Ocena: 9,0
Plusy:
+ genialnie zaprojektowane postaci
+ rozbudowany system walki
+ grafika z najwyższej półki
+ oszałamiająca ścieżka dźwiękowa
+ fabuła na poziomie i potrafi wciągnąć
+ klimat
Minusy:
- pierwsze podejście starcza na 8 godzin
- liczyłem na jakieś boobsy
- sporadyczne doczytywanie się tekstur
Reboot serii od Capcom od samego początku budził wiele kontrowersji. Ludzie narzekali, że postać jest za młoda, że nie wygląda jak należy, a najgorsze jest to, iż nie ma białych włosów. Fani zarzucali deweloperowi wiele rzeczy, ale im więcej materiałów wyciekało, tym ich głosy stawały się coraz mniej przekonujące i po przejściu tej produkcji mogę śmiało powiedzieć, że DMC to kawał solidnego slashera z bajecznie wykreowanym światem i przyjemną fabułą, a nie jakieś popłuczyny po czterech poprzednich częściach.
Nowy Devil May Cry to nie tylko mocno odmieniony bohater, ale i cała koncepcja tego, do czego wcześniej byliśmy przyzwyczajeni. Młody bohater jest arogancki, nic go nie obchodzi oprócz panienek i balowania, zaś walki z potworami traktuje raczej jak zajęcia Wychowania Fizycznego z podstawówki. Co tam apokalipsa, kontrolowanie wszystkiego przez demony i takie tam pierdoły. On się dobrze bawi i to jest najistotniejsze dla niego. Do czasu. Kiedyś sielanka musi się skończyć i trzeba się wziąć w garść. Zmiana poglądów i chęć ratowania świata nie przychodzą tak od razu. Na początku Dante musi walczyć z jednym z wysłanników Mundusa – główny zły, który za wszelką cenę chce zabić tego emo dzieciaka. W pewnym stopniu bardzo się go obawia, gdyż Dante jest nefilimem, połączeniem anioła i demona, czyli istotą potężniejszą niż pomioty z piekła czy niebiańskie ludki z harfą w niebie. Rzecz jasna, sam bohater w ogóle nie wie kim tak naprawdę jest. Dopiero z czasem, gdy dowiaduje się wszystkiego o swoim pochodzeniu i poznaje całą prawdę, gra zaczyna nabierać rumieńców. Smaczków fabularnych jest naprawdę sporo, ale szkoda by było, gdybym wam je zdradził, bo zepsułbym całą zabawę z grania. Uogólniając, Dante musi powstrzymać Mundusa przed przejęciem kontroli nad całym światem, w tym celu pomaga mu Vergil i tajemnicza młoda dziewczyna, zaś sam bohater walczy z pomiotami w Limbo, co ma swoje odzwierciedlenie w realnym świecie. Niby proste, wręcz banalne ale tak naprawdę wciągające i mocno rozbudowane, no i strasznie klimatyczne. Rzadko bywa, że przechodzę grę praktycznie po jednym podejściu, a tutaj się udało. Tutaj daje pierwszy plus dla Ninja Theory!
Zapewne nie każdy z was wie, że deweloper nie był wstanie przystosować DMC tak, aby gra działała płynnie z prędkością 60 klatek na sekundę. Dla wielu osób to był straszny cios i wtedy od razu skreślili ja, no bo jak slasher może być udany, gdy animacja nie przekracza tej złowieszczej trzydziestki? Bla bla bla… Te słowa znaczą tyle, co nic. Łatwo jest krytykować dany tytuł, gdy ma się za sobą co najwyżej demo, albo kilka filmików na YouTube. Może w przypadku Bayonetty była to profanacja – mowa o wersji na PS3, ale nowy Devil został tak zaprojektowany, aby gracz mógł w pełni poczuć jego potencjał, nawet wtedy, gdy całość nie jest tak płynna jak kiedyś. Co dzięki temu zyskujemy? Po pierwsze bardzo, ale to bardzo dobrą grafikę, sporo przeciwników na ekranie i bajeczny nastrój. Można to porównać do filmów z USA, gdzie większość z nich jest nagrywana w standardzie 24FPS, zaś na przykład nasze polskie seriale lecą w 48 klatkach. Niby różnica nie jest taka wielka, ale każdy widz ją dostrzeże i doceni. Z DMC jest podobnie. Może i brakowałoby mi tego „standardu”, gdyby świat nie był tak piękny, walki mniej emocjonujące zaś klimat nie sprawiałby, że chce się grać i grać.
Kwintesencją każdego slashera jest system walki. Ten element całej gry jest w stanie wynagrodzić wszystko, nawet brzydką grafikę, bądź średnią fabułę w konkretnym tytule. O ile Devil May Cry jako całość wypada wspaniale, to jego baza jest wręcz fenomenalna. Dante może wykonywać masę przeróżnych, wyśrubowanych i strasznie efektownych ataków. Wszystko zależy od umiejętności gracza. Gdy już zdobędziemy cały ekwipunek nasz bohater staje się prawdziwą maszyną do ćwiartowania każdego demonicznego pomiotu. Trzymając lewy lub prawy spust pada emo wojownik zmienia swój oręż na topór, kosę, ogniste rękawice bądź ostrza do rzucania. Każda z tych broni posiada swoją listę combosów a mieszanie ich wszystkich powoduje, że na ekranie telewizora rozpoczyna się istna apokalipsa, gdzie my jesteśmy jej źródłem. Dante przyciąga przeciwnika, podrzuca go za pomocą miecza, w powietrzu uderza toporem z taką siłą, iż delikwent spada na ziemie tracąc na chwilę równowagę, wtedy znowu leci do góry, tym razem za sprawą użytej kosy i będąc zupełnie bezbronnym otrzymuje salwę ciosów z czego popadnie, a przed samym końcem dwie spluwy wystrzeliwują ogromną liczbę nabojów, które rozwalają go na kawałeczki. To jeden z wielu ataków łączonych jakie występują w nowym DMC. Dorzućmy do tego przemianę w białowłosego Dante, gdzie każdy przeciwnik od razu leci w powietrze i nic nie może zrobić, domyślacie się, co wtedy można z nimi wyczyniać? Cuda!
Nie wiem dokładnie, które osoby odpowiadają za design poziomów, ale należy im się jakaś wielka premia, bo ich dzieło powala na kolana i nie pozwala się podnieść. W momencie, gdy Dante wchodzi do Limbo cały świat zaczyna się rozpadać na kawałki a potem układać w chaotyczną całość. Efekt? Piorunujący. Przedzieranie się przez kolejne lokacje to sama przyjemność, a momentów, w których człowiek się zatrzymuje jest naprawdę sporo. Mnie najbardziej zapadła w pamięć fabryka napojów energetycznych oraz miejsce, gdzie rozgrywa się walka finałowa. Oprawa w stosunku do ostatniej odsłony jest tak wielka, że DMC 4 wygląda po prostu jak kiepska gierka z PS2. Niestety, fani mogą mnie zjeść za te słowa, ale gdy ja kończyłem najnowszą odsłonę, równolegle mogłem oglądać jak kolega masteruje czwartą odsłonę, która teraz wydaje się archaiczna, mało widowiskowa i taka nie na czasie. Ludzie mówią, że takich gier jak kiedyś już nie ma i dobrze, bo ciężko by było im się wybić w dniu dzisiejszym. Seria zapoczątkowana przez Capcom doczekała się ogromnej metamorfozy, która mnie strasznie przypadła do gustu. Dante jako pół anioł pół demon dobrze wpasowuje się między takie postacie jak Kratos, Bayonetta czy Raiden.
System walki, klimat, świetne lokacje i oprawa A/V. Nowy DMC mocno wyciska ostatnie soki z poczciwej czarnulki, która mimo swojego wieku nadal daje radę. Spodziewałem się, że pod względem graficznym, ten tytuł nie przekroczy pewnej granicy, ale spokojnie może stać obok najładniejszych gier na ta platformę. Animacje wszystkich postaci, stworów i innych kreatur robią wrażenie. Można się czepiać, iż samych przeciwników nie ma zbyt wiele, podobnie w kwestii bossów, ale jest to tak naprawdę potrzebne? Według mnie, nie. Zdaję sobie sprawę, że sporo wybaczam deweloperowi, ale mam ku temu powody. W końcu Enslaved i Heavenly Sword to niezłe szpile, choć przez wiele osób strasznie niedocenione i jak patrzę na opinie dotyczące DMC, z najnowszym tytułem będzie prawdopodobnie tak samo.
W naszym kraju nowe przygodę Dante zostały przetłumaczone w wersji kinowej. Powinno to ucieszyć wiele osób, tym bardziej, iż wydawca stanął na wysokości zadania i dobrze zlokalizował ten tytuł. Zapomniałbym wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Ludzie! Istny majstersztyk. Inni deweloperzy powinni się uczyć od Ninja Theory. Ekipa ta idealnie dobrała muzykę, która wpasowuje się w klimat napędza go i sprawia, że ciachanie wszystkiego co popadnie jest takie… przyjemne. Muszę zdobyć płytkę z OST i basta! Nawet jeżeli sama gra wam się nie spodoba, to przynajmniej wysłuchajcie kawałków w niej zawartych.
PS. Zauważyłem w kilku recenzjach, że narzeka się na poziom trudności w DMC. O ile „normal” nie jest wymagający to nikt mi nie powie, że najwyższy poziom, gdzie jeden cios nas zabija jest prosty.
Podsumuję krótko. DMC Devil May Cry jest zaje…no właśnie. Koniec.