feat - asura

Asura’s Wrath – recenzja gry

Ocena: 7,5

Plusy:
+ epicka
+ świetna historia
+ nietypowa konwencja serialu anime
+ grafika
+ gargantuiczni bossowie
+ świetna zabawa

Minusy:
- za krótka
- sztuczne przedłużanie życia gry
- nie do każdego trafi taka konwencja


Najnowsze dzieło Capcom’u zatytułowane Asura’s Wrath, jawiło się jako całkiem ciekawa gra akcji, w której sześciorękim półbogiem o imieniu Asura, masakrujemy zastępy dziwacznych przeciwników i olbrzymich bossów. Czyli w zasadzie standardowa treść w nowym wdzianku. Jednak to, co dostaliśmy do rąk okazało się czymś zupełnie innym. Niespodziewanym i szokującym.

Asura’s Wrath okazało się być grą nietypową. W zasadzie nie wiem, czy powinienem używać określenia „gra”. To w zasadzie interaktywny serial anime, w czasie którego raz na jakiś czas przejmujemy kontrolę nad bohaterem. Ale po kolei.

Asura’s Wrath opowiada historię starą jak świat. Mamy zdradę, upokorzenie, śmierć najbliższych, a w końcu zemstę. To co już na początku odróżnia ten tytuł od innych, to fakt, że bohaterami są półbogowie wzorowani na mitologiach wschodu. Nasz protagonista imieniem Asura, jest jednym z ósemki tak zwanych Generałów Obrońców, którzy walczą manifestacją zła, zwaną Gohma. Już sam początek rozgrywki zapowiada coś niesamowitego. Nasz bohater walczy w kosmosie, lecąc dół, ku planecie i eliminując dziwnie wyglądające stwory. Robi to strzelając pociskami z rąk, albo po prostu traktując raz na jakiś czas wroga pięściami. Na koniec staje naprzeciw przeciwnika, który wyłania się z Ziemi (mam na myśli planetę, a nie grunt jako taki) i jest w zasadzie wielkości planety. Już ten pierwszy rozdział mówi graczowi, że Asura’s Wrath nie jest tym, czego się spodziewaliśmy.

Gra jest podzielona na odcinki. Każdy odcinek zaczyna się napisami, oznajmiającymi kto jest producentem i scenarzystą. W środku odcinka mamy krótką przerwę – taką w trakcie której przez chwile pokazane są dwie grafiki. Na koniec odcinka mamy napis „To be continued…”, podsumowanie naszych dokonań, krótką historię obrazkową uzupełniająca fabułę, oraz sceny z następnego epizodu. Konwencję, w jakiej utrzymano Asura’s Wrath najszybciej wyłapią osoby, które oglądały seriale anime. Niemal dokładnie tak wyglądają odcinki wielu popularnych seriali animowanych, chociażby Bleach, czy Fairy Tail. Jak już na wstępie wspomniałem Asura’s Wrath to nie tyle gra, co interaktywny serial anime.

Zastanawiacie się, jak bardzo interaktywny, a jak bardzo serial? Już mówię. Na moje oko mamy 60% serialu i 40% gry. Przy czym „gra” to też dość umowne określenie. Zacznijmy od tego, że wrogowie nie mają pasków życia. Dotyczy to zarówno mięsa armatniego, jak i większych przeciwników, a nawet głównych bossów. Pasek życia ma jedynie nasz bohater. Jak zatem pokonuje się wrogów? Ci mali po prostu padają po kilku ciosach. Natomiast bossowie są pokonywani „fabularnie”. Nasz bohater musi w czasie walki naładować specjalny pasek gniewu, aby aktywować super atak. I to właśnie ten super atak, który jest sekwencją Quick Time Eventów, służy do pokonania przeciwnika. Oczywiście zwykle walki z bossami wymagają kilku użyć super ataku – zwanego w grze Burst – to znowu dokładnie taka sama sytuacja jak w serialach anime. Gdy bohater walczy z ważnym dla fabuły wrogiem, to zwykle taki pojedynek trwa długo, nawet kilka odcinków. Już wydaje się, że pokonał swojego przeciwnika stosując jakąś zabójczą technikę, kiedy okazuje się, że ten podnosi się jeszcze silniejszy i trzeba zaczynać od początku. Trochę walki, aby naładować pasek specjalny, a potem Burst i kilka QTE. Co ciekawe, dla samego przebiegu gry nie jest ważne, czy uda nam się trafić w odpowiednie przyciski w QTE. Sekwencje te zawsze kończą się tak samo, a jedynym skutkiem „zaliczenia”, bądź nie sekwencji QTE jest nasz końcowy ranking. Dodatkowo walki z bossami polegają zwykle na znalezieniu taktyki – czyli okienka kiedy można zaatakować – i powtarzaniu jej do upadłego, czyli naładowania paska Burst. Trochę to rozczarowuje, ale cóż, taka konwencja.

Nabijanie paska ataku specjalnego tez nie jest zbyt wymyślne. Są dwie metody. Pierwsza to ta, w której walczymy z przeciwnikami „normalnie”, czyli klepiemy przycisk odpowiedzialny za atak zwykły, a raz na jakiś czas klepniemy atak silny, lub kontrę. Druga, to fragmenty „celowniczkowe”. Asura leci lub biegnie, lub stoi w miejscu, a gracz trzyma przycisk strzału i jeździ celowniczkiem po całym ekranie starając się trafić we wszystko co widać. Celowniczek przy okazji zaznacza różne cele, więc co jakiś czas wciska się guzik salwy specjalnej, która trafia w to co zostało zaznaczone. Ot proste jak drut.

Wszystkie te sekwencje są niesłychanie łatwe. Trzeba się ostro postarać, żeby zginąć. Grając na poziomie normal, zginąłem w trakcie całej gry dwa razy. Trybu Hard jeszcze nie sprawdzałem.

Gra ma jeszcze trzy ciekawe rzeczy. Pierwszą jest fakt, że po przejściu danego epizodu, można go później obejrzeć, jak normalny odcinek anime. Druga, to odblokowywanie ulepszeń dla Asury. Otóż przechodząc grę i spełniając pewne założenia – zwykle dotyczą one odpowiednich rankingów w pewnej liczbie epizodów – odblokowuje się nowe paski życia bohatera. Podmiana paska życia na inny, powoduje, że nasz bohater dostaje boosta. Ulepszenia są różne. Asura może otrzymywać mniejsze obrażenia, albo szybciej ładuje mu się pasek extra obrażeń. Oczywiście pasków nie można zmieniać w trakcie trwania odcinka. Aby to zrobić, trzeba wyjść do menu opcji, więc dokonuje się tego między epizodami.

Ostatnia ciekawostka, dotyczy zakończenia gry. Asura’s Wrath ma dwa zakończenia. Jedno jest dostępne „normalnie”. Ot kończymy ostatni epizod i dostajemy jakieś tam zakończenie. Jednak gdy oglądamy podsumowanie dowiadujemy się, że wcale nie skończyliśmy gry, bo jest jeszcze jeden ukryty epizod i aby się do niego dostać, należy spełnić określone warunki. Nie oburzajcie się, że właśnie zdradziłem Wam największą tajemnicę gry, ponieważ tak naprawdę nie jest to tajemnica. Każdy gracz, który opanował sztukę liczenia do stu, będzie wiedział ile epizodów musi rozegrać, więc jedynym szokiem może być to, że musi coś zrobić, aby dobrać się do finalnego odcinka. Jest to jednak pewien sposób Capcomu na przedłużenie żywotności gry. Bo Asura’s Wrath to gra na jeden raz. Bo jeśli nie jesteście łowcami osiągnięć, to nie ma po co do niej wracać. Jedynym powodem jest chęć odblokowania ostatniego epizodu, a i to może się okazać „zbędne”, bo spełnicie warunki w trakcie gry i nie będziecie musieli nic powtarzać.

Nietypowa konwencja jest też widoczna w oprawie audiowizualnej gry. Grafika jest bardzo ładna, wykonana dość specyficzną kreską. Kolorystyka jest mocno przesadzona, jednak pasująca do tego co oferuje gra. W trakcie zabawy dostajemy mnóstwo wybuchów, efektów specjalnych, na ekranie dzieją się cuda niezwykłe. Ot chociażby przelot z księżyca na Ziemię, by u celu zostać przebitym wielkim mieczem – na tyle wielkim, że przechodzi przez planetę na wylot. Albo walka z jednym bossem, gdy nasz bohater nie ma rąk. Można mieć pretensje o niewielką liczbę modeli wrogów. Mamy kilka modeli pomniejszych wrogów, siedmiu półbogów i coś jeszcze. Co prawda jest kilku bossów, którzy zapierają dech w piersiach. Wielka paszcza wyłaniająca się z wyrwy na pół Ziemi, albo koleś wielkości planety, który usiłuje zgnieść Asurę palcem rozmiarów kontynentu. To robi wrażenie.

Muzyka i dźwięki też świetnie pasują do gry. Trudno mi dobrze określić gatunek muzyki jaka rozbrzmiewa w tle, ale mogę powiedzieć, że jest świetna. Na tyle, że nie była ona dla mnie tylko czymś co brzdąka gdzieś „z tyłu”, ale słuchałem jej z przyjemnością. Dobrze wypada tez voice acting. Wielkim plusem jest dołączenie dwóch ścieżek dźwiękowych – angielskiej i japońskiej. Według mnie w tego typu tytuły należy grać z japońskim dubbingiem i angielskimi napisami (lub polskimi jeśli są – Asura’s Wrath niestety takowych nie ma).

Bardzo trudno jest mi ocenić Asura’s Wrath. Aby w pełni cieszyć się tym tytułem, trzeba zaakceptować konwencję w jakiej ta gra została utrzymana. A to na pewno nie będzie łatwe dla wszystkich. Miłośnicy anime powinni „przełknąć” tę pozycję bez większych problemów. Natomiast reszta graczy może mieć z tym problemy. Razić ich może krótki czas gry – ukończenie wszystkich epizodów poza ukrytym zajęło mi na poziomie Normal jakieś 5-6 godzin. Razić może tez mały wpływ na to co się dzieje na ekranie. Nie ważne, czy wykonamy poprawnie kluczowe QTE, czy nie, efekt będzie ten sam. Razić może wiele rzeczy.

Jednak jeśli zaakceptuje się to, jak została zbudowana ta gra, dostaje się niesamowity produkt. Ciekawa historia, zaskakujące zwroty akcji, kilka momentów kiedy gracz jest naprawę zaskoczony w pozytywnym sensie, epickie walki i mnóstwo dobrej zabawy. Ja grając w Gniew Asury bawiłem się znakomicie i mówiąc subiektywnie szczerze polecam ten tytuł każdemu, kto szuka w grach czegoś innego niż standardowe rozwiązania.

Jednak obiektywnie ostrzegam, że to nie jest gra dla każdego. Zbyt wiele jest w niej elementów, które nie są uniwersalne, a i cała konstrukcja należy do dość eksperymentalnych. Końcowa ocena musi to uwzględniać, dlatego z bólem serca nie mogę dać tylu punktów ile wynika z mojego osobistego zachwytu nad tym tytułem. Jest nieco niżej. Ale jeśli lubicie anime, nie przeszkadza Wam, że jesteście częścią opowiadanej historii, choć nie macie na nią zbyt dużego wpływu, oraz że więcej jest opowiadania, niż działania, to możecie śmiało podnieść ocenę o jakieś półtora oczka.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze