Ocena: 9,0
Plusy:
+ klimat
+ grafika
+ dźwięki tła
+ design bossów
+ wymagająca myślenia
Minusy:
- trudna dla niedzielnego gracza
- błędy w fizyce
- możliwość wykorzystania skryptów niektórych wrogów do ich bezstresowego zabicia
Są momenty, kiedy działania wydawców gier są co najmniej niezrozumiałe. Mówię tu oczywiście o tych przypadkach, kiedy gra w zasadzie bez widocznej przyczyny nie trafia na jakiś rynek, zwykle europejski. Pomijam sytuacje banowania gier jak ma to miejsce w Niemczech, czy Australii. Chodzi mi o zwykłe „Nie wydamy gry w Europie, bo nie”. Na taką przypadłość cierpiał do niedawna rewelacyjny tytuł jakim jest Demon’s Souls. Zapraszam do lektury recenzji.
Demon’s Souls zostało najpierw wydane tylko w Azji. Pojawiło się tam w lutym 2009 i zrobiło się o nim głośno. Zainteresowanie było zrozumiałe, bo gra nie wyglądała na typową japońską produkcję, skierowaną do miłośników mangi i anime z pokręconymi gustami, a chodziła plotka, że nikt nie ma zamiaru jej wydawać poza Azją. Zaczęło się szukanie w sklepach internetowych i wielkie ściąganie gry ze wschodu. Na szczęście brak blokady regionalnej PS3 i angielskie napisy zaimplementowane w grze ułatwiły zadanie pasjonatom.
Nieco później pojawiły się informacje o wydaniu gry w Stanach Zjednoczonych. Nadal było cicho o Europie, ale USA, było już nieco bardziej zjadliwym rynkiem dla niektórych. Amerykanie na grze położyli łapki na początku października 2009. A Europa, nadal czekała, i sprowadzała grę skąd tylko mogła.
W końcu ktoś zrozumiał, że Europa też chce normalnie zagrać w Demon’s Souls. Zajęło to co prawda ponad rok od premiery w Japonii, ale lepiej późno niż wcale. Przez moment polscy gracze drżeli, czy zaliczą się do Europy, na szczęście Cenega stanęła na wysokości zadania i 25 czerwca 2010, razem z resztą Starego Kontynentu możemy cieszyć się jedną z lepszych gier na PS3, jakie ostatnio wydano.
Demon’s Souls opowiada historię królestwa Boletarii. Królestwo to borykało się z wieloma różnymi problemami. Jednym z nich był sam władca, któremu wszystkiego było mało, a zwłaszcza władzy. Dlatego postanowił poszukać mocy i potęgi tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nawet by nie zaglądał. Obudził prastare zło znane jako Old One. Od tego momentu Boletaria wpadła w prawdziwe kłopoty. Królestwo zasnuła tajemnicza mgła, a wszędzie pojawiły się demony żywiące się ludzkimi duszami. Ludzie, którzy stali się ich ofiarami zamieniali się w bezmyślne monstra szukające krwi. Wielu śmiałków próbowało pokonać demony i przywrócić ład, jednak żadnemu się to nie udało. I właśnie wtedy pojawił się gracz, w którym jak zwykle leży nadzieja na uratowanie Boletarii.
Narodziny bohatera…
Zabawa zaczyna się od standardu, czyli kreacji postaci. Do wyboru dziesięć różnych klas postaci, a różnice między nimi nie muszą być widoczne na pierwszy rzut oka. Co prawda pewne kierunki ich późniejszego rozwoju oraz strategie gry mogą być widoczne, to jak się później okazuje, wszystko można zmieniać. W trakcie tworzenia naszego bohatera dostajemy do rąk potężne narzędzie do personalizacji postaci. Do ustawienia jest chyba wszystko. Od koloru skóry, wzrostu i wagi, przez długość i kolor włosów, po kąt nachylenia nosa. Świetna zabawka, jak ktoś ma chęci i czas. Powiem tylko, że wybór płci ma w pewnych momentach gry znaczenie. Nie kluczowe, ale zawsze.
Po stworzeniu postaci, gracz zostaje przeniesiony do tutoriala, gdzie uczony jest podstaw poruszania się po świecie i umiejętności przeżycia. Po dopełnieniu nauki trafiamy do Nexusa, w którym dowiadujemy się nieco więcej o systemie gry i konstrukcji świata.
Demony we mgle…
Demon’s Souls jest określana jako gra cRPG, co jest dość mylące. Tak naprawdę jest to gra akcji (a dokładniej rzecz ujmując Hack&Slash) z elementami RPG. Trzon gry stanowi walka z przeciwnikami, a w tle mamy rozmowy z postaciami pobocznymi, czy podnoszenie statystyk swojej postaci.
