feat - battle of z rec

Dragon Ball Z: Battle of Z – recenzja gry


Po niewątpliwej tragedii, jaką było dla serii Dragon Ball odwzorowanie jej na Kinecta, na rynku pojawia się kolejna gra, która jednak prezentuje zupełnie inne podejście do tematu. Po pierwsze pojawiła się nie tylko na X360, ale również na PS3, a do tego, oczywiście, nie ma „zabawy” kontrolerami ruchu. Jest za to możliwość kooperacji dla kilku graczy. Brzmi smakowicie. Zobaczmy więc jak prezentuje się Dragon Ball Z: Battle of Z.

Na początku mały disclaimer. Nie oglądałem serii Dragon Ball. Pojedynek dwóch najpopularniejszych shonenów wygrał u mnie Naruto. Ale nie znaczy to, że przygody  Goku uważam za gorsze. Po prostu ich nie obejrzałem i tyle.

Początki Battle of Z są, można by napisać, standardowe. Animowane intro z przytupem wprowadza gracza w klimat gry i samego anime. Potem robi się nieco dziwniej. Pojawia się planeta Ziemia widoczna z kosmosu, nad którą latają strumienie dziwnej energii. Ni grzyba nie wiadomo o co w tym chodzi. Może dla miłośników serialu jest to jasne od początku, jednak ja na wyjaśnienie tej zagadki, musiałem nieco poczekać.

Menu główne gry przywitało mnie dość nieoczekiwanym widokiem, bo odblokowany miałem jedynie tryb dla jednego gracza. Tryby Co-op oraz Battle były szare, a co za tym idzie nieaktywne. Trochę mnie to zdziwiło, ale cóż robić. Pomyślałem, że zapewne zostaną odblokowane po ukończeniu jakiegoś samouczka w singlu. Prawie miałem rację, bo obie te opcje zostały odblokowane nie tyle po przejściu „samouczka”, co kilku misji w trybie single.

rec - battle of z 6

Tak, dobrze przeczytaliście. W trybie dla pojedynczego gracza, przechodzi się misje. Misje polegają na pokonaniu pewnej liczby przeciwników, lub konkretnego gościa, zwykle przed upływem zadanego czasu.  Sam system walki jest bardzo prosty. Ciosy zadajemy jednym przyciskiem, drugim używamy mocy „zasięgowych”. Czasem używamy jeszcze dwóch przycisków do odpalenia super ciosu, albo mega-total-ultra-wykoksanego specjala, takiego jak Kamehameha. I to wszystko. W trakcie walk irytują jednak dwie podstawowe rzeczy. Poruszanie i celowanie.

Po polu walki, bardzo rozległym zazwyczaj, poruszamy się nie biegając, ale latając. Miłośnicy serialu zapewne nawet nie mrugną przy tym okiem, mnie jednak jakoś to nie pasowało. Chociaż może byłoby lepiej, gdyby nie tragiczny system celowania. Otóż wroga nie da się trafić w normalny sposób. Może jeden celny cios uda Wam się wyprowadzić, ot tak po prostu. Reszta na pewno ominie cel, tak samo jak i Wasza postać. Żeby w ogóle myśleć o trafianiu przeciwnika, należy najpierw go namierzyć. Wtedy można go lać niemal bez przeszkód. Namierzenie można przerzucić z jednego wroga na drugiego szybkim ruchem prawej gałki. Tyle, że nie zauważyłem logiki w tym przełączaniu. Czasem celownik przeskakiwał na najbliższego przeciwnika, innym razem na gościa będącego na drugim końcu planszy, zupełnie ignorując wroga stojącego pół metra od pierwotnie namierzonego. Dziwne i moim zdaniem strasznie niewygodne. Zwłaszcza w sytuacji, gdzie akcja jest dość szybka, przeciwnicy potrafią błyskawicznie zmienić miejsce pobytu, a kamera skacze jak oszalała. Odnalezienie się na polu walki jest nie lada wyzwaniem.

rec - battle of z 5

Kolejne misje przynoszą kolejne informacje co do tego, z jaką grą mamy do czynienia. Oto bowiem Dragon Ball Z jest kooperacyjną bijatyką, w której gracze mogą wcielać się w różne postacie ze świata Dragon Ball. Ciekawostką jest fakt, że postacie te podzielono na klasy. Są więc tacy, którzy najlepiej walczą w zwarciu, są zasięgowcy, są goście od leczenia i są tacy, którzy mają przerywać wrogom ich działania. Kurcze, wygląda to jak drużyna w jakimś RPG idąca wykonać zadanie. I tak się też gra. To nie jest już wielkie nawalanie. Tu każdy ma swoją rolę i powinien robić to, do czego go przydzielono. Zresztą te dwa główne problemy, czyli sterowanie i celowanie i tak nie pozwolą na odpalenie jakiegoś wspólnego combosa, zwanego tu Synchronized Rush o ile pamiętam. Udało mi się to zrobić może ze trzy razy.

Walki, które toczymy, są ponoć odzwierciedleniem walk, które toczyli bohaterowie anime. Nie są to jednak dokładne ich „kopie”, ponieważ w wielu momentach Goku stawał sam naprzeciw swego przeciwnika, a tu dostaje do pomocy trzech kumpli. Ale pewna namiastka starć z serialu jest obecna. To stwierdzenie opieram na tym, co powiedział mi jeden z moich znajomych, który zna Dragon Balla jak własną kieszeń.

rec - battle of z 4

System misji jest też dla mnie trochę dziwny. Mamy je ułożone w drzewko, z którego musimy po kolei wybierać te, w które chcemy zagrać. W pewnym momencie drzewko się rozwidla, a my zaczynamy kluczyć między gałęziami. Nadal nie wiem, czy kolejność ma jakieś znaczenie, czy też nie. Strasznie to niejasne.

Obrazu dopełniają różne bonusy zdobywane w trakcie potyczek. A właściwie po ich zakończeniu. Karty, „używki” i diabli wiedzą co jeszcze. Wszystko to można wykorzystać przed misją, aby podpakować swoją postać. Zadawać większe obrażenia, szybciej zbierać energię, czy zdobyć więcej doświadczenia. Osobiście uważam to za zupełnie zbędną, irytującą i psującą zabawę zapchajdziurę w tego typu grach. Ale to tylko moje zdanie.

I w zasadzie wszystko z tym tytułem byłoby całkiem przyzwoicie, gdyby nie ostatni cios, jaki zadała mi ta gra. Do tego momentu, brałem wszystko na klatę i stwierdzałem, że tragedii nie ma, a Dragon Ball: Battle of Z to porządna gra, choć bez jakiegoś pazura. I wtedy nadeszło niespodziewane.

rec - battle of z 3

Po odblokowaniu trybów Co-op i Battle, postanowiłem zagrać z córką i jej chłopakiem. Bo lubimy czasem poobijać sobie twarze w Injustice, czy nowej odsłonie Naruto. Niestety, na chęciach się skończyło, bo oba te tryby obsługują tylko i wyłącznie grę w sieci. Nie da się zagrać lokalnego co-opa, ani lokalnej bitwy. Nie wiem, kto wymyślił taki scenariusz dla bijatyki anime, opartej na jednym z najbardziej rozpoznawalnych i kultowych seriali. To się po prostu nie mieści w głowie, żeby nie umieścić lokalnego multiplayera w takiej grze. To jest mega błąd. Gdyby przydzielać błędom wartości punktowe, to ten miałby OVER 9000!

Co prawda był moment, kiedy starałem się usprawiedliwić tę decyzję. Areny walk są rozległe, więc ciężko by było uwiązać graczy do jednego ekranu. Ale przecież można zrobić sprytny split screen, który mógłby działać w tych trybach. Przecież mamy rok 2014. Nie takie rzeczy wymyślali twórcy gier. Ale tu, jak widać, się nie udało.

rec - battle of z 2

I przyznam, że to był moment, w którym zupełnie odeszła mi ochota na grę w Battle of Z. Niby po sieci gra się przyzwoicie, niby lagów nie ma, ale to jednak nie to samo, co prać się po twarzach, czy współpracować w tej kwestii, z kimś, kto siedzi obok na kanapie. Dla samotnego wojownika Dragon Ball Z: Battle of Z jest moim zdaniem zbyt kiepskie, żeby usprawiedliwiało spędzony przy niej czas. Może gdybym był zagorzałym fanem Goku i jego przyjaciół, wytrwałbym dłużej i przymknął oko na część mankamentów. Jednak nie jestem. Jestem zwykłym graczem, który dzięki tej grze, chciał posmakować i poznać to uniwersum. A przyznam szczerze, że ta gra nie tylko mnie nie zainteresowała, ale nawet odrzuciła od świata Dragon Ball.

rec - battle of z 1

Może część z Was uzna to za bluźnierstwo, ale gdyby posadzić zupełnego nowicjusza w dziedzinie anime przed telewizorem, pokazać mu Battle of Z i Ultimate Ninja Storm 3, a potem kazać na podstawie tych dwóch gier wybrać lepszy serial, bez wahania wskazałby na Naruto. Goku ma ostatnio strasznego pecha do gier. Kinectowa wersja jego zmagań była koszmarna, a Battle of Z wcale nie odbija serii od dna. Jest nieco lepsza od poprzedniczki, ale to nadal poziom wysoce niezadowalający.

Moim zdaniem nie warto sięgać po Dragon Ball Z: Battle of Z. Myślę, że nawet będę ten tytuł odradzał fanom serialu, bo mogą się oni zirytować widząc, co zrobiono z ich ulubioną serią. Szkoda nerwów.

Pozostaje chyba nadal grać w Dragon Ball Z: Burst Limit.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Niezła graficznie i prosta w obsłudze, ale to jednak nie wystarczy
Gra jest strasznie nudna, powtarzalna i w żaden sposób nie wciąga gracza. Brak lokalnego trybu multi to tragedia.
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze