Ocena: 8,0
Plusy:
+ grafika
+ głosy postaci
+ Wojna
+ walki z bossami
+ sensowne zapożyczenia
Minusy:
- mimo wszystko można było nieco bardziej urozmaicić walkę
- nie wnosi nic nowego do gatunku
Początek roku 2010 to wysyp slasherów. Na rynku już pojawiły się trzy tytuły. Bayonetta, którą niedawno zrecenzował Nite, a także Darksiders i Dante’s Inferno. Wizytę w piekle dopiero mam w planach, natomiast dziś zajmę się perypetiami Wojny w Darksiders.
Aby slasher trafił do graczy musi przebić się przez liczną konkurencję. O ile gry z tego rodzaju ukazujące się na PC mają dość łatwo- rywalizacja tam nie jest specjalnie wielka- to już produkcje konsolowe muszą się sporo napocić. Nie dość, że jest ich więcej, to jeszcze klasyki gatunku, typu Devil May Cry, czy God of War, stoją im na drodze do pozycji lidera.
Wkładając do czytnika mojego Xboxa 360 płytkę z Darksiders zastanawiałem się, jakimi „argumentami” posłuży się ten tytuł, aby przykuć mnie do telewizora. Odpowiedź uzyskałem dość szybko.
Wyrazisty bohater…
Protagonista, którego gracze na pewno zapamiętają, jest ważny. Nie może to być pierwszy lepszy siepacz, bez celu i motywacji, ale ktoś, kto będzie miał chociaż zapadające w pamięć imię. Albo będzie kojarzony z innych mediów – książki, filmu, czy komiksu. Ci, którzy czytają ten tekst uważnie już wiedzą, kto jest głównym bohaterem Darksiders. Jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy, którego kolorem jest czerwień. To Wojna. THQ uderzyło z grubej rury. Wojnę na pewno zapamiętamy- łatwe „imię”, pochodzenie, ale również niezwykle barwnie przedstawiona osobowość w trakcie rozgrywki. To sprawia, że choć ciężko się utożsamiać z jednym z Czterech, to jednak przyjemnie prowadzi się go do boju.
…ciekawa historia…
Apokalipsa to zawsze chwytliwy temat. Jednak trzeba przyznać, że standardowe jej rozwiązania stają się już nieco nużące. Dlatego postanowiono trochę rzecz urozmaicić. Masowa destrukcja i tak ma miejsce, jednak jej okoliczności są nieco enigmatyczne. Mamy więc konflikt między aniołami i demonami, niszczyciela, który pragnie wolności, a także tajemnicę związaną z pojawieniem się Wojny w nieodpowiednim miejscu i, jak się okazuje, nieodpowiednim czasie. Niby wszyscy Jeźdźcy zostali wezwani, a jednak pojawia się tylko jeden z czterech- nasz bohater. Powoduje to zamieszanie i wzbudza podejrzenia. Sam Wojna zostaje ukarany za swoje postępowanie przez Kanclerzy, pilnujących by zachowana była Równowaga. Nasz heros czuje jednak, że całe to wydarzenie ma drugie dno, a on został wrobiony. Z tego też powodu prosi swoich szefów, aby pozwolili mu to wyjaśnić. Na całe jego szczęście Kanclerze okazują wyrozumiałość, pozwalając na powrót na Ziemię- następuje on dopiero po dwóch latach od momentu rozpętania Apokalipsy, więc ustalenie pewnych rzeczy może być nieco trudne. Dodatkowo Wojna zostaje wzięty na smycz. Mocodawcy przydzielają mu Obserwatora, który ma pilnować, aby nasz bohater działał zgodnie z wytycznymi i nie skusił się na jakąś samowolę. Ostatnią smutną wiadomością jest ta, że Jeździec wraca właściwie jako cień dawnego siebie. Odarty z mocy, będzie musiał odzyskiwać powoli dawną potęgę, aby stawić czoła wrogom.
