feat - assassins creed brotherhood rev

Assassin’s Creed: Brotherhood – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ fabuła
+ tryb wieloosobowy
+ Rzym
+ zarządzanie bractwem

Minusy:
- trochę przekłamań graficznych
- dziwne włoskie wtrącenia
- tylko dla tych, którzy grali w poprzednią część


Po pierwszej odsłonie serii nie bardzo miałem ochotę na recenzję następnej części. Bałem się kolejnego zderzenia obietnic twórców z rzeczywistością. Na szczęście nie byłem zbyt uparty i dwójka ostatecznie wylądowała w czytniku mojej konsoli. To był bardzo dobry wybór. Gdy dowiedziałem się o tym, że powstaje kolejna gra z serii, wiedziałem, że na pewno chcę ją mieć. Decyzję dodatkowo wzmocniła beta trybu wieloosobowego, która była dostępna na PS3. Postanowiłem, że żadna siła nie pozbawi mnie możliwości poznania nowych przygód Ezio.

Assassin’s Creed: Brotherhood zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym skończyła się część druga. Ezio kończy rozmowę z Minerwą, a Desmond z załogą szukają nowego „domu” dla siebie i Animusa. Początek gry nie zapowiada wielkich zmian. Ten sam bohater, ta sama grafika, ta sama mechanika. Czyżby różnica miała polegać tylko na samej opowieści i wprowadzeniu trybu wieloosobowego? Zdecydowanie nie. Co prawda nie mamy do czynienia z rewolucją jak w przypadku dwójki, ale nie ma też zwykłego odcinania kuponów.

Zacznijmy od historii, jaką opowiada Brotherhood. Po wydarzeniach z części drugiej oraz tym, co wydarzyło się na początku obecnej odsłony (postaram się nie spoilerować zbytnio), Ezio trafia do Rzymu. To w tym mieście będzie rozgrywał się bój pomiędzy Asasynami i Templariuszami. Zmienia się też skala konfliktu. Ezio nie szuka już sprawiedliwości, goniąc za jednym człowiekiem. Teraz walka toczy się o panowanie nad Rzymem, dlatego zmieniono kilka głównych zasad.

Po pierwsze wpływy i ekonomia; Ezio wciąż może kupować i ulepszać budynki. Tym razem jednak nie robi tego w niewielkiej posiadłości w Monteriggioni, ale w wielkim mieście, więc mechanizm jest nieco inny. Pierwsza sprawa to kwestia wpływów, których najwięcej w mieście ma rodzina Borgia. Aby zakupić budynek znajdujący się na takim terenie, Ezio musi najpierw go „wyzwolić”. W tym celu trzeba odnaleźć wieżę Borgia, zabić stacjonującego tam kapitana straży, a następnie spalić samą budowlę. Brzmi banalnie, ale wcale nie musi takie być. Same wpływy i inne profity płynące z zakupionych budynków są nieco inaczej rozłożone. W dwójce bardzo szybko osiągało się poziom zysków, który pozwalał na nieskrępowaną rozrzutność gracza. Teraz trzeba się bardziej pilnować, a i decyzje dotyczące rozbudowy należy podejmować z większą rozwagą.

Kolejną kwestią jest fakt, że w Rzymie nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Oprócz sojuszników takich jak w części drugiej, czyli kurtyzan, rzezimieszków czy złodziei, mamy również możliwość rekrutowania i szkolenia kolejnych asasynów do bractwa. W trakcie gry można ich wzywać do pomocy, podczas cięższych misji. Oczywiście najpierw trzeba ich doprowadzić do stanu używalności, wysyłając na inne misje do różnych miast, aby chłopaki nabrały doświadczenia. Jednocześnie jesteśmy z obligowani do pilnowania początkujących adeptów ciężkiej sztuki skrytobójstwa, by sami przedwcześnie nie zeszli z tego świata.

Poszukiwacze ukrytych skarbów też znajdą coś dla siebie. Nie mówię tu tylko o typowych „znajdkach” jak pióra czy flagi Borgiów. Pamiętacie może czerwone skrzynki z kasą? Oczywiście, że są, jednak w Brotherhood zmieniła się nieco ich zawartość. Otóż oprócz florenów można w nich znaleźć również różne przedmioty. Początkowo nie wiedziałem do czego służą, szybko jednak poznałem ich przeznaczenie. W sklepach pojawiły się zadania, i jeśli chcemy odblokować jakiś specjalny towar, musimy zwykle dostarczyć sklepikarzowi pewną liczbę „surowców”. To są właśnie te przedmioty znajdowane w skrzynkach i przy niektórych ciałach strażników. Mała rzecz, a dodaje grze koloru.

