Ocena: 7,5
Plusy:
+ kolorowa
+ sympatyczna
+ prosta w obsłudze
+ umożliwia spotkanie z ulubionymi bohaterami z bajek
+ polska wersja językowa
+ sterowanie głosem (ale po angielsku)
Minusy:
- tylko kinowa lokalizacja
- niekiedy ma problemy z dokładnością sterowania
- niektóre mini gry zbyt długo każą robić to samo
Nigdy nie byłem w Disneylandzie. Raz, że daleko, dwa, że trzeba wydać nieco kasy na tę przyjemność. Jednak ostatnio dorwałem się do gry Kinect Disneyland Adventures, która pozwoliła mi zanurzyć się w bajkowym świecie Disney’a, nie ruszając się z domu. Co ciekawe, czytając opinie graczy zza Wielkiej Wody dowiedziałem się, że owa wirtualna podróż jest bardzo zbliżona do rzeczywistej. Ale o tym za chwilę.
Kinect Disneyland Adventure zabiera graczy w podróż po Krainie Szczęścia bez zbędnych przestojów. Tworzymy swoje wirtualne alter-ego, korzystając z pokaźniej liczby opcji, a następnie trafiamy przed bramę Disneylandu. I tam zaczyna się magia.
Cała gra polega na zwiedzaniu parku. Chodzimy uliczkami, mijamy zwiedzających, przechodzimy od atrakcji do atrakcji, spotykamy się z postaciami znanymi z filmów i robimy to, co każdy bywalec tego miejsca. Bawimy się. A tej jest mnóstwo. Począwszy od rozmów z bohaterami bajek, możemy z nimi zatańczy, przytulić się do nich, przybić piątkę, a nawet zrobić zdjęcie, czy dostać autograf. Dla małego gracza to niezwykła frajda, kiedy możesz objąć – choćby wirtualnie – Myszkę Miki, czy Królewnę Śnieżkę. Co więcej, owe postaci pokazane w grze mogą być dla dzieciaków lepsze niż przebrani aktorzy w rzeczywistych parkach rozrywki Disney’a.
W trakcie naszej wędrówki będziemy też wykonywać proste zadania, o które poproszą nas napotkani bohaterowie. Nie będzie to nigdy nic trudnego. Ot, znaleźć jakąś postać i dać jej książkę z autografami albo odnaleźć czapkę Kaczora Donalda, albo przejechać się na jakiejś karuzeli. W końcu to gra dla dzieci.
Oprócz poruszania się po rzeczywistym odwzorowaniu Disneylandu – tak właśnie twierdzą gracze zza Wielkiej Wody, że to co widać w grze jest niemal identyczne z tym, co naprawdę znajduje się w Kalifornii – dostajemy też możliwość uczestnictwa w mini grach. Owe mini gry powiązane są z różnymi atrakcjami na terenie parku i dzieją się w świecie z bajki, której dana atrakcja dotyczy. I tak możemy walczyć z piratami, czy polatać nad Londynem za Dzwoneczkiem. Zabawy jest cała masa. Co prawda starsi gracze „poproszeni” przez młodszych o pomoc lub wspólne granie mogą dość szybko się znudzić. Wszystko co robimy jest niesamowicie powtarzalne, jednak dziecko jej nie doświadczy, a jedynie fakt, że wcześniej pomogło Goofiemu, a teraz pomaga Małej Syrence. To robi różnicę.
Sterowanie jest bardzo proste – przecież to Kinect. Wystarczą proste gesty ręką, rozłożenie ramion, przechylenie tułowia, czy pomachanie dłonią, a nasz odpowiednik na ekranie telewizora robi to, co trzeba. Dodatkowo zaimplementowano sterowanie głosem, jednak, jako że nie łapie ono polskich zwrotów, nie zaprzątałem sobie nim głowy.
Graficznie i dźwiękowo jest bardzo fajnie. Mamy wrażenie, że uczestniczymy w bajkach Disney’a. Nic nie zrobiono na „odwal się”. Postaci z bajek wyglądają tak, jak powinny, jest kolorowo i ślicznie. Głosy w grze też są „poprawne”. Co prawda wszyscy mówią do nas po angielsku, jednak oglądałem na tyle sporo disney’owskich animacji, żeby uznać, że głosy podłożone pod poszczególne postaci, nawet jeśli nie są identyczne, to na pewno bardzo podobne. Gra ma oczywiście polską wersję językową, jednak mamy tu do czynienia tylko z lokalizacją kinową. Szkoda, bo można było zrobić również dubbing. Gra tylko by na tym zyskała.
Jak na razie zachwalam Kinect Disneyland Adventures, jednak w tej wielkiej beczce miodu, znajdzie się tez łyżeczka dziegciu. Dokładniej rzecz ujmując wrzucono ją w mini gry. Nie chodzi mi o to, że są one kiepskie. Jednak moim zdaniem są zbyt długie. Grę oprócz mnie testowały moje dzieci (czteroletni syn i trzynastoletnia córka) oraz siedmioletni kuzyn. W wielu przypadkach odechciewało im się lotu, czy walki z piratami, czy innej zabawy, gdy okazywało się, że muszą to po raz kolejny powtórzyć. A powtarzali nie dlatego, że zrobili coś źle, ale dlatego, że tak chcieli twórcy. Owe mini gry, choć sympatyczne, potrafią przyciągnąć uwagę dziecka na ograniczony czas. Kazać dzieciakowi robić dokładnie to samo zbyt długo jest zawsze kiepskim pomysłem.
Ponadto moja córka (i ja także) zauważyła, że kierowana przez nas postać nie zawsze idealnie reaguje na wykonywane przez gracza ruchy. Niekiedy akcja dzieje się na tyle szybko, że przy opóźnionej reakcji Kinecta na ruchy gracza, postać nie zdąży skręcić tam, gdzie chcemy lub wykonać jakiejś akcji. Bywały też chwile, kiedy podczas machania ręką, aby zwrócić uwagę jakiejś postaci, napełniający się miernik po prostu bez powodu znikał i trzeba było „machać od nowa”. Dziecko może tego nie zauważyć, choć będzie się dziwiło, dlaczego raz udaje mu się coś zrobić szybciej, a innym razem musi machać nie wiadomo jak długo, jednak starszych graczy może to zirytować.
Tak czy inaczej, Kinect Disneyland Adventures, to jedna z ciekawszych pozycji na Kinecta, z jakimi dane mi się było zetknąć. Na szczycie nadal siedzi Dance Central, jednak Disney wskakuje na miejsce drugie. Później przez długi czas nie ma nic, aż do miejsca trzeciego z Kinect Sports. Co prawda, nadal nie znalazłem dobrej „dorosłej” gry na ten kontroler, ale dzieciaki już mają się czym bawić. Tak więc Kinect Disneyland Adventures mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, kto ma w domu maluchy. Niech też mają trochę zabawy dzięki konsoli rodziców lub rodzeństwa.