…nietuzinkowi przeciwnicy…
A adwersarzy czeka na Wojnę cała masa. Co ciekawe, napotkamy przeciwników z obu stron Wielkiej Barykady, a więc zarówno Anioły jak i Demony wszelkiej maści. Oczywiście, jak to w slasherach bywa, jest wyraźny podział wrogiej menażerii. Mamy więc typowe mięso armatnie, czyli monstra słabe, padające po kilku ciosach, których siła leży w liczebności. Nie trzeba się ich specjalnie bać. Padają jak muchy, a jeśli uda im się nas pokąsać, to nie robią przesadnie wielkiej szkody. Są też jednostki silniejsze- nie tylko bardziej wytrzymałe, ale i potrafiące mocno przyłożyć. Na tych wrogów nie można iść, bezmyślnie polegając na sile ataku, gdyż bardzo szybko skończy się to zejściem Wojny i koniecznością wczytania ostatniego punktu kontrolnego. Na szczęście tacy jegomoście nie pojawiają się masowo. Dwóch, czy trzech jednocześnie jest wystarczającym problemem, zwłaszcza jeśli towarzyszy im horda słabeuszy. Ci, którzy sami niewiele mogą zdziałać, w takiej sytuacji potrafią otworzyć większym kolegom drogę do słabych punktów Wojny.
No i są Bossowie- nieco podzieleni, gdyż mamy dwa typy głównych przeciwników. Pierwsi to ci, którzy pojawiają się znienacka, w środku etapu- potężni przeciwnicy, posiadający unikalne imię lub nazwę, jednak nie będący tymi, którzy stanowią kamienie milowe naszej wędrówki. Choć wymagają nie tylko zdecydowanie większej liczby ciosów do powalenia, lecz również znalezienia jakiegoś sposobu, to walki z nimi zazwyczaj kończą się szybko i są w miarę proste.
Ci główni bossowie to istoty naprawdę silne- nie dość, że ich ataki potrafią zabić w mgnieniu oka, to jeszcze walki z nimi są długie – bywają niekiedy nawet wieloetapowe i w miarę trudne. Każdy taki pojedynek posuwa historię naprzód, a pokonane istoty ujawniają pewne szczegóły i uzupełniają niedopowiedziane wątki. Przyznam, że walki z bossami w Darksiders są naprawdę dobrze zrobione. Wpasowują się w klimat gry, a poziom trudności jest odpowiednio wyskalowany w stosunku do reszty rozgrywki.
…masa zabawek…
No dobrze. Wrogów jest cała masa, ale czym ich tępić? Wojna ma tu całkiem spore możliwości. Na pozór walka jest uboga, gdyż do zadawania ciosów służy jeden przycisk. Gdy jednak poświęcimy chwilę na poznanie dostępnych opcji, ukazuje nam się większe bogactwo środków wyrazu. Po pierwsze w trakcie gry możemy kupować specjalne ciosy, które wymagają dodatkowego ruchu analogiem, czy wciśnięcia innego guzika. Po drugie, oprócz podstawowego oręża jakim jest potężny miecz Wojny, w trakcie pokonywania kolejnych etapów zdobędziemy tez nowe zabawki, które da się przypisać innym przyciskom. A narzędzia mordu są naprawdę zacne: kosa, wielkie poczwórne ostrze do rzucania, pistolet o wymiarach niewielkiego działka, czy krusząca rękawica. A do tego, raz na jakiś czas, będzie można pobawić się różnymi bombami, czy demoniczno-anielską bronią palną. Nie jest więc monotonnie, a całkiem interesująco. Dodatkowym smaczkiem są specjalne umiejętności Wojny, nabywane wraz z rozwojem fabuły. Szybowanie, zamiana w dziką bestię, przywołanie rumaka, wywołanie kręgu ostrzy. To wszystko sprawia, że walka przestaje być festiwalem wciskania jednego guzika.
…kilka zapożyczeń…
Grając w Darksiders nie mogłem się powstrzymać przed dopasowywaniem tego, co widzę do innych gier. O kwestii grafiki jeszcze napiszę, a teraz skupię się na innych elementach.
