feat - black ops 2

Call of Duty: Black Ops II – recenzja gry

Ocena: 7,5

Plusy:
+ satysfakcjonująca akcja
+ wybory zmieniające zakończenie
+ kapitalne multi
+ powrót zombie
+ misje z futurystycznymi zabawkami

Minusy:
- w zasadzie znowu to samo
- misje Strike Force
- fabuła słabsza niż zwykle


No i mamy kolejny rok, i kolejne Call of Duty. Tym razem zgodnie z zasadą naprzemienności CoD, czas na produkcję ze stajni Treyarch, czyli Black Ops II. Obiecano nam zmianę scenerii, czyli skok do roku 2025. Jak wyszło? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w poniższym tekście.

Czekanie na kolejne Call of Duty, jest jak czekanie na kolejny odcinek ulubionego serialu. Serialu, który już trochę trwa. Z jednej strony ważne dla nas jest, aby nadal był tak samo fajny jak do tej pory, a z drugiej strony zastanawiamy się, czym nas nowy odcinek zaskoczy. Call of Duty jak na razie nie zaskakuje, ale na szczęście trzyma wysoki poziom. Black Ops II nieco zmienia w tej kwestii.

Od razu napiszę, że w kwestii trzymania poziomu nic się nie zmieniło. Nie musicie się obawiać, że nagle CoD zaczyna pikować w kierunku dna. Mam na myśli to, ze mamy kilka zmian w rozgrywce. Zarówno kosmetycznych, jak i nieco głębszych.

Ale zacznę od historii, jaką opowiada nam gra. Call of Duty Black Ops II rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych. Co za tym idzie mamy kilku głównych bohaterów opowieści. Gdy rozgrywamy misje w latach osiemdziesiątych XX wieku, na ekranie gości znany już duet Woods i Mason. Gdy skaczemy do roku 2025, obserwujemy wyczyny duetu… Woods i Mason. Nie bójcie się. To żaden brak logiki, czy spójności. Co prawda w obu przypadkach Woods to ta sama osoba, jednak w latach 80 biega z karabinem i likwiduje wraże siły, a w 2025 ma już 95 lat, siedzi na wózku i pełni rolę narratora w grze. Mason z lat 80 to Alex, ten sam co w „jedynce”, natomiast w XXI wieku, pałeczkę przejmuje David Mason, jego syn. Zakręcone to jak w Modzie na Sukces, ale można się przyzwyczaić.

Centralną postacią gry po drugiej stronie barykady, jest niejaki Raul Menendez. Facet, który żywi osobistą urazę do CIA i w zasadzie do całej Ameryki. Jego nazwisko będzie się przewijało przez całą grę, niezależnie od tego czy akcja dzieje się w XX, czy XXI wieku.

Szkoda tylko, że Treyarch nie był w stanie jakoś lepiej wykorzystać możliwości związanych z dwoma okresami czasowymi. Misje z „przeszłości” niemal nie różnią się od tych z „przyszłości”. Jedynie dobór gadżetów i uzbrojenia daje uczucie pewnej różnicy, ale i to nie zawsze. Zwłaszcza, że dochodzimy tu do jednej z sympatyczniejszych rzeczy w grze. Przed każdą misją fabularną mamy możliwość ustawienia własnego zestawu „małego żołnierza”, czyli wyboru ekwipunku, z którym ruszymy w pole. Co znamienne, w misjach z przeszłości, można używać „futurystycznej” broni, o ile odblokowaliśmy ją w trakcie gry. To bardzo ciekawe rozwiązanie, z którego warto korzystać, jeśli czujemy się bardziej komfortowo z jakimś rodzajem broni. Oczywiście na początku dostajemy zestaw domyślny, ale można go bez problemu zmienić.

W trakcie gry napotykamy kolejną ciekawą rzecz. Wybory, które wpływają na zakończenie. Nie ma ich niestety zbyt dużo, ale są i dodają swego rodzaju osobisty sznyt do tego co zobaczymy na końcu rozgrywki. Dodatkowo, niektóre rzeczy wymagają nie jednego, a kilku konkretnych wyborów, na przestrzeni kilku misji.

Pisząc o wpływie rozgrywki na zakończenie, muszę wspomnieć o kolejnej nowości w Black Ops II. W trakcie kampanii odblokowujemy dodatkowe misje nazywane Strike Force. Są one opcjonalne i dostępne jedynie przez pewien czas. Jeśli chcemy zobaczyć najlepsze zakończenie gry, musimy je jednak wszystkie zaliczyć. I nie byłby to żaden problem, gdyby nie fakt, że Strike Force to mały koszmar. W zamyśle twórców, miało to być połączenie shootera i RTS’a. Finalnie wyszło coś, co moja Babcia określiłaby jako „Ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra”. Mamy widok taktyczny, na którym wybieramy jednostki, wydajemy im rozkazy i przesuwamy je po polu bitwy, reagując na ruchy przeciwnika. Mamy też widok FPP, w którym bawimy się jak w normalnym shooterze, czyli biegamy i strzelamy, choć nadal mamy możliwość wydawania rozkazów jednostkom, tyle, że jest to nieco ograniczone, ze względu na brak poglądu na całe pole bitwy. Problem polega na tym, że jest to wszystko cholernie niewygodne i nieintuicyjne. Jednostki bardzo często nie chcą się słuchać – robią swoje bez względu na to, czego od nich chcemy. Można oczywiście próbować załatwić wszystko z poziomu pojedynczego żołnierza, ale jest to dość trudne z uwagi na to, że siły wroga są dość często rozrzucone po całej mapie, a co chwilę dochodzą nowe fale. Całość sprawia, że bardzo szybko Strike Force po prostu irytuje i zostaje ciśnięte w kąt.

Zastanawia mnie jedna rzecz. Mam wrażenie iż Treyarch zmienił nieco podejście do konstrukcji poziomów w Black Ops II. W wielu miejscach (chyba nawet przez większość gry) znika uczucie poruszania się wyznaczonym przez twórców wąskim korytarzem. Bez trudu można zauważyć boczne drogi, którymi da się zajść wrogów z boku, czy od tyłu, czasem nawet nie narażając się na ostrzał. Daje to swego rodzaju poczucie wolności, które jest potrzebne w grach tak mocno zależnych od skryptów jak CoD.

Małe zastrzeżenia mam do samej fabuły. To nie tak, że jest zła. Ale jakoś nie ma w sobie tego, co poprzednie części CoD. Poza kilkoma momentami, które można policzyć na palcach dwóch rąk nieuważnego drwala, resztę misji przechodzi się bez tego uczucia gry na wstrzymanym oddechu, które towarzyszyło choćby w pierwszym Black Ops. Może to kwestia tego, że Call of Duty zaczyna coraz bardziej się przejadać. W końcu to już nie wiem który raz, dostajemy tę samą grę, tylko z innymi zabawkami. To wciąż jest festiwal skryptów, które dodatkowo potrafią się zaciąć i nie pchną misji do przodu, choć jesteśmy tam gdzie trzeba i zabiliśmy tego kogo trzeba. Ale poprzednio było to poparte świetnymi opowieściami. Teraz całość lekko hamuje, poprzez skoki w czasie i te koszmarne (choć opcjonalne) misje Strike Force. Może obie firmy odpowiedzialne za serię powinny spojrzeć na swoje gry z dystansu, wziąć głęboki oddech i przestać robić z fajnej serii operę mydlaną.

No dobra, wystarczy narzekań. Dwa słowa o oprawie audiowizualnej. Tu szału nie ma (Crysis 3 to nie jest), choć nie jest też źle. Wielkich zmian i rewolucji nie uświadczymy. Jest ładnie, choć miejscami widać niedociągnięcia w animacjach lub teksturach. Na szczęście dla gry przez większość czasu akcja tak pędzi, że nie ma czasu na podziwianie widoków, czy szukanie dziury w całym. Choć wiszący w powietrzu całkowicie widzialny karabin po tym jak włączymy system kamuflażu wygląda co najmniej głupio.

Całkiem dobrze brzmi też udźwiękowienie. Zarówno wszelkie dźwięki tła, odgłosy broni i sprzętu wojskowego, jak też voice acting. Black Ops II na konsole zostało wydane w angielskiej wersji językowej z polskimi napisami. I dobrze, że tak zrobiono, bo do pełnych lokalizacji w takich grach nie jestem przekonany (no dobra, trafiają się perełki). Jestem ciekaw, czy jakiś polski „podkładacz głosu” byłby w stanie przekonująco zagrać Menendeza z jego akcentem.

Call of Duty, to także znakomity tryb wieloosobowy. Trafiło się tu kilka zmian. Po pierwsze jest chyba nieco więcej predefiniowanych klas postaci, a do tego są one nieco lepiej złożone niż miało to miejsce poprzednio. Ponadto mamy większe możliwości w ustawieniu tych klas pod własne preferencje, poprzez wybór sprzętu oraz perków.

Zmianą na plus powinno być dla niektórych zastąpienie Strike Packages przez Scorestreak. Dla niektórych, bo Scorestreak nagradza sprawiedliwie również tych graczy, którzy nie biegają jak szaleni likwidując każdą żywą wrogą istotę na mapie, ale wspierają swoich towarzyszy broni. Nowy system nie zmienia nic w zwykłym Deathmatchu, ale w grach opartych na celach misji, może się okazać, że osoby broniące punktów, pomagające kolegom z drużyny, mają częściej dostęp do „nagród” niż ci, którzy polegają tylko na wymaksowaniu fragów.

Oczywiście trzeba wspomnieć, że wróciły zombie. Dwa tryby zabawy, czyli Tranzit i Survivor. W obu chodzi o to, aby obronić się przed kolejnymi falami zombie. W tym pierwszym dochodzi jeszcze element drogi, ponieważ jeździmy autobusem z jednego miejsca w drugie. Oczywiście w autobusie tez musimy odpierać ataki niebieskookich umarlaków (swoją drogą jak te cholerstwa są w stanie dogonić jadący autobus). Jest całkiem nieźle, choć musze przyznać, że trybu Tranzit nie do końca ogarniam. Ponoć jest w nim jakiś wątek fabularny, ale nigdy nie doszedłem na tyle daleko, aby go wyczuć.

Call of Duty: Black Ops II jest cholernie trudno ocenić. Tak, żeby być fair w stosunku do gry. Nie ulega wątpliwości, że jest to bardzo dobra gra. Gra, która wciąga (zwłaszcza w trybie wieloosobowym) i nie pozwala odejść od telewizora. Gra, której rozmach może się spodobać i spowodować opad szczęki. Gra, w której znajdziemy momenty przyspieszające bicie serca (choć nie ma ich zbyt dużo). Jednak nie można zapomnieć, że jest to jedna z tych gier, w których co roku dostajemy w zasadzie to samo. Tak samo biegamy od skryptu do skryptu, tak samo strzelamy do hord wrogów. Tak samo biegamy po mapach multiplayerowych i likwidujemy przeciwników zyskując kolejne poziomy i odblokowując kolejne perki, sprzęt i inna ciekawostki. Po raz kolejny też jesteśmy świadkiem tego jak świat w zasadzie staje na krawędzi zagłady i lada chwila może spłonąć. Po raz kolejny…I tu leży pies pogrzebany. Gra jest bardzo dobra, ale tylko bardzo dobra. Nie ma tu nic nowatorskiego, co mogłoby zrewolucjonizować gatunek. Jest za to odcinanie kuponów w iście hollywoodzkim stylu. Ale można się przy tym dobrze pobawić.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze