy wykonać ponownie. Mimo to, patent całkiem fajny i w sumie logiczny. Wydawałoby się, że Dragon Quest oferuje mało współczesnym graczom, więc czym tu się „jarać”?
Wielkim atutem tejże gry, jest nieco podrasowana oprawa, względem oryginału, czy nawet wersji na SNES’a, poziom trudności, całkiem przyjemna muzyka, brak jakiejkolwiek pomocy podczas wypełniania zadania głównego i cena. Za niecałe 10 zł dostajecie pełnoprawną produkcję, która kiedyś kosztowała tyle samo, co dziś Fifa, czy też Destiny, a jednocześnie możecie zobaczyć, że teraz masa gier jest tak łatwa, że aż głowa boli. Nie ma opcji na kombinowanie, nie ma ryzyka tylko wyznaczone ścieżki, masą miejsc do zapisu i ogólne uproszczenia. Tutaj wszystko jest sterylne, toporne i wymagające. To czyni omawiany produkt strasznie atrakcyjnym. Młodzi powinni spróbować własnie takiej gry, może wtedy docenia, co mają teraz i nie będą narzekać na masę pierdół, jak to oni mają w zwyczaju. Poniżej wrzucam wam gameplay, gdzie dokładnie sobie zobaczycie, jak całość wygląda w ruchu. Oficjalnego zwiastuna od Square-Enix nie ma, więc muszę się posiłkować materiałem z kanału HowToAndroidGuides.
Dragon Quest jest pierwszym tytułem, który postanowiłem przejść mając smartfona podłączonego do monitora i muszę przyznać, że to całkiem ciekawe rozwiązanie. Może i nie idealne, gdyż były spore czarne ramki po bokach na ekranie, ale grało się całkiem przyjemnie. Sama gra działa świetnie na mojej Xperii S, więc sądzę, że nawet na gorszym sprzęcie będzie równie dobrze. Jeżeli macie ochotę na lekką odskocznię od nowych gier, gdzie trzeba trochę samozaparcia, aby dobrnąć do napisu „The End”, to ze szczerego serca polecam wam DQ.