Ocena: 4,0
Plusy:
+ są Obcy
+ jest karabin pulsacyjny
+ tryb multi
+ da się ją uruchomić i pograć
Minusy:
- Aliens: Colonial Marines
Apone: All right, sweethearts, what are you waiting for? Breakfast in bed? Another glorious day in the Corps! A day in the Marine Corps is like a day on the farm. Every meal’s a banquet! Every paycheck a fortune! Every formation a parade! I LOVE the Corps!
O żesz. Jak ja czekałem na tę grę. A razem ze mną chyba wszyscy fani Obcego. Czekaliśmy na ten tytuł jak na zbawienie. To właśnie Aliens: Colonial Marines miało odrodzić elektroniczny świat Obcego. Pierwsze AvP było całkiem fajne, ale później było tylko gorzej. Dużo gorzej. Po ostatniej części gry było już tak źle, że chyba gorzej być nie mogło. Ale właśnie wtedy wylądowali Colonial Marines.
Hudson: Hey Vasquez, have you ever been mistaken for a man?
Vasquez: No. Have you?
Przeczytałem niedawno w pewnej recenzji bardzo mądre słowa. Chodziło w nich o to, że ostatnio gry ocenia się za to czym nie są, zamiast za to czym są. Z każdą upływającą minutą spędzoną nad Colonial Marines, musiałem powtarzać sobie te słowa. Że pomimo potężnego zawodu, pomimo tego, że nie dostałem tego, na co czekałem, napiszę o tym, czym ta gra jest, a nie będę wylewał żali, bo nie dostałem ciasteczka. Tylko, kurde jednak się nie da tego zrobić. Bo żeby ocenić grę za to czym jest, to musiałaby CZYMŚ być. A Aliens: Colonial Marines jest po prostu pomyłką.
Hudson: Oh dear Lord Jesus, this ain’t happening, man… This can’t be happening, man! This isn’t happening!
Niestety Hudson, to się właśnie dzieje. Zacznijmy od rysu fabularnego. Colonial Marines mieli być bezpośrednim sequelem filmu Aliens. Akcja gry dzieje się kilka miesięcy po tym jak Hicks nadał wiadomość z pokładu Sulaco. Zostaje ona odebrana przez kolejną załogę Marines, którzy ruszają sprawdzić o co biega w tym bałaganie. Dzięki temu gracz, jako jeden z członków tego oddziału, będzie mógł „zwiedzić” korytarze Sulaco, a także zobaczyć jak wyglądają ruiny Hadley’s Hope na planecie LV-426.
Założenie jest naprawdę świetne. Tyle, że fani filmu zaczną się zastanawiać co z tego da się wyciągnąć. Przecież tam nie da się w zasadzie nic fabularnie wcisnąć. Hadley’s Hope to wielki krater (przypominam, że wybuch reaktora miał mieć siłę około 40 Megaton, a obszar rażenia promień jakieś 30 kilometrów), Sulaco martwe i puste. Więc jak tam zrobić sequel.
Okazuje się, że Gearbox potrafiło tego dokonać. Wsadzili fabułę i grę, tam gdzie w zasadzie nie dało się tego dokonać. Szkoda tylko, że całość jest po prostu płytka i pozbawiona większego sensu.
Na dodatek twórcy potrafili wcisnąć do gry tak koszmarny „twist fabularny”, że kiedy go zobaczyłem, to podziałał na mnie jak królowa Obcych na Bishopa. Po prostu rozerwał mnie na pół.
Kampania w Aliens: Colonial Marines, to jedenaście misji podczas których wciąż miałem wyryte na twarzy pytanie…WTF? A zakończenie gry, wcale tego stanu nie poprawiło.
Bishop: I’m afraid I have some bad news.
Hudson: Well that’s a switch.
Colonial Marines cały czas stara się puszczać oko do fanów filmu. Co chwila znajdujemy jakieś nawiązania. Audio logi z rozmowami Newt i jej matki, nieśmiertelniki (na przykład Wierzbowskiego), broń używaną przez bohaterów filmu, nogi Bishopa na pokładzie Sulaco. Takie rzeczy. Tylko dlaczego cały czas miałem wrażenie, że to nie ukłon w stronę fanów, a po prostu ochłapy rzucone na odczep się. No ale nic. Spróbujmy raz jeszcze. Oceniamy grę za to czym jest, a nie za to czym nie jest.
Alens Colonial Marines to FPS. Z całą pewnością. Zbudowany w taki sposób, aby można go było przejść w trybie kooperacji w cztery osoby. I od razu mówię. Jeśli znacie jeszcze trójkę narwańców, którzy mają tę grę i chcą w nią grać, to przejdźcie kampanię w co-opie. Mniej nerwów. Zawsze lepiej się gra z kimś, kto myśli. A nawet jak znajdziecie w sieci jakiegoś totalnego nooba, który nie będzie wiedział co się robi jakim przyciskiem, to i tak wyjdziecie na tym lepiej, niż na grze z SI.
Ripley: Did IQs just drop sharply while I was away?
Sztuczna inteligencja w tej grze nie istnieje. I niestety mam tu na myśli zarówno naszych „towarzyszy” broni, jak i Obcych.
Przyjrzyjmy się kolegom z oddziału. Taki O’Neal, który towarzyszyć nam będzie przez większość gry, to po prostu idiota. Włazi w drogę, blokuje się gdzie się tylko da (tam gdzie się nie da, też potrafi się zablokować), gapi się w ścianę, gdy my obok walimy do Obcych, biega cholera wie gdzie, żeby po chwili do nas wrócić, i znowu gapić się w ścianę. Reszta naszych towarzyszy nie jest lepsza.
I może jakoś bym to przełknął, gdyby marines w tej grze nie byli tacy jednowymiarowi. Kiedy ktoś mówi Colonial Marines, zwykle mamy przed oczami brygadę pod dowództwem Apone’a. Twarde chłopaki i babki. Z jajami (zwłaszcza Vasquez) i osobowością, którą można by obdzielić kilka takich oddziałów. Natomiast brygada z Aliens: Colonial Marines, to banda żałosnych wymoczków. Zero osobowości, zero jaj, zero czegokolwiek. Kiedy słuchałem dialogów między towarzyszami broni, miałem wrażenie, jakbym oglądał miks wenezuelskiej telenoweli z odcinkowym Wiedźminem.
No dobra, a co z Obcymi?
Ripley: They cut the power.
Hudson: What do you mean, „*They* cut the power”? How could they cut the power, man? They’re animals!
Ktoś w Gearbox chyba wziął sobie słowa Hudsona zbytnio do serca. Chociaż jest jeszcze gorzej, bo zwierzęta potrafią myśleć bardziej niż Obcy w tej grze. Obcy poruszają się według starannie zaprojektowanej ścieżki. Nie kombinują, nie starają się zajść gracza z boku, czy z tyłu. Wyskakują wtedy kiedy każe im skrypt i idą tak jak ten sam skrypt każe. „Dzięki temu” dostajemy kawałki, w których napierającą hordę xenomorfów, odpieramy stojąc w miejscu i waląc przed siebie z shotguna, albo ze strzelby impulsowej. Kurde, nawet nie trzeba bać się kwasu, bo wstawiono go tam chyba tylko dla picu. No wiecie, żeby cokolwiek tryskało z dziurawionych ciał Obcych i przeżerało podłogę. Bo gracza za bardzo przeżreć nie chce.
Zapomniałbym o jeszcze jednej rzeczy. Obcy, to nie jedyni wrogowie jakich spotkamy na swojej drodze. Walczyć też będziemy z najemnikami Weyland Yutani. Po jaką ciężką cholerę znaleźli się w tej grze od początku? Nie wiem. Niby jakoś usprawiedliwia ich fabuła, ale na litość wszystkiego, to gra o Obcych, a nie o jakichś popychadłach z W-Y.
Drake: Hey, Hicks. Man, you look just like I feel.
Słów kilka o oprawie AV. Niestety nie będzie tu żadnego słodzenia. Gra wygląda paskudnie. Uwierzycie, że w wersji PS3 normalne było doczytywanie tekstur broni? I to nie w trakcie gry, a na cholernym ekranie upgrade’u. Na ekranie, gdzie JEDYNĄ teksturą, była tekstura broni. A ta gra domyślnie instaluje się na dysku twardym. To jest jakiś żart? W grze nie jest lepiej. Całość wygląda jakby data premiery była ze trzy lata temu. Obcy poruszają się, jakby ktoś wetknął im kij od szczotki pod ogon. Nie wiem ile klatek animacji mają…Trzy, albo cztery? Fakt, że możemy wejść „do środka” innej postaci też powinien Wam dużo powiedzieć o jakości tej produkcji.
Co ciekawe, przed chwilą znajomy podesłał mi link do filmiku VideoGamera, zatytułowanego „What the hell happened to Aliens: Colonial Marines?”. Porównano w nim demo z E3 2011 z finalną wersją gry. Mam nadzieję, że to jakiś ponury żart, ponieważ jeśli to prawda, to Gearbox strzela sobie w stopę. Według tego materiału, finalny produkt pod względem jakościowym (mowa o grafice i cutscenkach, a także zawartości gry) jest o co najmniej klasę gorszy od dema sprzed roku. Jakim cudem? Zresztą zobaczcie to sami.
Sytuację ratuje nieco oprawa dźwiękowa. Obcy brzmią jak powinni, broń też. Pikanie wykrywacza ruchu może przyprawić o zawał serca (tyle, ze przy tak kretyńskich Obcych wykrywacz jest li tylko nawiązaniem do filmu a nie przydatnym narzędziem). Głosu udzielili też aktorzy z filmu.
Warto też wspomnieć o polskiej wersji językowej. Oczywiście kinowej. Niby to fajnie, ale jak dla mnie stała się ona kolejną cegiełką rujnującą klimat gry. Kiedy widzę cel misji „Wyeliminować ksenosy”, to aż mi się odechciewa. Naprawdę nie można było zrobić z ksenosów Obcych? No ale jeśli do finalnej wersji wpadają takie kwiatki jak Pocisk „wybóchowy” (nie, to nie literówka w recenzji, tak jest w grze), to czemu tu się jeszcze dziwić.
Hudson: Come on! Come on! Come and get it, baby! Come on! I don’t got all day! Come on! Come on! Come on you bastard! Come on, you too! Oh, you want some of this? Fuck you!
No tak. Ostatni bastion Aliens: Colonial Marines. Tryb wieloosobowy. Fajnie, że jest. Ma cztery tryby, które są dość standardowe. Walka Drużynowa i Eksterminacja to takie zwykłe shooterowe zabawy w sieci. Sytuację mogłyby uratować Ewakuacja i Przetrwanie, które mają grube korzenie w Left 4 Dead, tyle ze rozgrywka Obcym w tych trybach jest zepsuta. Sterowanie jest koszmarne, ataki nie są chyba zawsze zaliczane przez system. Słowem czuć tę koszmarną niezdarność i nieporadność monstrum, które przecież powinno być wypełniona kwasem maszyną do zabijania. Tymczasem Obcy nawet nie bardzo potrafi chodzić po ścianach i suficie. Znaczy potrafi, ale co chwilę spada, bo coś mu na tym suficie nie pasuje. W efekcie rozgrywka w multi zwykle bawi bardziej tych, którzy mają w rękach karabiny. I nawet kilka typów Obcych dostępnych dla graczy nie ratuje sytuacji.
Hudson: That’s it man, game over man, game over! What the fuck are we gonna do now? What are we gonna do?
Burke: Maybe we could build a fire, sing a couple of songs, huh? Why don’t we try that?
To podsumowanie jest jednym z najcięższych jakie do tej pory musiałem napisać. Choć ciężko było mi też przy recenzji Duke Nukem Forever, to jednak Aliens: Colonial Marines rozczarowali mnie jeszcze bardziej. I to nie tylko faktem, że będąc bezpośrednią kontynuacją Aliens, zaakceptowaną przez FOX, niemalże zgwałcili ten film i całe uniwersum Obcego. Ta gra rozczarowała mnie też tym, że po tylu latach w produkcji, jest nawet marna jako shooter. Ma błędy, które ciężko wybaczyć w roku 2013. Choć z drugiej strony gdy spojrzeć na ostatnie cztery gry od Gearbox Software, to mamy huśtawkę. Borderlands, Duke Nukem Forever, Borderlands 2 i Aliens: Colonial Marines. To chyba oznacza, że ich następna gra znowu powinna być świetna. Szkoda tylko, że nie padło właśnie na ACM.
Czy warto zainwestować teraz w ten tytuł? Pozwólcie, że zamiast odpowiadać samemu, oddam głos Bishopowi. A potem idę obejrzeć wersję reżyserską Aliens.
Bishop: Believe me, I’d prefer not to. I may be synthetic, but I’m not stupid.