Ocena: 9,5
Plusy:
+ akcja
+ fabuła
+ rytm gry
+ nowa Horda
+ tryb Bestia
+ zresztą…CAŁA GRA!
Minusy:
- czasem chrupnie SI
W oczach wielu ludzi pewnie nie powinienem recenzować Gears of War 3, bo nigdy nie byłem oddanym fanem serii. W jedynkę zagrałem sporo po premierze części drugiej. Chciałem po prostu zobaczyć, co inni gracze widzą w tej grze. Co takiego fascynującego jest w walce z Generałem Raamem. A kiedy skończyłem jedynkę, od razu wziąłem się za część drugą. I wiedziałem, że trójki nie odpuszczę. Dlatego z dziką rozkoszą włożyłem do czytnika konsoli płytę z najnowszymi przygodami Markusa i jego towarzyszy broni.
Sera w ruinie…
Akcja Gears of War 3, rozgrywa się dwa lata po zakończeniu części drugiej, kiedy to zatopiono Jacinto. Ludzie ukrywają się na statkach, które wydają się być w miarę bezpiecznym schronieniem. Na takim właśnie okręcie, nazwanym Suweren przebywa oddział Delta z Fenixem na czele. Jak się można domyślać, sielanka nie trwa długo i niebawem statek zostaje zaatakowany przez znanych z końcówki Gears of War 2, Lśniących.
Walka o ocalenie Suwerena, to tylko przygrywka, do tego, co czeka gracza. Całość Gears of War 3 bazuje na sprawdzonej już formule. Tona akcji, przyprawiona toną dobrej historii. Gra idealnie łączy wartką akcję, z retrospekcjami, czy kawałkami z cyklu „w tym samym czasie, w innej części miasta”. Pozorne chwile wytchnienia, kiedy nie strzelamy do przeważających sił wroga, przynoszą ze sobą kapitalne kawałki fabuły, przy których niejednokrotnie dostajemy opadu szczęki.
Szczęka leci na dół w zasadzie już na początku, kiedy Marcus dowiaduje się, jaką misję musi wykonać. Oczywiście wygrać wojnę z Szarańczą, ale najpierw musi odnaleźć i uratować człowieka, którego uznał za zmarłego. A dokładnie, własnego ojca.
W tych pięknych okolicznościach przyrody…
Marcus i jego towarzysze będą przemierzali w trakcie swojej misji różne miejsca i spotkają wiele ciekawych postaci.
W tym miejscu widać, że ekipa z Epic Games przyłożyła się do pracy. Stworzono niesamowite i co najważniejsze, zróżnicowane lokacje. Łatwo by było wszystko umieścić w jakichś dogasających miejskich ruinach, od czasu do czasu przetykając to jakimś lasem. Tu jednak nie ma tak łatwo. Zwiedzimy na przykład rodzinne miasto Augustusa Cole’a, czyli Hanover. Zajrzymy nawet na stadion Pum, drużyny, w której barwach grał Cole. Gracze zobaczą tez jak wygląda Char, miasto, które w pierwszym dniu wojny z Szarańczą zostało w jednej chwili unicestwione uderzeniem orbitalnym. Uwierzcie, że jest różnorodnie i na swój sposób urokliwie.
A jeśli chodzi o napotkane postacie. Cóż, zobaczymy niemal wszystkich bohaterów znanych z poprzednich części. Ale to, co interesuje graczy to nie rozmowy z innymi, a menażeria, z którą przyjdzie się zmierzyć. A tu jest niesamowicie.
Lśniący to zupełnie nowa jakość. Wyskakują z wielkich macek, będących ich własną wersją dziur Szarańczy. Niemal wszystkie po śmierci eksplodują, co czyni walkę w zwarciu nieco bardziej niebezpieczną. Część z nich tuż przed śmiercią mutuje i staje się jeszcze groźniejsza. A bywają i takie, które potrafią zabić nawet po tym jak padną „martwe”.
A Lśniący to nie wszystko. Na swojej drodze spotkacie dzikie Boomery, czy żyjące machiny oblężnicze. Na to wszystko potrzeba broni. Wielkich i groźnych giwer.
Potrzebujemy większej broni…
Arsenał jakim posługuje się oddział Delta jest w większości znany. Niezawodny Lancer, Miażdżyciel, czy karabinek snajperski to broń, która weteranom serii idealnie leży w dłoniach. Ale pojawią się tez nowe zabawki.
W departamencie granatów, dojdą ładunki dymne i zapalające. Pobawimy się tez Kretem, czyli wyrzutnią granatów, poruszających się pod ziemią – wyjątkowo paskudne ustrojstwo. Działko Vulcan, obsługiwane przez dwie osoby, zamieni nacierających wrogów w wyjątkowo paskudną karmę dla kotów. Będzie można zasiąść za sterami Silverbacków, czyli maszyn kroczących, dysponujących całkiem konkretną siłą ognia.
Najciekawszą zabawka jest jednak Retro Lancer. Karabin o olbrzymiej sile rażenia, choć kiepskiej celności – rozrzut po dwóch sekundach prowadzenia ognia jest tak duży, że może być problem z trafieniem nawet w stodołę. Zamiast piły łańcuchowej ma zamontowany bagnet, który równie skutecznie eliminuje wrogów będących w zasięgu naszych ramion.
Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…
No dobra, aż takiej sielanki w GoW 3 nie uświadczycie, ale kiedy patrzy się, na jakość wykonania gry pod względem audio-wizualnym, to aż serce rośnie. Nie ma co prawda rewolucyjnego skoku jakościowego w porównaniu do poprzednich części, ale i tak jest niesamowicie. Wspomniałem już o rewelacyjnych projektach lokacji. Do tego trzeba dołożyć równie świetne modele postaci i animacje, zarówno po stronie ludzkiej, jak i tej obcej. Dobranie kolorów, efektów świetlnych. To wszystko naprawdę zapiera dech w piersi.
Do pary dołożyć trzeba udźwiękowienie. Kapitalną robotę wykonali aktorzy podkładający głosy pod bohaterów gry. Bez tego najlepsza nawet fabuła szybko stałaby się miałka. Na szczęście polska wersja językowa jest zrobiona kinowo, co pozwala rozkoszować się oryginalnymi dialogami. Całość uzupełniają odgłosy tła, ryki wrogów i huk wystrzałów. Tego aż chce się słuchać.
Gdzie Szarańczy sześć, tam ręka noga mózg na ścianie…
Tryb kampanii, który można przejść samemu lub w kooperacji, to jednak około 10 godzin zabawy. Co robic przez resztę czasu? Oczywiście grać po sieci. Do dyspozycji mamy sporo standardowych trybów, takich jak Porwij wrogiego lidera, Team Deathmatch, czy dominacja. Ponad to wszystko wybijaja się jednak dwa tryby.
Pierwszy to oczywiście Horda. Jednak Horda w najnowszych „Girsach” została mocno zmodyfikowana. Oczywiście sens nadal jest ten sam. Kilku graczy stawia czoła kolejnym falom wrogich jednostek. Teraz jednak doszedł element ekonomiczny. W każdej rundzie, gracze zarabiają kasę, którą wydac mogą na nową broń, amunicję, a także różne budynki stawiane na mapach – na przykład zasieki, blokujące co bardziej newralgiczne punkty, lub wieżyczki koszące wrogów. Dzięki temu zabawa nabiera pewnej głębi. Nadal jest nacisk na akcje i zalewanie ołowiem kolejnych fal wrogów, ale poza tym, trzeba pomyśleć o czymś więcej, niż tylko „za którą osłona teraz przykucnąć”.
Drugi tryb nazywa się Bestia i jest w zasadzie Hordą od drugiej strony. Gracze wcielają się w Szarańczę i muszą w określonym czasie wyeliminować wszystkich ludzi. Ludzie się bronią, stawiają zasieki i wieżyczki, a zegar tyka nieubłaganie. Na szczęście każdy zabity człowiek dodaje kilka sekund czasu. W kolejnych rundach gracze dostają dostęp do kolejnych jednostek Szarańczy. Można zagrać zwykłym Dronem, ale także Berserkerem, czy Kantusem (to ta elitarna straż królowej). Polecam tez przynajmniej jedna rozgrywkę jako Ticker i oczywiście Corpser. Bestia to świetny tryb, który dla mnie jest wisienka na multiplayerowym torcie Gears of War 3. Szkoda tylko, ze wrzucono do niego jedyne 12 poziomów. Więcej dostaniemy pewnie w DLC.
Błędy? Jakie błędy…?
Niestety nie ma gier idealnych. Błędy wcisną się do każdej produkcji. Jednak w GoW 3 jest ich bardzo mało, a dodatkowo szybko są przyćmiewane przez sama grę. Jak niemal zawsze w tego typu grach, potrafi chrupnąć SI. Nasi kompani nie zwracają uwagi, ze wykrwawiamy się im pod nogami prosząc o pomoc. Wrogowie nie zauważają, ze stoimy 5 metrów od nich i walimy do nich jak do kaczek. Na szczęście jednak te wpadki są incydentalne.
A wojnę wygrywa…
Wojnę wygrywa Gears of War 3. Ta gra była skazana na sukces i co najważniejsze Epic Games byli w stanie unieść ciężar oczekiwań. Poprzednimi odsłonami podnieśli sobie poprzeczkę bardzo wysoko, jednak tylko po to, by móc ją z wdziękiem przeskoczyć. Nie ma co prawda rewolucji, jest jednak olbrzymia ewolucja. Poprawiono rytm całej gry, dorzucono kilka małych rzeczy, które zmieniają sposób odbioru rozgrywki – jak chociażby konieczność trzymania wciśniętego przycisku X by zebrać amunicję, albo możliwość wskazywania towarzyszom celu, na którym maja się skoncentrować.
Gears of War 3, to nie tylko absolutny „must have” dla posiadaczy X360. To również prawdopodobnie kapitalny system seller dla tej konsoli.