THQ podpatrzyło sporo rozwiązań z innych produkcji i wrzuciło je do swojego dzieła. Zewsząd „wyłażą” na przykład elementy z God of War. Kiedy Wojna porusza się po ścianach i sufitach widać to chyba najlepiej. Mamy też skrzynie z różnymi typami energii, zbieranie fragmentów, które podnoszą nam zdrowie i Gniew. Nawet skrzydła, na których szybuje Wojna przypominają te należące do Ikara z GoW.
Z innej gry pochodzi czteroramienne ostrze do rzucania, które potrafi przenosić na odległość na przykład ogień. Ów tytuł to oczywiście Dark Sector.
Zapożyczenia są niezwykle oczywiste, jednak choć uśmiechałem się mimo woli, gdy je zauważałem, to ani trochę mi one nie przeszkadzały. Zwłaszcza, że nie jest to bezsensowny zlepek elementów z innych gier, a rozsądnie umieszczone szczegóły wzbogacające rozgrywkę. Oczywiście kopiowano od najlepszych (no dobrze, może Dark Sector nie był najlepszy, ale wiecie co mam na myśli).
…przyzwoita oprawa audio i video…
Czas napomknąć nieco o grafice i dźwięku. W większości takich gier mówi się, ze oprawa wizualna jest w porządku, dźwięk też niczego sobie i nie ma się do czego przyczepić. Przy tym tytule jest jednak nieco więcej do powiedzenia.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Darksiders, przeszło mi przez myśl, że gdzieś już widziałem taki kolorowy i, w pewien sposób, komiksowy świat. Gdy tylko moim oczom ukazał się Wojna, wrażenie podobieństwa do owego tytułu uderzyło we mnie z siłą kafara. Mam na myśli Warcraft 3 i World of Warcraft. Wojna wygląda jak Arthas naładowany sterydami- ma wielki miecz, części zbroi są nienormalnie duże, a jego przeciwnicy- rysowani i animowani w ten sam sposób. Animacja bossów przypomina tych z WoW’a. Oprawa graficzna jest kolejnym wielkim zapożyczeniem, ale znowu udanym. To wszystko najzwyczajniej w świecie do siebie pasuje.
Dźwięk już nie jest „skopiowany” z innych gier. Aby tak było, twórcy musieliby chyba wklejać kwestie, czy motywy muzyczne z innych tytułów, tego jednak nie zauważyłem. Trzeba za to przyznać, że dźwiękowo jest bardzo dobrze. Bynajmniej nie mam na myśli tylko odgłosów- do tego nie potrzeba wielkiej filozofii. Głównie chodzi mi o to, jak został zrobiony dubbing. Aktorzy wykonali swoją pracę profesjonalnie. Nie ma dukania, nie ma nudy. Jest za to wczucie się w postać. Każdy głos pasuje idealnie do tego, co widać na ekranie, szczególnie zaś udanie w przypadku Wojny i Obserwatora. Innych również słucha się z przyjemnością.
…i mamy niezłą grę.
Uważam, że Darksiders broni się w „noworocznym” wysypie slasherów. To co wyróżnia tę grę spośród konkurencji, to klimat i podejście do tematu. Nie ma w nim co prawda niczego, co mogłoby na nowo zdefiniować gatunek- jedynie sporo zapożyczeń- jednak tworzą one razem spójną i bardzo dobrą całość. I to była chyba słusznie obrana przez twórców droga do celu- zamiast na siłę wydawać nową grę, postanowiono po prostu zrobić coś ciekawego i grywalnego. I to zadanie jak najbardziej udało się wykonać. Darksiders to pozycja, przy której miło spędza się czas. Nie trzeba się „napinać” aby pokonać kolejnych przeciwników, czy ubić jakiegoś bossa. Nie jest też przesadnie łatwa i mimo wszystko wymaga od gracza skupienia i odrobiny myślenia. Polecam każdemu, kto szuka skutecznego środka na odstresowanie- wycinając w pień zastępy anielskie i piekielne, z pewnością go znajdzie.