Następna zmiana dotknęła walki. Wprowadzono system, który można nazwać „Łańcuchem Zabójstw”. Kiedy Ezio zabije jednego przeciwnika, ma szansę błyskawicznie zgładzić kolejnego i kolejnego i kolejnego…oczywiście nie dzieje się to z automatu, a jeden źle zadany cios kończy taki łańcuch. Wachlarz ciosów naszego bohatera powiększył się o kopnięcie. Nie jest on co prawda śmiertelny, jednak potrafi przełamać blok przeciwnika i ułatwić zadanie śmierci.

Największą modyfikacją jest oczywiście wprowadzenie trybu gry wieloosobowej. Multi w AC: Brotherhood jest chyba jedynym, jakie widziałem, które posiada własne intro. W tym trybie gracze wcielają się w templariuszy, którzy używając Animusa w Abstergo, uczą się metod walki Asasynów. Do wyboru są cztery rodzaje rozgrywki: Wanted, czyli swego rodzaju deathmatch w trybie „free for all” oraz Advanced Wanted dostępny od 12 poziomu postaci, będący trudniejszą wersją tego podstawowego, z uwagi na zmiany reguł. Mamy Alliance, w którym gracze są podzieleni na pary i w końcu Manhunt, gdzie grę toczymy podzieleni na dwie drużyny. Niezwykle ważna w trybie wieloosobowym jest punktacja. Tu nie zawsze wygrywa ten, kto lata jak szalony i eliminuje wrogów hurtowo, ale ten, kto  zabije po cichu, z ukrycia, niezauważony. Gra stawia na jakość zabójstw, a nie na ich liczbę.

To, co na szczęście nie uległo zmianom, to konstrukcja rozgrywki w trybie dla jednego gracza. Wciąż  mamy tu ciąg połączonych ze sobą misji, który jest naprawdę logiczny. Fakt, że na początku jesteśmy niemal prowadzeni za rączkę, ale czego można się spodziewać po zawoalowanym samouczku? Dość szybko jednak dostajemy swobodę wyboru kolejnego zadania. Nie ma co się oszukiwać, jako sandbox Assassin’s Creed: Brotherhood jest rewelacyjny.

Grafika nie zmieniła się od poprzedniej części. Jest bardzo ładnie, ale pojawiają się też stare błędy, czyli na przykład doczytywanie tekstur. Można to oczywiście wytłumaczyć Animusem, jednakże i tak wygląda to dziwnie. Także dźwięk jest równie dobry jak poprzednio. Niestety, pozostał ten sam denerwujący element, czyli włoskie wtrącenia postaci. Moim zdaniem jest to zupełnie bez sensu. Wiadomo, że Ezio jest Włochem. Wiadomo, że normalnie mówi po włosku, a my tylko mamy włączoną angielską ścieżkę dźwiękową. Więc po co te wtrącenia, które nota bene są też ujęte w napisach i w tych napisach od razu tłumaczone, zwrotami w nawiasach? Jeśli zapragnąłbym mocniejszych doznań klimatycznych, włączyłbym angielskie napisy i włoską ścieżkę dźwiękową. Angielską włączam po to, by nie mieć włoskich wtrąceń.

Jak można podsumować Assassin’s Creed: Brotherhood? Na pewno nie jest to stuprocentowa „trójka”, ale nie można tez określić tej gry jako jakiegoś większego dodatku. Wielokrotnie słyszy się opinie, że jest to Assassin’s Creed 2,5. Osobiście zaryzykowałbym nawet 2,75, bo naprawdę niewiele brakuje mu do bycia „pełnoprawną trójką”. Jak dla mnie jest to murowany kandydat do tytułu Gry Roku i absolutny „must have” dla wszystkich fanów serii (a zwłaszcza części drugiej). Nie warto jednak kupować tej gry, jeśli nie grało się w poprzednią odsłonę, w którą wręcz trzeba zainwestować. Dzięki temu dane nam będzie poznać początek wydarzeń z Brotherhood. Niestety, to trzeba zaliczyć recenzowanemu tytułowi na minus, gdyż nie każdy będzie mógł zasiąść spokojnie do gry. Nadrobienie zaległości w fabule nie powinno jednak stanowić problemu, bo również część druga jest świetna.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze