Płyta główna: Asus Rampage V Extreme
Procesor: intel i7 5820K @ 4.2GHz
Pamięć: Corsair Dominator Platinum 8x8GB @ 2666MHz
Karta graficzna: Asus Strix GTX1080 OC Edition 8GB GDDR5X
Słuchawki: SteelSeries Syberia v3 Prism
Klawiatura: Logitech G910 Orion Spark
Mysz: SteelSeries Rival 700
System: Win10 x64
Początkowo Marcus miał olbrzymie problemy, a liczba klatek wahała się od 70 do... 1! Dopiero po kilku restartach, i bez zmiany ustawień!, gra zaczęła zachowywać się stabilnie. Graficznie nie poraża, stąd zaskakująco niska liczba klatek w ostatecznym rozrachunku: około 65-70. Spora liczba opcji graficznych, ale sam silnik gry zdecydowanie do poprawki (trafił się nawet memory leak... na 64 GB RAM!).
Watch Dogs 2 nie jest standardową kontynuacją historii czy serii. Porzucone zostało praktycznie wszystko, za wyjątkiem haseł DedSec i BLUME, a także „hakowania”. Czy w takim razie druga część jest gorsza od przygód Aidena?
Watch Dogs nauczyło graczy przede wszystkim, żeby nie ufać zwiastunom i słowu rzucanemu na wiatr przez marketingowców. To były jednak trochę inne czasy, a wnioski wyciągnęli nie tylko gracze. Być może jest to również jeden z powodów odcinania się od poprzedniej części w zasadzie wszystkim, nawet stosunkowo skromną akcją marketingową.
Watch Dogs 2 przenosi nas do San Francisco, gdzie poznajemy nowych bohaterów. Początkowo jednego, podczas krótkiego, ale treściwego samouczka. Oto czarnoskóry Marcus, który przejmie rolę głównego protagonisty. Nie dostajemy jednak o nim praktycznie żadnych informacji, a dodatkowo okazuje się, że bierzemy udział w swoistym reality show dla hipstero-hakerów. Tutaj pojawia się w zasadzie pierwsza i chyba najważniejsza wada Watch Dogs 2: postaci połączone z kreowaną fabułą, czyli scenariusz w sensie ogólnym. Otrzymujemy jakiś dziwny pokoleniowy łącznik, ludzi w okolicach trzydziestki, którzy starają się być poważni, ale jednocześnie młodzieżowi. Wszystko byłoby super, gdyby nie pomysły, żeby raz na jakiś czas przypominało się całej paczce, że jednak muszą kierować odzywki do młodzieży i rzucać jakimiś tekstami totalnie oderwanymi od uprzednich zachowań. Dialogi wypadają przez to sztucznie, budowanie całej fabuły i samych postaci przypomina niezamierzoną komedię, aż odechciewa się prowadzić główny wątek całej historii. Przejście gry może zająć od 8 do nawet ponad 30 godzin, w zależności, jak zdecydujemy się rozgrywać poszczególne zadania i zwiedzać świat. To ostatnie okazuje się konieczne.
Na szczęście San Francisco okazuje się natomiast bardzo dobrym sandboxem, który został całkiem pokaźnie wypełniony zadaniami, sekretami, rzeczami do robienia. Naprawdę jest co tutaj robić: począwszy od zwiedzania i pstrykania selfie w popularnych miejscach, poprzez znajdowanie piosenek, bawienie się w kierowcę odpowiednika Ubera, a skończywszy na zwalczaniu mafii i hakowaniu BLUME. Nadal nudno? Można się też zabawić w regaty, a także pogoń za innymi graczami… I tutaj pojawia się kolejna bolączka: teoretycznie zawsze jesteśmy w trybie online. Owszem, można go wyłączyć przez opcję lub zablokować na firewallu, ale przecież nie o to chodzi. Zdecydowanie przyjemniejsze byłoby określenie graczy, z jakimi chcemy mieć do czynienia czy ograniczenie opcji online do listy znajomych. Niestety, nawet wtedy możemy trafić wrogiego hakera. Szkoda zmarnowanego potencjału i wmuszania na siłę rozwiązania nie do końca przemyślanego. Niemniej sam sandbox potrafi dostarczyć pokaźną ilość zabawy, znacznie większą niż wątek fabularny, który i tak wymaga sporej aktywności w otwartym świecie Watch Dogds 2 – przede wszystkim z powodu zbierania followersów i punktów badań. Odpowiednia liczba osób korzystających z aplikacji DEDSec pozwala popchnąć fabułę do przodu, natomiast punkty badań pozwalają na rozwijanie zdolności głównego bohatera.
