Ocena: 9,5
Plusy:
+ klimat
+ poziom trudności
+ ma w sobie "to coś"
+ niezwykły multiplayer
+ ulepszone niektóre rzeczy z Demon's Souls
Minusy:
- dla niektórych zbyt wymagająca
- kilka irytujących wpadek graficznych
- wrogowie potrafią się zaciąć (na szczęście)
Dwa lata temu na rynku pojawiła się gra Demon’s Souls. Gra niezwykła, bowiem wymagająca od graczy sporego zaangażowania. Zarówno fizycznego – reflex i szybkie palce, ale i intelektualnego. Gdy dodało się do tego najbardziej niezwykły multiplayer i interakcję między graczami stało się jasne, że oto pojawiła się gra jedyna w swoim rodzaju. Gra, którą można było pokochać albo znienawidzić (oba te uczucia w przypadku Demon’s Souls potrafiło dzielić kilka sekund), ale nie dało się obok niej przejść obojętnie. Teraz From Software daje graczom „drugą część” DS, zatytułowaną Dark Souls. Oczywiście pisząc „drugą część” mam na myśli jedynie duchowe dziedzictwo, ponieważ nie ma tu mowy o faktycznej kontynuacji.
Przyznam, że nie bardzo wiem od czego zacząć tę recenzję. Najłatwiej będzie mi chyba napisać, czym jest Dark Souls. Jest to Hack&Slash z elementami RPG. Przy czym jest to bardzo mocne uproszczenie. Dlaczego H&S? Bo gra w zasadzie opiera się na przemierzaniu świata i sieczeniu okrutnych monstrów mieczem, toporem, łukiem lub magią. Czemu RPG? Bo naszą postać rozwijamy poprzez podnoszenie jej współczynników, rozmawiamy z napotkanymi postaciami, czy podążamy za ich wskazówkami. A oprócz tego zbieramy sprzęt z ciał poległych wrogów, kupujemy, ulepszamy i kombinujemy na potęgę. To właśnie skrócony opis gry dla ludzi, którzy nie grali w poprzedniczkę. A jak najlepiej opisać ten tytuł osobom, które w „poprzednią część” grały? Trzema słowami: Lepsze Demon’s Souls.
Bo faktycznie jest teraz nieco inaczej i moim zdaniem lepiej. Grę zaczynamy od stworzenia własnej postaci. Choć w trakcie tej czynności wybieramy coś, co jest klasą postaci, to jednak nie ma to bezwzględnego przełożenia na całą rozgrywkę. Determinuje to jedynie startowy zestaw ekwipunku i rozdział cech. W trakcie rozgrywki bowiem możemy bez przeszkód dostosować bohatera do własnego stylu gry, odpowiednio podnosząc cechy.
Kolejna nowość to konstrukcja świata gry. Zrezygnowano z centralnego bezpiecznego miejsca, jakim w Demon’s Souls był Nexus, a dodatkowo zlikwidowano liniową budowę świata. Teraz miejsca, w których można odsapnąć, są rozrzucone po całym terenie gry. Ponadto, nie licząc tutoriala, gracz może pójść gdziekolwiek ma ochotę. Dodajmy do tego brak mapy i dostajemy świat, w którym niczego nie możemy być pewni. Co prawda dość szybko jesteśmy w stanie przekonać się, czy obrany kierunek jest dobry. Zwykle uświadamia nam to pierwsza lub druga napotkana grupa potworów. Kiedy zwykły szkielet jednym ciosem przerabia nas na pasztet, to znak, że idziemy w złą stronę. To rozwiązanie wymusza zmianę podejścia do zabawy. Z jednej strony każdy krok trzeba przemyśleć, a z drugiej usunięcie liniowości otoczenia i map zmusza do eksperymentowania i ryzykowania. Bez tego jest ciężko. Jasne, że miejscami dość szybko da się ogarnąć gdzie pójść, jednak czasem można dostać się na niesympatyczne tereny całkiem przypadkiem.
Sytuacji nie poprawiają zbytnio „safe spoty”, jakimi w Dark Souls są ogniska. Jasne, że można się przy nich ogrzać, uzupełnić „automagicznie” zapas napoju leczącego, czy podnieść statystyki za zebrane dusze. Trzeba jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, rozpalenie ogniska robi z niego nowy punkt odradzania się naszej postaci. Nie ma nic gorszego jak odpalenie ogniska w środku zbyt trudnego obszaru, do którego przypadkiem wpadliśmy. Powrót na spokojniejsze tereny może okazać się zbyt trudny. Dodatkowo, odpoczynek i złapanie tchu jest w pewien sposób pozorne. Wyczyściliście spory obszar z wrogów, ale zużyliście wszystkie napoje leczące i teraz chcecie je odnowić przy ognisku? Proszę bardzo, ale po odpaleniu ognia wszystkie zabite przez Was maszkarony (oprócz bossów) wrócą do życia. I znów trzeba będzie się przez nie przebijać. Co prawda, jest to niezły sposób na „farmienie” dusz, dzięki czemu będzie można szybko się wzmocnić, jednak czasem może się to stać pułapką.
No właśnie, dusze pokonanych wrogów. Jest to ogólna waluta w świecie Dark Souls. Kupuje się za nie sprzęt u handlarzy, a także podnosi cechy przy ognisku. Duszę są niezwykle cenne, ale i ulotne. Po śmierci, tracimy te nagromadzone ale nie wydane. Zostają one w miejscu naszego zgonu, jako plama, którą można zebrać. Jednak, jeśli zginiemy po raz drugi, zanim zbierzemy tę „plamę dusz”, znika ona bezpowrotnie. To w zasadzie kwintesencja gry. W każdej sekundzie, gracz ryzykuje niemal wszystkim, co ma. I to jest piękne.
A na owo ryzyko czeka wiele ciekawych kreatur. Od tych całkiem małych, choć wcale nie mniej groźnych, po wielkie paskudne, krwiożercze bestie. Dark Souls to gra, w której nie ma co liczyć na przebijanie się przez zastępy wrogów z pieśnią (lub pianą) na ustach. Tu trzeba myśleć, analizować i być ostrożnym. Nasi wrogowie też kombinują, w ramach narzuconych przez SI. Podchodzą ostrożnie, blokują ciosy, atakują w sposób niekiedy nieprzewidywalny. Jeden wróg zwykle nie sprawia problemu, ale dwa szkielety z włóczniami i tarczami, które zaatakują jeden po drugim w odstępie sekundy, potrafią napsuć krwi. Wystarczy jeden fałszywy krok lub spóźniony cios i nagle robi się bardzo przykro. W grze używamy niewielu przycisków, ale należy ona do kategorii „easy to learn, hard to master”. Nauczyć się, co jaki przycisk robi, jest łatwo. Złożyć to wszystko do kupy w walce, bywa dużo ciężej. To wszystko sprawia, że napis „YOU DIED” widzimy tak często, iż ma on szansę wypalić się w siatkówce oka.
Nie wspominam już o tym, co dzieje się w trakcie walk z bossami. To jest temat na osobną rozprawkę. To już nie tylko kwestia zręczności i wykorzystanie wszystkich nabytych umiejętności. To jeszcze kwestia wymyślenia jak tego gada pokonać. I powiem Wam, że to jedna z najprzyjemniejszych części tej całej zabawy. Nic tak nie cieszy, jak położenie bossa, do którego podchodziło się przez cały dzień. Kiedy boss kładzie Cię normalnie trzema strzałami, a Ty po wykminieniu taktyki i tak spędzasz kilka minut bijąc go, wiedząc jednocześnie, że jeden błąd oznacza Twój zgon. Widok walącego się na ziemię martwego (i zwykle wielkiego) cielska wroga daje niezwykłą satysfakcję. Dla takich momentów, każdy z graczy Dark Souls (a wcześniej Demon’s Souls) siedział godzinami przed telewizorem, na skraju załamania nerwowego, co chwila wpatrując się w napis oznaczający, że właśnie po raz nie wiadomo który, umarł.
Dark Souls pozostawia niemal niezmienioną interakcję między graczami. Nadal widzimy duchy innych bohaterów, którzy w danym momencie przebywają w tym samym miejscu, co my. Nadal możemy oglądać czyjąś śmierć, klikając na plamy krwi – bywa to czasem niezwykle pomocne, bo potrafi zdradzić obecność ukrytego wroga lub pułapki. Nadal możemy zostawiać napisy i czytać cudze informacje – uwaga na żartownisiów, którzy nakłaniają do skoku w przepaść, na szczęście nie ma ich dużo i przeważają przydatne informacje. Nadal też można zostać wezwanym i wzywać innych graczy do pomocy przy wyjątkowo ciężkich przeciwnikach, a także najeżdżać cudze światy w swego rodzaju trybie PvP. Tu jest jednak drobna różnica, gdyż można zostać zaatakowanym przez więcej niż jednego gracza. Wtedy robi się tłoczno i niezwykle ciekawie.
Technicznie Dark Souls stoi nieco wyżej od swojej poprzedniczki. Lokacje są dużo ładniejsze, monstra maja ciekawszy design, a animacja jest jakaś taka „żywsza”. Co prawda zirytował mnie fakt, że podczas rozmów postaci niezależne nie poruszają ustami (choć konwersacje są z ich strony mówione), a ciała pokonanych wrogów zamieniają się w szmaciane lalki i straszą swoją fizyką (a właściwie jej brakiem), ale to tylko drobnostki.
Dark Souls nie obeszło się jednak bez błędów nieco poważniejszych. Bywa, że wróg zaklinuje się jakimś przejściu i nie jest w stanie nas dostać albo nie zwraca uwagi na to, że przerabiamy z łuku jego kumpla na jeża. Jednak tego typu błędy bardzo często zamiast irytować, wywoływały westchnienie ulgi. Nareszcie to ja mogę się na kimś wyżyć, bez obaw, że zostanę zdjęty jednym ciosem.
Czy mogę napisać coś jeszcze? Szczerze mówiąc nie wiem. Na liczniku mam około 40 godzin gry, a nadal czuję się w niej jak żółtodziób. I to nawet pomimo długiej przygody z Demon’s Souls. Ginę nieprzyzwoicie często, często też mam ochotę cisnąć padem w ścianę, a potem wyłączyć konsolę i nigdy więcej nie wracać do tej gry. A jednak siedzę i gram dalej. Zaciskając zęby i klnąc pod nosem. Bo Dark Souls ma w sobie to coś, czego brakuje innym grom obecnej generacji. Ma w sobie ten pierwiastek, który był wszechobecny w „dawnych czasach”. Pierwiastek, który u każdego gracza rozpala pierwotne instynkty i albo od razu mówi ci, że to gra nie dla Ciebie, albo każde grać do upadłego.
Wielbicieli Demon’s Souls nie trzeba namawiać do zakupu tego tytułu. Dostaniecie jeszcze więcej i lepiej tego, co pokochaliście. Natomiast cała reszta, najpierw niech wypróbuje Dark Souls u kogoś znajomego – niestety gra nie ma wersji demo. Wtedy dowiecie się, czy to gra dla Was. Ja z całego serca polecam.