Ocena: 8,0
Plusy:
+ zakręcona fabuła
+ wspomnienia Desmonda
+ multiplayer
+ świetna zabawa
Minusy:
- nowe zabawki mają marginalne znaczenie
- rozwiązanie obrony kryjówek
Oto zamknięcie trylogii, która znajduje się w środku trylogii. Skomplikowane, prawda? Tak to jest, kiedy producent stwierdzi, że pomysł na grę „nieco” mu się rozrósł i jest w stanie z jednej gry zrobić trzy. Tym sposobem, Assassin’s Creed II rozrósł się w trylogię opowiadającą o młodym Ezio Auditore da Firenze. Zaczynał jako renesansowy playboy, by po wielu traumatycznych przeżyciach zostać asassinem, a następnie przywódcą całej organizacji. Wyczyścił Rzym z zatrucia rodziną Borgia i wydawałoby się, że wszystko będzie już w porządku. Niestety, Desmond Miles, czyli najbardziej „fizyczne” alter ego w serii, ma spore kłopoty z tożsamością i jest na ostatniej prostej do zostania, w najlepszym przypadku, w permanentnej śpiączce. Jedyna nadzieja w Animusie, do którego został awaryjnie podłączony i w ostatnich wspomnieniach Ezio. Dlatego, po raz trzeci wskakujemy w skórę włoskiego fircyka z wysuwanymi ostrzami w rękawach.
Tyle, że Ezio już fircykiem nie jest. Choć Revelations zaczyna się w miejscu gdzie skończyliśmy Brotherhood, to wspomnienia do których sięga Desmond są dość mocno oddalone od rzymskiej czystki. Ezio ma już na karku koło pięćdziesiątki. Zaczyna siwieć i choć wygląda na to, że nadal jest sprawny jak śnieżna pantera, to miejscami widać, że upływ czasu dał mu się we znaki.
Historia opowiedziana w trzeciej części drugiej części jest dość skomplikowana. Mamy tu bowiem kilka wątków splecionych ze sobą. Po pierwsze, jest historia Ezio, nad którą spędzimy oczywiście najwięcej czasu. Nasz bohater wyrusza do twierdzy Masyaf, aby odnaleźć bibliotekę Altaira i poznać ukryte w niej tajemnice. Okazuje się jednak, że Masyaf jest zajęty przez Templariuszy, a biblioteka zamknięta na pięć spustów. Klucze są ukryte w Konstantynopolu i to tam toczy się 90% gry.
Poziom drugi fabuły, jest powiązany z pierwszym. Zdobywając klucze do biblioteki, mamy szanse poznać nieznane losy pierwszego poznanego w Assassin’s Creed bohatera, czyli Altaira. Dużo tych losów nie poznamy, bo jest tego raptem sześć misji, jednak dla fanów serii, na pewno jest to nie lada gratka.
I w końcu trzeci poziom to Desmond. Tu mamy dwie strony medalu. Po pierwsze, pomimo iż nasz bohater jest w śpiączce, to jednak jest w stanie rejestrować co dzieje się wokół niego. To czego się w ten sposób dowiaduje, jest… bardzo ciekawe. A ta druga strona medalu, to walka Desmonda o własną jaźń. Chłopakowi grozi wegetacja, więc musi przeżyć wspomnienia Ezia, aby Animus mógł rozdzielić osobowości Altaira, Ezia i Desmonda, dzięki czemu ten ostatni wróci do żywych. Dodatkowo zbierając jako Ezio znajdźki w Konstantynopolu (fragmenty Animusa, podobne do flag z Brotherhood) odblokujemy dostęp do pięciu misji w głąb umysłu Desmonda. Misje te są pokręcone i maja ciekawy łamigłówkowy charakter. Poznajemy w nich nieco więcej szczegółów z życia Desmonda. Szkoda tylko, że nie dostaliśmy ich nieco więcej.
No dobrze, zakręcona fabuła jest. A jak wygląda sama mechanika gry. Tu nie zmieniło się zbyt dużo. Osoby, które zjadły zęby na poprzednich częściach poczują się jak w domu. Trochę razi, że Ezio od samego początku jest kozakiem jakich mało. W zasadzie od razu mamy dostęp do wszystkich niezbędnych narzędzi assassina. Bardzo szybko dostajemy też dwie dodatkowe zabawki. Jedną są bomby, a drugą ostrze z hakiem.
Bomby mają różne działanie: zabijają, ogłuszają, dezorientują. Tworzy się je ze składników znajdowanych przy ciałach pokonanych wrogów. W zamyśle maiły być niezwykle przydatnym i często używanym narzędziem. W praktyce są pomijalnym dodatkiem. Gdyby nie misje, w których gra nakazuje użycie jakiejś bomby, pewnie w ogóle bym ich nie wykorzystywał.
Druga zabawka, to ostrze z hakiem. Można dzięki niemu sprawniej się wspinać, dalej skakać (a dokładniej po skoku chwytać krawędzi, których normalnie byśmy nie dosięgli), a także przemieszczać się po mieście używając lin rozpiętych między dachami. Ten dodatek jest bardzo sympatyczny. Szkoda tylko, ze liny najbardziej przydają się w trakcie oskryptowanych misji. W trakcie swobodnej przebieżki po mieście często okazuje się, ze lina prowadzi nie na ten dach, na który chcemy się dostać, a jeśli już tam prowadzi, to pozwala na transport w przeciwnym kierunku niż ten przez nas pożądany. Niemniej jednak pomysł świetny.
Bardzo dużą zmiana w mechanice gry są misje obrony naszych kryjówek. Kryjówki te, są odpowiednikiem wież Borgiów z Brotherhood, jednak teraz mogą zostać zaatakowane i przejęte przez Templariuszy. Jeśli tak się dzieje, Ezio ma szansę zorganizować obronę. Gra staje się wtedy assasinowym Tower Defence. Stoimy na dachu i ustawiamy na drodze atakujących barykady, które ich spowolnią. Dzięki temu nasi towarzysze mogą ich powystrzelać. Urozmaicenie miało być fajne, jednak moim zdaniem nie pasuje do gry. Najzwyczajniej w świecie zaburza „flow” akcji. Ezio stojący na dachu i nie angażujący się osobiście w walkę, to dziwny widok. Owszem ma to odzwierciedlać bycie szefem, ale nie pasuje mi do gry. Na szczęście, najazdy Templariuszy na kryjówki, są powiązane z „reputacją” naszego bohatera w Konstantynopolu. Jeśli mocno nabroimy i zaczniemy być poszukiwani, to chwile później prawdopodobnie rozpocznie się atak na kryjówkę. Wystarczy więc dbać o rozpoznawalność i o to by nie być na celowniku służb specjalnych Konstantynopola, a będziemy mieli spokój z obroną kryjówek.
W grze znajdziemy też znane elementy. Punkty widokowe, rozbudowa miasta, rekrutacja pomocników, wysyłanie ich na misje. Jest co robić. Jednak od początku widać, że roboty jest nieco mniej. Misji pobocznych jest strasznie mało, Konstantynopol jest mniejszy niż Rzym z Brotherhood. Coś przybyło, a czegoś ubyło.
Tak jak w Brotherhood, tak i tutaj dostępny jest tryb wieloosobowy. Muszę przyznać, że nie znalazłem zbyt wielu zmian, oprócz nowych trybów, ale niezbyt chyba były tam potrzebne. Niecodzienny multi, będący grupową skradanką (choć wielu graczy preferuje otwarte ganianie się po dachach) jest niesłychanie emocjonujący. Przechadzki po ulicy z duszą na ramieniu i zastanawianie się, czy koleś którego mijam to wróg, czy nieszkodliwy klon, są niesamowite.
Assassin’s Creed: Revelations doczekało się polskiej wersji językowej. Oczywiście lokalizacja jest kinowa, co jest wielkim plusem. Sama polonizacja jest poprawna. Nie rzuciły mi się w oczy jakieś poważne błędy.
Reasumując, nowy Assassin’s Creed jest godnym zamknięciem historii Ezio Auditore. Co prawda, ma posmak odgrzewanego kotleta, jednak nadal świetnie smakuje. Pamiętajcie jednak, że nie należy się za niego zabierać nie znając poprzednich odsłon. Fabuła może Was nieco przytłoczyć i skonfundować. Zresztą czas spędzony na grze w AC II i AC: Brotherhood, na pewno nie będzie czasem straconym. Assassin’s Creed: Revelations zapewnia długie godziny dobrej zabawy zarówno w trybie dla pojedynczego gracza, jak i w wieloosobowym. I o to właśnie chodzi. Jedyne co pozostało, to czekać na „dużą trójkę”, czyli Assassin’s Creed III. Ale to dopiero w 2012. Na razie zapraszam do Istambułu.