Temat zombie jest wałkowany od lat. Mamy filmy, książki, seriale, komiksy i tak dalej. Wydawałoby się, że po pewnym czasie ludzie znudzą się i produkcji wypełnionych umarlakami będzie trochę mniej. Nic bardziej mylnego. Do tego grona dołącza spin-off serii Sniper Elite — Zombie Army Trilogy, który wylądował na konsolach.
Oryginalnie, Zombie Army pojawiło się na PC po premierze Sniper Elite V2, jako oddzielny produkt. Okazało się, iż taki pomysł został pozytywnie przyjęty przez graczy, więc jedynie kwestią czasu było stworzenie czegoś więcej. Początkowo, deweloper dał do dyspozycji dwie kampanie, gdzie każdy mógł zabijać zombie w ilościach hurtowych. Fabuła miała drugorzędne znaczenie, gdyż esencją zabawy był sam gameplay. Studio postanowiło dorzucić jeszcze jeden zestaw poziomów, dzięki czemu powstała trylogia. Jeżeli ktoś miał do czynienia z produktami Rebellion, a duża ilość bulletcam’ów mu nie przeszkadzała, to sądzę, że podobny rodzaj rozgrywki z masą umarlaków może przypaść do gustu.
Mimo małego nacisku na historię, recenzowany tytuł nie jest jedynie zbiórką map dla wielu graczy. Całość rozpoczyna się w centrum dowodzenia Hitlera, gdzie jeden z żołnierzy oznajmia, iż jedyne co pozostało zrobić, to poddać się. Wtedy Führer strzela swojemu człowiekowi w głowę i oznajmia, ze nigdy się nie podda. Tragiczna sytuacja na froncie nie oznacza, że należy odpuścić. Adolf ma asa w rękawie i postanawia przyzwać do pomocy hordy nieumarłych, które popełzły w różne strony i panoszą się po całych Niemczech. Gracz zostaje umiejscowiony w samym centrum, gdzie zombie występują w ilości hurtowej. Nie ma przymusu zaczynać zabawę od pierwszej kampanii. Twórcy postanowili dać odbiorcy wolną rękę i od razu odblokowali wszystkie poziomy. Przejście wszystkich map solo zajmuje około 14-16 godzin, co uważam za naprawdę przyzwoity wynik i wierzcie mi, nie można tutaj narzekać na nudę.
Można założyć, że eliminacja dużej ilości wrogów szybko stanie się wtórna i monotonna. Okazuje się jednak, iż Zombie Army Trilogy jest pod tym względem inne, bo cały czas człowiek się świetnie bawi. Pokonywanie kolejnych fal jest strasznie satysfakcjonujące. Nie chodzi tutaj jedynie o samo strzelanie. Bo o ile sam arsenał jest naprawdę spory i na ilość broni nie można narzekać, tak cała otoczka, klimat, a także konkretna ścieżka audio sprawiają, iż nie chce się odejść od konsoli. Przemierzając zniszczone miasta, każdy element gry w jakimś stopniu wpływa na ogólny odbiór tej produkcji. Może to być mgła, skrzypiące drzwi, demoniczny śmiech, czy też odgłosy artylerii w tle. Choć motywem przewodnim są zombie, to wydaje się, jakbyśmy brali udział w wojnie, gdzie oprócz umarlaków mamy też zwykłych żołnierzy, czołgi, ale także potwory z piekła rodem. Emocje towarzyszące podczas zabawy są naprawdę silne, a dorzucając do tego świetny bulletcam, masę eksplozji i filtr rentgenowski, dzięki któremu widzimy jakie szkody wyrządzają nasze naboje, jeszcze bardziej potęgują ogólny efekt.
Deweloper mocno się przyłożył do wszystkich karabinów snajperskich, co chyba jest zrozumiałe, bo omawiany tytuł jest spin-offem serii Sniper Elite. Jeżeli ktoś będzie grał na poziomie normalnym, to nie doświadczy ogromu pracy, jaki włożono w te bronie. Dopiero decydując się na trudniejszy tryb gracz zobaczy, że takie elementy jak: grawitacja, odległość, wysokość i precyzyjna pozycja mają wpływ na każdy oddany strzał. Wtedy widać jak na dłoni różnice pomiędzy konkretnymi modelami snajperek. Rzecz jasna, to nie jedyne pukawki, jakie są dostępne w grze. Mamy jeszcze kilka karabinów maszynowych, shotguna, pistolety, granaty, miny i kilka innych, równie ciekawych narzędzi mordu. O ile podstawowe zombie są słabe, tak na każdym etapie zabawy znajdą się silniejsze jednostki, na które trzeba uważać. Zaczynając od pierwszej kampanii, na waszej drodze stanie umarły snajper, który ma naprawdę niezłego cela i na dodatek potrafi skakać na dalekie odległości. Innym razem napotkacie przypakowanego i lekko zgniłego nazistę, który nie boi się niczego, a jego strzelba powala po kilku strzałach. Takich gagatków jest o wiele więcej i na każdego trzeba znaleźć odpowiedni sposób, by go pokonać.
Dzieło Rebellion wypada całkiem nieźle na PS4, aczkolwiek czuć, że silnik już nieco się zestarzał. Gra wygląda dobrze, ale zarówno animacje, jak i brak zniszczeń sprawiają, że jest pewien niedosyt. Zdaję sobie sprawę, że chciało zminimalizować koszty, bo na spin-off nie wyda się takich funduszy, jak na kolejną, pełnoprawną część serii, ale można było dodać coś nowego. Samo dopracowanie stałej liczby klatek by wystarczyło, gdyż tytuł ten miewa małe spadki i to dość częste. Nie wpływa to znacząco na samą rozgrywkę, ale może trochę irytować. Dobrze, że ścieżka dźwiękowa jest wręcz znakomita i idealnie buduje nastrój grozy. Tutaj deweloper spisał się rewelacyjnie, gdyż to właśnie muzyka daje solidnego kopa do klimatu. Mam nadzieje, że w przyszłości studio będzie dostarczać równie udane brzmienia.
Oprócz kampanii dla jednego gracza Zombie Army Trilogy oferuje także tryb co-op, który okazał się dość wymagający. Wydawałoby się, że zabawa w czwórkę powinna być w miarę prosta, a rzeczywistość szybko pokazuje, że gra zmienia nieco styl rozgrywki i potrafi dać w kość. Trzeba się trochę namęczyć, aby przejść dany poziom z innymi ludźmi. Pojawia się także problem samej jakości takich rozgrywek. Mowa tutaj o lagach, które potrafią być naprawdę uciążliwe. Wystarczy, że jedna osoba ma słabe łącze i wtedy wszystkim to utrudnia życie. Najlepiej umówić się ze znajomymi i grać wspólnie, bo z przypadkowymi graczami może być różnie. Czasami mecze są normalne, bez zacięć, a innym razem aż chce się wyłączyć konsolę. Dodatkowo, jest jeszcze Horda, gdzie należy eliminować kolejne fale umarlaków. Tryb ten nie jest żadną nowością, ale sprawia sporo radości i jest takim wyzwaniem dla najbardziej zahartowanych w boju.
Podsumowując, Zombie Army Trilogy to naprawdę przyjemny tytuł, który może i nie powala grafiką — stary silnik, ale oferuje przyjemną rozgrywkę, która starcza na 15 godzin solo, lub o wiele więcej, jeżeli zdecydujecie się na zabawę z innymi. Ciekawa próba, którą można uznać na świetny pomysł. Takie odejście od głównego nurtu serii to ja rozumiem i polecam.