Wydawać by się mogło, że w kwestii gier H&S powiedziano już wszystko co można powiedzieć. Demon’s Souls pokazuje jednak, że nie. Z pozoru wszystko jest standardowe. Walka w zwarciu, z wykorzystaniem mnóstwa broni białej. Walka z dystansu przy użyciu łuków i kusz, a także sporej liczby zaklęć. Do tego różne zbroje, tarcze i przedmioty wspomagające naszego bohatera. Nawet system dwóch ciosów, słabego i silnego, a do tego parowanie i blok. Przecież to już było. Oczywiście, że było, ale chyba jeszcze nigdy nie zostało podane w taki sposób jak tu.
Należy powiedzieć, że mamy do czynienia z grą trudną. Jednak nie trudną w sensie wymagającą małpiej zręczności i umiejętności jednoczesnego wciskania pięciu przycisków oraz kręcenia padem ósemek pod kątem 38 stopni do podłoża. Jest trudna, bo wymaga myślenia, opanowania i umiejętności zaplanowania ataku. Jeśli jesteś drogi graczu tak zwanym „masherem”, czyli człowiekiem, który naparza bez ładu i składu w guziki wierząc, że taki gwałtowny atak przyniesie skutek, to w tej grze zginiesz bardzo szybko. I to nawet nie u jakiegoś bossa, ale z ręki zwykłego monstrum spotkanego na jakichś schodach. Tu trzeba znać możliwości swojej broni, trzeba obserwować wroga, trzeba mieć cierpliwość. Bezmyślne parcie do przodu niemal nigdy nie jest tu dobrym rozwiązaniem. O ile w innych grach walki przypominają taniec zniszczenia (wiecie, te świetliste smugi za bronią, obroty, salta i takie tam), to tu walki przypominają taniec. Blok, odskok, cios, odskok, kilka kroków w bok, blok, blok, cios. I tak za każdym razem. Demon’s Souls nie wybacza błędów. Źle zaplanujesz moment uderzenia i możesz zginąć od kontry. Nie zastanowisz się przed wejściem do nowego pomieszczenia, zostaniesz otoczony i zabity w mgnieniu oka. Ta gra jest piekielnie trudna i za to jest przez grających w nią podziwiana. Zresztą, prawdę mówiąc śmierć jest nieodłącznym elementem tej gry i chyba nie da się w nią grać nie umierając. Znam nawet ludzi, którzy twierdzą, że po śmierci, gra się nieco łatwiej.
Obok tej walki, która musi być prowadzona z głową, mamy elementy RPG. Z każdego pokonanego przeciwnika wypadają dusze. Dusze te pełnią rolę waluty, oraz punktów doświadczenia. Kupimy za nie w Nexusie (który jest naszą bazą wypadową) broń i użyteczne przedmioty, naprawimy ekwipunek, ale również podniesiemy cechy postaci. Użyjemy ich też do opłacenia procesu ulepszenia broni. Choć w tym wypadku będą też potrzebne specjalne kamienie, które wypadają z przeciwników. Bez tego elementu planowanie na nic się nie zda, gdy postać gracza będzie najzwyczajniej zbyt słaba.
Przeciwników na naszej drodze stanie wielu. Do przemierzenia jest pięć światów podzielonych na kilka części. Wszędzie spotkamy „zwykłych” wrogów, którzy oczywiście stają się coraz trudniejsi do pokonania, a także wrogów specjalnych. Każda cząstka w tych pięciu światach kończy się starciem z bossem. Jest to zwykle potężny demon, któremu do pokonania naszego bohatera wystarczy kilka ciosów. A gracz do swojego zwykłego tańca, musi dołożyć jeszcze znalezienie najlepszego sposobu na ubicie tego monstrum. Widać tu typową konstrukcję ze starszych gier. Najpierw poziom wypełniony mięsem armatnim i kilkoma twardszymi orzechami, a na końcu poziomu wielki boss, który na pierwszy rzut oka jest nie do przejścia, póki nie znajdzie się na niego sposobu.
Wielu bohaterów, jedna Boletaria…
Nie można pominąć wątku sieciowego w Demon’s Souls, ponieważ jest on jednym z ciekawszych rozwiązań z jakim się do tej pory spotkałem. Przystępując do gry, zostajemy zalogowani na serwerze DS. Serwery są trzy (umownie oczywiście). Jeden dla azjatyckiej wersji gry, drugi dla wersji US i trzeci dla europejskiej. Jeśli chcecie więc kiedyś zagrać z kolegą, warto upewnić się, że obaj macie tę samą wersję gry – inaczej nie pogracie.
Jest więc logowanie do serwerów. Jednak w zasadzie przez większość czasu gra się samemu. Kontakt z innymi graczami jednak jest, choć nie taki, jak na przykład w grach MMO. Inni gracze są „dostępni” w czterech formach fantomowych. Formy te różnią się kolorami. Są białe, czerwone, niebieskie i czarne. Dwa pierwsze to moje prywatne określenia, natomiast dwa kolejne, to już określenia w języku gry. Czym różnią się od siebie te fantomy?
Biały fantom to postać innego gracza jaką napotkamy najczęściej. A właściwie będziemy się z nimi stykać non stop. Są to inni gracze, będący aktualnie online i znajdujący się w tym samym świecie co my. Widzimy tylko ich białe sylwetki, które robią dokładnie to samo, co oni. Widzimy zatem gdzie biegną, gdzie walczą, gdzie się zatrzymują. Pozwala to czasem na znalezienie czegoś ciekawego lub uniknięcie pułapki.
Czerwony fantom, powstaje po „uruchomieniu” plamy krwi. Pozwala on prześledzić ostatnie chwile innego gracza. To również pozwala na unikanie różnych nieprzyjemnych sytuacji. Wbiegł na pusty most i zginął? Hmm… chyba muszę tu uważać.
Kolejne dwa fantomy to już gracze, z którymi można nawiązać większą interakcję.
Niebieski fantom to przyjazny gracz. Można go wezwać aby razem z nim przejść jakąś część świata, aż do pokonania bossa w tej części włącznie. Gracza można wezwać, ale i samemu można zostać wezwanym, jeśli wcześniej dało się innym taką możliwość. Jednocześnie można grać w cztery osoby w jednym świecie. To już porządna „siła ognia”. Niestety szczątkowa komunikacja utrudnia nieco prawdziwą grę zespołową.
I w końcu czarny fantom. To najgorsze co może nas spotkać. Są to gracze, którzy wtargnęli do naszej gry, aby nas zabić. Czarny fantom jest tu odmianą PvP. Oczywiście po uzyskaniu odpowiednich przedmiotów sami możemy nawiedzać innych graczy z morderczymi zamiarami. Warto wspomnieć, że czarny fantom, który najechał czyjś świat jest ignorowany przez potwory i może skupić się tylko na pogoni i walce z drugim graczem. Jednak spowodowało to pojawienie się „dobrych” Czarnych fantomów. Są to gracze, którzy co prawda najeżdżają cudzą grę, ale zamiast zabijać drugiego gracza, mordują za niego potwory, korzystając z tego, że te go ignorują. Niestety takich nawróconych jest niewielu.
Jest jeszcze jedna forma multiplayera w grze. Są to wiadomości zostawiane przez graczy w różnych miejscach. Są one widoczne jako świecące napisy na ziemi. Po ich zbadaniu, można przeczytać pozostawioną wiadomość. Pewnym minusem może być fakt, iż wiadomości te można składać z dostępnych „klocków”. Nie da się napisać całkowicie dowolnego tekstu. Niemniej jednak można z nich dowiedzieć się o ukrytym skarbie, pułapce, czy potężnym wrogu czyhającym za rogiem. Zdarzają się jednak dowcipnisie, którzy wciskają kit. Uważajcie na wiadomości w stylu „Wskocz tu, znajdziesz skarb”, ponieważ skok taki kończy się zazwyczaj zgonem.
Paszczę miał szpetną, a zawodził wszetecznie…
Pod względem graficznym i dźwiękowym gra jest majstersztykiem. Może nie jest to poziom zapierający dech w piersiach jak w przypadku Uncharted 2, ale na pewno blisko.
Demon’s Souls jest grą mroczną i to widać na każdym kroku. Wszędzie pełno ciał, szczątków jakichś przedmiotów, ruiny i pogorzeliska. Wśród tego snują się nasi wrogowie, posępne zombie, czy demony w zbrojach, lub z pozoru zwykli żołnierze, a także różne wynaturzenia. Ich wygląd i animacja zostały dopracowane w najmniejszych szczegółach. Opancerzenie i broń wykonano z dbałością o detale. Tak samo w przypadku naszej postaci. Animacja jest rewelacyjna, a wygląd coraz to nowych i lepszych sprzętów do zabijania i ochrony powoduje, że przepełnia nas duma. Przyczepić się tu mogę do jednej rzeczy, a mianowicie do fizyki ciał i szczątków. Kiedy biegnie się po trupach i fragmentach różnych sprzętów, te potrafią wylatywać spod naszych nóg jak z procy. Zachowują się strasznie dziwnie i gumowo, no ale nie można mieć wszystkiego.
Na osobny mały akapit zasługuje wykonanie bossów. To już zapiera dech w piersiach i Uncharted 2 może się schować. Od czasów Shadow of the Colossus nie widziałem lepiej wykonanych bossów. To nie jest tylko kwestia tego, że są ogromni. Od nich po prostu bije potęga. I znowu nie pozostaje mi napisać nic innego, jak to, że są dopieszczeni graficznie i pod względem animacji. Zresztą, jak zobaczycie przelot smoka, który nie jest nawet bossem, zrozumiecie o co chodzi.
Dźwięk pełni w grze rolę dopełniacza klimatycznego. W grze nie ma muzyki jako takiej. Jest za to pełno odgłosu kroków, krakania kruków, szczęku broni i tym podobnych odgłosów. Sprawdza się to kapitalnie, bo człowiek skupia się na tym co się wokół niego dzieje. Do tego oczywiście odgłosy wydawane przez bossów, są odpowiednio „podkręcone”, a całość tego co słychać, jest dostosowana do otoczenia. Inaczej brzmią kroki na moście, a inaczej na wąskich kręconych schodach w wieży. Muzyka byłaby tu zbędnym dodatkiem. W obecnej postaci całość wypada o wiele lepiej, niż gdyby dodać do tego nastrojową nawet muzykę, bo mam wrażenie, że byłby to sztuczny element.
Musisz się do czegoś przyczepić…
Jako recenzent muszę w miarę obiektywnie poszukać miejsc, gdzie coś w grze nie wyszło. W Demon’s Souls są takie fragmenty, choć dla mnie jest to czepianie się dla sztuki.
Pierwsza rzecz, to wspomniana już przeze mnie fizyka ciał i szczątków. Strasznie koślawie to wygląda i potrafi momentami zepsuć „klimatyczność” odbioru gry.
Druga rzecz to oskryptowanie wrogów. Choć ogólnie do SI nie można się przyczepić, bo przeciwnicy są sprytni i potrafią nieźle dopiec, to jednak są momenty, gdzie boleśnie widać skrypty determinujące zachowanie wroga i model jego ataków. Znając je, można bezpiecznie zabić monstrum, bez jednego draśnięcia. Niestety tyczy się to również co najmniej jednego bossa, a to już naprawdę boli, zwłaszcza w takiej grze.
Trzecim cierniem może być liniowość i banalna fabuła. Ileż to razy ratowaliśmy już świat, będąc dodatkowo prowadzeni za rączkę. Aż chciałoby się czegoś więcej. Tu akurat sytuację ratują wielkie demony. Z drugiej strony, jak człowiek przypomni sobie fabułę Shadow of the Colossus…
Fałszywy Król, czy Bóg Smoków…
Długo zastanawiałem się, jak ocenić Demon’s Souls. Gra wielokrotnie mnie irytowała ze względu na poziom trudności. Kilka razy ją odkładałem na półkę z przyrzeczeniem, że więcej jej nie tknę. Zawsze jednak szybko rezygnowałem z tego „postanowienia” i próbowałem ponownie przejść moment, w którym utknąłem. Pokonanie kolejnego kroku daje tu o wiele większą satysfakcję niż w innych grach jakie znam.
Jak dotąd spotkałem dwie kategorie graczy. Pierwsza to ci, którzy nie umieją grać w DS i niemal automatycznie wyklinają ten tytuł i uważają, że jest beznadziejny. Druga, to ludzie, którzy opanowali rozgrywkę i wytrwale starają się wyzwolić Boletarię spod panowania demonów. Oni twierdzą, że gra jest bardzo dobra. Trudna i wymagająca, ale bardzo dobra.
Ja należę do tej drugiej grupy. Jestem grą zachwycony i chętnie dałbym jej maksymalną ocenę, jednak błędy, które znalazłem nie pozwalają mi na to. O ile tę dziwną fizykę można by przeboleć, to jednak możliwość wykorzystania oskryptowania przeciwników, do bezbolesnego ich uśmiercania (bezbolesnego dla gracza) nie powinna się przydarzyć. I jest to byk na tyle poważny, żeby ocenę końcową zbić aż o 1 punkt.
Tak czy inaczej na pewno należy cieszyć się, że gra w końcu została wydana w Europie. Koniec z gorączkowym przeszukiwaniem serwisów aukcyjnych i tych, służących do wymiany gier. Jeśli macie ochotę zagrać w naprawdę wymagający tytuł, to bez wahania bierzcie Demon’s Souls. Jednak jeśli wolicie jak przecinaki iść do przodu, to omijajcie go z daleka. Zainwestujcie w Dante’s Inferno albo God of War III.