Nie pamiętam kiedy ostatnio konsolowa gra akcji wciągnęła mnie w fabułę bardziej niż w jatkę na ekranie. Może The Last of Us. Nawet Tomb Raider, czy Horizon były po prostu bardzo fajnymi mechanizmami opakowanymi w mniej lub bardziej ciekawa opowieść. Ale to co zrobił God of War przechodzi ludzkie pojęcie.
Każdy zna Kratosa. Nawet jeśli nie ma w domu konsoli jakiejkolwiek konsoli Sony. Wszyscy znają gościa, który ma problemy z opanowaniem gniewu i wykorzystując dwa ostrza na łańcuchach wyrzyna zastępy bogów na Olimpie. Każdy wie, że kiedy siadamy za „sterami” Ducha Sparty jedyne co nas interesuje to jatka. Powód spada na drugi plan. Zresztą, zwykle jest to zemsta, czy jakieś ogólne wkurzenie.
I nagle dostajemy w twarz Kratosem, który jest dużo starszy, spokojniejszy, ma syna i właśnie zmarła mu żona. Syna, z którym ma dość szorstkie relacje. Własnie ma rozpocząć się ich podróż, na szczyt najwyższej góry, aby rozsypać tam prochy żony/matki. Bo takie było właśnie życzenie zmarłej. Ale najpierw ojciec, musi sprawdzić, czy syn jest gotowy, więc ruszają na polowanie. Przez lasy i śniegi Midgardu. Bo teraz Kratos mieszka na północy. Na drodze spotykają różne bestie, bo przecież nie może być za prosto. Wilki, Draugry, Trolle. Po polowaniu wracają do domu, bo chłopak nie jest gotowy. I wtedy Kratosa odwiedza Nieznajomy. Ktoś, kto wie o nim zbyt dużo. Ktoś, kto coś chce od naszego bohatera. Ktoś, kto dysponuje mocą równą Duchowi Sparty, a może nawet większą. I wtedy wszystko trafia szlag. Kratos wraz z synem musi udać się na wyprawę na Górę. Bo nie może już zostać w domu. Bo dogoniła go przeszłość.
I tu zaczyna się w zasadzie właściwa gra. Wędrówka napędzana nie tyle chęcią wymordowania wszystkiego co żyje, ale spełnieniem ostatniego życzenia zmarłej kobiety. Życzenia, które zaprowadzi naszych bohaterów w miejsca, o których nawet nie myśleli wychodząc z domu. Wyprawy, która sprawdzi jak mocne są więzi między ojcem a synem. Wyprawy, która zmieni sposób w jaki patrzymy na Kratosa. Wyprawy, która sprawi, że nordyccy bogowie przestaną być tak pewni siebie.
Nowy God of War dokonał niemożliwego. Bo nie sądziłem, że da się wziąć dynamikę, chaos i rozwałkę, jakie znamy z poprzednich części serii, wsadzić w ramy gier typu Tomb Raider i nie zepsuć tego. A jednak. Sandbox, który nadal jednak jest tak brutalny jak poprzednie odsłony GoW. Zmiana perspektywy w żaden sposób nie zmniejszyła dynamiki walki. Twierdzę nawet, ze nowe umiejscowienie kamery dało nowe możliwości, które jeszcze bardziej ubarwiły nawalankę. Nie wspominając o nowej broni, czyli Lewiatanie. Lodowym toporze, który działa jak bumerang. Walka nie jest już tylko radosnym festiwalem wciskania guzika. Niekiedy walka przypomina tę z Dark Souls, gdzie ważny jest moment wyprowadzenia ciosu, ale i moment bloku, czy odskoku. Gdzie trzeba zobaczyć, czy jest jakiś wzór zachowania przeciwnika i dostosować się do niego.
A do tego jest jeszcze Atreus, czyli syn Kratosa, który w trakcie walki może nas wspomagać strzałami z łuku i innymi atakami. Przyznam, że jest on tak pomocny, że na normalnym poziomie trudności, niektóre walki mogłem przejść tylko używając jego zdolności. Kratos nawet nie machnął toporem.
Do tego oczywiście dostajemy całe dobrodziejstwo inwentarza sandboxów. Znajdźki, uproszczone tworzenie przedmiotów i ich ulepszanie. Podnoszenie poziomów naszego bohatera. Szybką podróż, otrzymywanie dostępu do pewnych lokacji wraz z postępem gry. I wiecie co? To wszystko w nowym God of War działa znakomicie. Co więcej wszystko to bardzo dobrze i mocno siedzi w fabule. Nie wkurza. Nawet backtracking jest zrobiony z głową. Nawet tworzenie i ulepszanie przedmiotów ma swoją bardzo ciekawą linię fabularną. Każdy aspekt gry sprawia prawdziwą przyjemność.
A właśnie fabuła. Nie będę za dużo opowiadał, ale to, czego jesteśmy świadkami w God of War jest niesamowite. To opowieść, która stale się rozwija. Opowieść, która chłoniemy jak gąbka wodę. Nie tyle czekamy na kolejnego przeciwnika do zabicia, co na kolejne słowa Kratosa do syna, czy na odwrót. Historia jest w każdym aspekcie gry. I te drobne ukłony w stronę osób znających nordyckie mity. Te momenty, kiedy gracz uśmiecha się, bo on wie, a Kratos nie. I kawałki, gdzie odbierają nam coś, o czym wiemy że jest dla nas ważne i czekamy czy i kiedy nasi bohaterowie dodadzą dwa do dwóch i zorientują się co mogą zrobić. Niesamowita rzecz.
Mógłbym popisać o grafice. Ale to nie odda tego co widać na ekranie. Gram na zwykłej PS4, bez 4k i innych cudów. Do tego nie siedzę przed 50’ ekranem, tylko przed 25’ monitorem. I jestem zachwycony. Do tego cała gra jest prowadzona jednym ujęciem kamery. Nawet cutcscenki przechodzą płynnie z gry do pokazywanej sceny. Nie ma cięć (a przynajmniej ja nie zauważyłem). Nie ma też ekranów ładowania. Znaczy, doświadczony gracz bez pudła pokaże momenty, w których ładowanie kolejnych etapów, zostało ukryte pod scenką, czy jakimś interaktywnym kawałkiem. Ale to wszystko jest tak gładkie i angażujące gracza, że człowiek po prostu to akceptuje i czasem czeka na to, bo poznaje wtedy nowe ciekawe historie.
Dźwięk? Też świetny. Voice acting na bardzo wysokim poziomie. Zarówno angielski, jak i polski. Choć szczerze mówiąc mam wrażenie, że anglojęzyczni aktorzy brzmią nieco naturalniej. Dlatego gram z angielskim głosem i polskimi napisami.
God of War to gra, która sprawia, że cieszę się iż wybrałem konsolę Sony na swój główny sprzęt do grania. Jednocześnie jednak żałuję, że osoby, które wyznają ideę „Tylko Xbox” nie będą mogły w nią zagrać. Bo moim zdaniem każdy powinien zakosztować tej historii. Bo każdy gracz zasługuje na to, aby grać w świetne gry. A God of War jest o włos od bycia grą idealną. A ten włos, dla każdego pewnie będzie nieco inny. Ale zawsze będzie czymś mało istotnym. Czymś w stylu nadużywania słowa „chłopcze” przez Kratosa, czy konieczności zbierania odpowiednich surowców do stworzenia/ulepszenia sprzętu. God of War to murowany kandydat do gry roku 2018 i moim zdaniem najlepszy system seller dla PS4. Idźcie i grajcie w niego wszyscy. Bo na taką grę czekaliście. I tyle.