Procesor: intel i7 4790 @3.6GHz
Karta graficzna: GeForce 730 GT
RAM: 12GB
System: Win10 x64
Dysk SSD: 1 TB
Na wysokich ustawieniach gra rwie i przycina. Gra się niewygodnie. Musiałem zjechać z jakością, ale wtedy gorzej wszystko wygląda.
Age of Wonders zawsze było jedną z moich ulubionych serii turówek. Jasne, Herosi, to wspaniała gra i w ogóle klasyka, ale w moim sercu nad nimi stały właśnie Age of Wonders i Disciples 2. Bardzo cieszyłem się, kiedy usłyszałem, że oto nadchodzi kolejna odsłona AoW. I to w dodatku w kosmosie. Cóż mogło pójść nie tak?
Age of Wonders to seria kojarząca się z klimatem fantasy. I to bardzo fantasy. Przeniesienie jej w kosmos wygląda na śmiały ruch, który otworzy twórcom drzwi do morza możliwości. Tyle, że miałem wrażenie, jakby twórcy sobie te drzwi otworzyli i nie kwapili się przejść za próg. Najlepiej widać to chyba po rasach, jakie dostajemy do dyspozycji w grze. Niby to takie kosmiczne fajne rzeczy, a w rzeczywistości widać, że to twarde stereotypy fantasy, tylko ubrane w inne kolorki i z inna nazwą. Mamy więc Awangardę, czyli po prostu Ludzi, bandę cyborgów, czyli Nieumarłych, czy Amazonki będące odpowiednikiem Elfów. Trochę szkoda zmarnowanego potencjału. Można tu było bardziej poszaleć.
Kolejny element, który rzuca się w oczy, bez względu na to jak będziemy w Planetfall grali, to interfejs. I tu kolejne potknięcie w moich oczach. Niewygodny, nieintuicyjny i wymagający uczenia się. Niesamowicie irytujące są momenty, gdzie co parę minut człowiek szuka opcji, bo jej ustawienie jest co najmniej dziwne i zdążył już zapomnieć gdzie ją umieszczono. Interfejs w najgorszym przypadku powinien nie przeszkadzać w grze. Tu często zamiast spędzać czas na planowaniu strategii, spędzałem czas na poszukiwaniu opcji na ekranie.
Dalej jest grafika. Przerzucenie całości w kosmos dało możliwość poszalenia z otoczeniem, kolorami, teksturami i Obcy wie czym jeszcze. Efektem są z jednej strony bardzo ciekawe okoliczności przyrody, a z drugiej przeładowanie sensoryczne kolorów i kształtów. Grafika z poprzednich części AoW, choć słabsza technologicznie, wydaje mi się znacznie przyjemniejsza i czytelniejsza w odbiorze.
Czas na tryby rozgrywki. Mamy kampanie fabularną, która jak to zwykle bywa pozwala nam poznać rasy z Planetfall i nauczyć się nimi grać. Świetnie, tyle że fabuła jest w zasadzie nijaka. Nie czułem zaangażowania, nie czułem jakichś powiązań. Ot po prostu coś tam się toczyło w tle. Historia w skali makro, była zupełnie pomijalna. To co działo się w skali mikro, to insza inszość.
Jest też tryb scenariuszy, który nie ma ze scenariuszami nic wspólnego, bo jest to po prostu gra na losowo generowanej mapie, czyli taki standardzik.
I kiedy zastanawiacie się na co jeszcze będę narzekał, nieoczekiwanie zakończę tę krucjatę. I to w sposób, który wyda się Wam może dziwny.
Pomimo tych wszystkich irytujących rzeczy, które sprawiają wrażenie, ze Triumph Studios mieli przez te pięć lat produkcji Planetfall kompletnie wywalone na tę grę, to nowa odsłona Age of Wonders jest niesamowicie uzależniająca. Siedziałem przed komputerem, burczałem pod nosem, utyskiwałem, wzdychałem, marudziłem sam do siebie, ale ciągle grałem. Zakładałem kolejne miasta, walczyłem z kolejnymi wrogami, kończyłem kolejne badania, po raz kolejny zaczynałem nową turę.
Bo Planetfall to bardzo sprawnie działający mechanizm. Zabawa przy odkrywaniu powierzchni jest przednia. Szukamy kolejnych miejsc na placówki. Odkrywamy zadania, zlecane przez dowództwo, inne frakcje, czy kogokolwiek innego. Zamiast lecieć ku głównemu celowi, łaziłem po różnych zakamarkach, chcąc znaleźć artefakt, po który mnie wysłano. To właśnie ta historia w skali mikro, o której już pisałem i która bardzo „daje radę”.
Rozbudowa miast też bawi. Jak je rozwinąć, co zbudować, jak zarządzać dystryktami, robimy tu centrum naukowe, czy wypadową bazę wojskową? Decyzji cała masa i każda z nich powoduje, że gram dalej.
Walki? Oczywiście, że są. Mnóstwo. Czasem mam wrażenie, że aż za dużo. Ale ciągle coś się dzieje. Zwłaszcza, że walka, to taki XCOM w mniejszej skali. Przemieszczamy jednostki, pilnując wydawanych punktów akcji, szukamy osłon, uruchamiamy różne zdolności. Ciągle trzeba kombinować jak poprowadzić działania wojenne. Atakować w kupie, czy jednak się rozciągnąć i starać zająć więcej terenu szybciej. Do tego cała zabawa w modyfikowanie bohaterów i jednostek wojskowych.
A badania naukowe? Też są, no bo jakżeby inaczej. Nie ma jednej utartej idealnej ścieżki badań. Kombinujemy w zależności od rasy i naszego stylu gry. Ale i tak zawsze coś możemy zmienić, coś możemy zaplanować inaczej, bo gra nie karze gracza za „nietypowe” wybory.
Wspomnę jeszcze o polskiej wersji językowej, która jest dość dobrze zrobiona. Trafiło się kilka dziwnych błędów, które chyba wynikały z nieznajomości kontekstu, przez tłumacza, ale poza tym nie ma się do czego przyczepić.
Finalnie, mogę napisać jedno. Tak, Age of Wonders: Planetfall nie jest grą idealną. Miejscami czuć, że te pięć lat, to lekko zmarnowany czas. Ale nadal wciąga jak chodzenie po bagnach. Może czasem mam ochotę wyłączyć Planetfall i włączyć jedną ze starszych odsłon, ale finalnie i tak zostaję w kosmosie. Tłukę wrogów i świetnie się bawię. Czego i Wam życzę.