Wszystko byłoby fajnie i ładnie, gdyby nie brak konsekwencji w rozwoju i budowaniu świata. Ponownie są dwie strony medalu. Z jednej mamy rozwinięcie zdolności hakerskich i włamanie nie polega już na kliknięciu jednego guzika, żeby wywołać domyślny efekt. Teraz możemy wybrać z krótkiej listy, co znacząco zwiększa możliwości, kombinacje i pole popisu. Są jednak wydarzenia, gdzie nadal sprowadza się wszystko do krótkiego kliknięcia i oglądania wstawki filmowej… Czasami interaktywnej, gdzie możemy poruszać kamerą, a nawet czegoś użyć od czasu do czasu. Jedynym „hackingiem” są tutaj zagadki logiczne z przepływem prądu. Zostały one znacząco rozbudowane przestrzennie od czasów Aidena, jakby się komuś nudziło i nie rozumiał, że stały się przez to jedną z bardziej irytujących części gry. Obiecana druga strona medalu to drony i drukarka 3D. Te pierwsze ciekawie urozmaicają możliwości oferowane przez Watch Dogs 2 i zwiększają mobilność Marcusa w nietypowy sposób. Mając do dyspozycji łazik na dwóch kołach oraz latającego elektronicznego pupila, możemy dostać się w nietypowe miejsca, a czasami nawet zdalnie wykonać zadanie. Wszystko fajnie i ładnie, ale dlaczego są one drukowane? Tak samo jak broń zresztą. Uproszczenie systemu włamań przy stwierdzeniu, że drukarka 3D stworzy układ elektryczny z pełni sprawną kamerą lub działający granatnik z amunicją to zaledwie taki mały pikuś budzący uśmiech politowania zamiast soczystego uderzenia w czoło, jak ma to miejsce przy tym urządzeniu.
Watch Dogs 2 nie byłoby są bez namiastki parkour i zwiedzania bardziej klasycznego, czyli samochodami. Mam jednak wrażenie, że w grze są tylko dwa modele fizyki jazdy: dla samochodów i dla jednośladów. Plus coś pomiędzy dla quadów. Ciężarówkę czy coś a’la Mini Cooper prowadziło się identycznie jak auto sportowe, z drobną różnicą przyspieszenia. Co z tego, że mamy do dyspozycji tyle pojazdów, możliwość ścigania się, a nawet regat na wodzie, kiedy wszystko prowadzi się jak puszka sardynek z doprawionymi kołami? Może reszta budżetu poszła na odwzorowanie miasta, które faktycznie robi wrażenie? Parkour to osobna para kaloszy. Możemy, teoretycznie, przemieszczać się szybko i efektownie po całym terenie miasta. W praktyce jednak przeskakujemy nad niskimi murkami z efektem „wow! ja to zrobiłem?”, ale często nie możemy przeskoczyć przez płot sięgający bohaterowi do ramion. Albo przez krzak lub krzaki pełniące rolę żywopłotu. Widzicie może krawędź, która wyraźnie wystaje i da się za nią złapać, żeby wejść na dach? Marcus jest innego zdania. W praktyce okazuje się, że biegamy po chodniku i wchodzimy głównymi wejściami, bo zwyczajnie jest pełno niedoróbek, które uniemożliwiają skorzystanie w pełni z systemu oferowanego przez twórców.
Jednak w tej mieszance jest jedna dobra rzecz, czyli niemy bohater całej produkcji: San Francisco. Odwzorowanie miasta jest bardzo dobre, a przy tym otrzymujemy olbrzymią przestrzeń. Postarano się zachować proporcje, dzięki czemu możemy podziwiać taki Golden Gate w wirtualnej okazałości. Mechaniką szybkiej podróży wyeliminowano konieczność zwiedzania na siłę, przez co faktycznie możemy robić na co mamy ochotę. Dodatkowo w mieście ukryto sporą ilość ciekawych ulepszeń, które musimy odblokować nim wydamy na nie punkty zdolności. Zrobiono coś w miarę poprawnie w Watch Dogs 2. Poruszanie się po San Francisco ułatwia smartfon, który staje się podręcznym centrum dowodzenia, kartą postaci, aparatem do selfie i całym mnóstwem innych rzeczy, czyli po prostu jest typowym kieszonkowym komputerem z opcją dzwonienia. Możliwość instalacji dodatkowych aplikacji jest z pewnością plusem, aczkolwiek skromna ich ilość i ograniczenie tylko do zakodowanych w menu ogranicza potencjał.
Na koniec zostawiłem sobie oprawę audio-wizualną. Przygody Marcus, Śruby i spółki są tak nierówne graficznie, że ciężko tutaj zacząć. Są obszary, gdzie zapiera dech w piersiach, panoramy, gdzie czujemy się jakby na miejscu, jakbyśmy byli w centrum widokówki. Z drugiej strony są miejsca, gdzie nawet H1Z1 z kanciastą i pustą przestrzenią prezentuje się lepiej. Być może jest to kwestia wielkości terenu gry, ale zwyczajnie czułem się, jakbym testował dwie różne produkcje, gdzie tylko interfejs jest ten sam. Efekty cząsteczkowe robią wrażenie, ale jest ich zwyczajnie za mało. Nawet na maksymalnych ustawieniach graficznych Watch Dogs 2 nie zachwyca… A ile z tym było problemów! Początkowo chciałem uruchomić grę na dwóch monitorach, gdzie drugi funkcjonowałby jako UI – w końcu taka opcja istnieje. Silnik stwierdził, że jednak nie i Watch Dogs 2 załączyło się pół na pół na obu wyświetlaczach. Z piękną i okrągłą, momentami!, liczbą klatek: 16! Na średnich ustawieniach. Później zajęło mi około godziny doprowadzenie gry do stanu używalności, a było to poprzedzone: memory leakiem (przy 16 GB RAM!), przestawieniem na rozdzielczość 1024×768 (sic!) i ustawień do LOW na trybie automatycznego wykrycia z kartą graficzną Asus Strix GTX 1080 OC! Przyznam, że humor poprawiło mi to niemiłosiernie, aż musiałem grze i sobie dać odpocząć. Korzystając z poradnika NVIDII uzyskałem trochę lepsze osiągi w ilości klatek niż zostały pokazane w artykule Zielonych, ale nie pomogło to w znaczący sposób oprawie, która jest po prostu nijaka i nie wiadomo, gdzie ta moc ląduje. Ba! Z ciekawości uruchomiłem pierwszą część ze wszystkimi modami graficznymi, łącznie ze słynnym E3 2012 – gra prezentuje się o niebo lepiej pod każdym aspektem i nie wymaga kosmicznego sprzętu. Można? Można! Z dźwiękiem jest trochę lepiej, a to za sprawą radia, które zostało oddane do dyspozycji graczy, a dokładniej kilku stacji radiowych z różnymi propozycjami. Głosy postaci są nijakie, nie pozwalają zaangażować czy nawet zacząć przejmować się wypowiedziami i telefonami, które po prostu się pomija czytając dialogi na pasku.
Watch Dogs 2 to zmarnowany potencjał na kontynuację produkcji, która była oparta o nietrafioną kampanię marketingową. Postaci ze schizofrenią nie ułatwiają wejścia w świat, który przeraża nierównością wykonania oraz monotonią zaprojektowanych zadań. Całość ratuje San Francisco, obszar do zwiedzania oraz ilość dodatkowych rzeczy do robienia. Jest jednak mnóstwo lepszych pozycji na rynku, a nawet odświeżone Watch Dogs 1 ze swoim emocjonalnie niepewnym bohaterem prezentuje się lepiej: zarówno graficznie, jak i fabularnie, chociaż mechanicznie pozostaje z tyłu.