Ocena: 8,0
Plusy:
+ dobra gra, dodatkowo osadzona w świecie WH40000
+ grafika i udźwiękowienie
+ radość płynąca z rozwałki
+ edytor wyglądu postaci
+ brak loadingów w trybie dla pojedynczego gracza
Minusy:
- długie loadingi w trybie dla wielu graczy
- niekiedy dziwna praca kamery
- online pass dla awansu powyżej 5 poziomu
W odległej i mrocznej przyszłości istnieje tylko wojna, a co za tym idzie – ludzkość nie ma lekko. Swoją ekspansję na odległe planety, systemy i gwiazdy przypłaciła nieustającym konfliktem z każdą napotkaną rasą. Całe planety zostały przekształcone w wytwórnie sprzętu bojowego, aby ten był wykorzystywany do niesienia słowa Imperatora, zbawcy ludzkości, w każdy zakątek kosmosu. Pomimo zaawansowania technologicznego nie udało się doprowadzić do wytrzebienia obcych. Dlatego stworzono broń niemal idealną: Space Marines. Ci prawie trzymetrowi faceci, wyposażeni w pancerz energetyczny, wzmocniony szkielet, dwa serca są w stanie zaprowadzić ład i porządek (w rozumieniu tego słowa przez Imperium) niejednokrotnie na całym globie. Ich największym orężem jest cząstka DNA samego Imperatora, który to użyczył go wieki temu na potrzeby stworzenia tej armii.
Ten przydługi wstęp był o tyle niezbędny, aby uświadomić osobom nieobeznanym z 41 millenium, czym są Space Marines. Zdecydowałem się na to z jednego prostego względu: częstokroć w grach występują zwykłe postaci główne, które niby niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale są w stanie pokonać przeciwników wielokrotnie ich przewyższających liczebnie, np. w serii Uncharted. W przypadku Space Marine, oni zostali zmodyfikowani w sposób umożliwiający im stawienia czoła hordom i wyjścia z tego starcia bez szwanku. Tacy to już z nich twardziele.
Space Marines dzielą się na Zakony. Jednym z najstarszych jest Ultramarines. W jego szeregach pełni służbę kapitan Titus. Nim to właśnie przyjdzie pokierować graczowi podczas gry Warhammer 40000: Space Marine.
Wraz z kompanami ląduje na planecie Graia zaatakowanej przez Orków, będąca w całości przystosowana do produkcji ogromnych machin bojowych – Tytanów. Zielonoskórzy chcą przywłaszczyć sobie sprzęt tam zgromadzony, a dzielny Titus musi temu zapobiec. To nie koniec historii, a ledwie początek. Bez zbędnych spoilerów napiszę tylko, że fabuła nie jest najgorsza i całkiem nieźle motywuje nasze działania. Została w całości oparta na uniwersum Warhammera 40000. Jest przy tym na tyle rozwinięta, że czas potrzebny do ukończenia gry nie zamyka się w dwa wieczory.
Sterowanie jest intuicyjne i łatwe do opanowania. Standardowo, można podnieść broń do oka, przeładować ją, podbiec sprintem, przeturlać się. Zapomnieć trzeba o skokach. Dwutonowy bydlak wyglądałby dziwnie i mało fluffowo (fluff – potoczna nazwa historii świata w Warhammer 40000 i poszczególnych ras), gdyby radośnie podskakiwał i wdrapywał się na wyższe poziomy. Uwiarygadnia to częściowo liniowość gry i brnięcie po korytarzach, wąwozach i kanałach po z góry wyznaczonym torze. Istnieje jednak małe udogodnienie – niekiedy będzie możliwość założenia jump packa, który zachowuje się trochę jak ten z Killzone 3. Nie da się na nim latać, ale znacznie wydłuży skok, pozwoli wskoczyć na wyższą platformę albo wykonać atak z powietrza.
Rozmiar Titusa to dla niego tak zaleta, jak i wada. Góruje nad przeciwnikami, ale jednocześnie nie wszędzie wejdzie. Dla gracza z kolei upierdliwy jest fakt, że swoim pancerzem zasłania kawał ekranu. W trybie dla pojedynczego gracza to aż tak nie przeszkadza, jednak w trybie dla wielu może uprzykrzyć życie. Trzeba się po prostu nauczyć sterować Space Marinem. Tym bardziej, że niekiedy kamera potrafi spłatać figla i ustawi się w taki sposób, że w ferworze walki nie sposób ogarnąć sytuacji. Z doświadczenia dobrze radzę – unikajcie stawania blisko ścian.
Titus nie jest też przesadnie zwinny. Obrót o 180 stopni zajmuje mu trochę czasu. Trzeba mieć na to baczenie zanim wbiegnie się w hordę przeciwnika. A skoro już o wbieganiu mowa, przyjrzyjmy się walce wręcz, bo na strzelaniu skupimy się w osobnym akapicie. Poszczególne Zakony specjalizują się w określonym typie walki – jedne preferują dystans, inne w zwarciu. Ultramarines są jednym z najbardziej uniwersalnych Zakonów. Dlatego Titus tak samo dobrze strzela, jak walczy wręcz. A to ostatnie wychodzi mu nader sprawnie i efektownie. Na początku dysponuje „tylko” mieczem łańcuchowym, ale później dostanie do rąk topór, miecz energetyczny oraz potężny młot, również energetyczny. Ten ostatni jest szczególnie przydatny na większe grupy wroga – ma spory zasięg i jest niemal nie do zablokowania. Oprócz tego Titus, zadając obrażenia, ładuje sobie specjalny wskaźnik, który po jednoczesnym wciśnięciu R3 i L3 uwalnia Furię, przypominający tryb berserkera. Ciosy są o wiele silniejsze, a po ich zadaniu odnawia się pasek zdrowia. Co ciekawe, pasek ten otoczony jest poświatą, która ukazuje stan pancerza. Nim nie zejdzie on do zera, niemożliwym jest uszczuplenie wskaźnika zdrowia. Taka podwójna stamina.
Titus dobrze sprawdza się w roli tarana. Podczas sprintu można wpaść na przeciwnika, słabszego ogłuszając, a nawet z miejsca zabijając, mocniejszego może osłabić. Po osłabieniu, przed samym zgonem, może efektownie zakończyć jego żywot. Ogląda się nieźle wyreżyserowaną scenkę, a sam efekt mordu ładuje pasek zdrowia. Co ciekawe, nie jest się wtedy nietykalnym, jak np. Kratos, a cały czas zbiera cięgi. Dlatego krwawy splash niekoniecznie jest dobrym pomysłem z pięcioma Orkami na plecach.
Omówiliśmy walkę wręcz, przejdźmy zatem do strzelania. Pukawki będą dobrze znane graczom figurowym. Jest działo laserowe, zwane potocznie laską, wszędobylski bolter, ciężki bolter, szturmowy bolter, działo termiczne, wyrzutnia granatów, bolter z celownikiem zbliżeniowym, karabin plazmowy, granaty oraz dwa rodzaje pistoletów: boltowy oraz plazmowy. Dużo tych bolterów, ale za 38 000 lat będzie to jak widać najpopularniejsza broń rasy ludzkiej. Wspomniany wyżej pasek, który ładuje się zadając obrażenia przydaje się i przy strzelaniu. Po jego odpaleniu uaktywnia się coś na kształt bulle time`a. Czas zwalnia, przy zachowaniu pełnej manewrowości bronią i łatwiej trafić w cel. Twórcy zaimplementowali także system auto-aimingu – gdy celownik jest blisko wroga i podniesiemy broń do oka, wtedy skupi się na oponencie i będzie za nim podążał, nawet gdy ten się ruszy.
Jak się prezentuje świat w Warhammer 40000: Space Marine? Tak jak powinien. To uniwersum charakteryzuje się gotyckim klimatem ze sporą domieszką technologii. Dlatego nic dziwnego w fabryce, która wygląda trochę jak gigantyczna katedra. Wszędzie strzeliste wieże, kable, maszyny, monitory, nawy w świątyniach, platformy, windy. A wszystko to poniszczone, zmaltretowane i miejscami wysłużone. Przy czym niekoniecznie cały czas panuje klaustrofobiczny klimat. Przeciwnie, zdarzy się wyjść na otwarte przestrzenie, ale próżno szukać jakiejkolwiek rośliny. Pełny industrial. Na szczęście udało się uniknąć monotonii, a przynajmniej nie jest ona zbyt widoczna. Jedynie kanały są średnio wykonane. Na szczęście to epizod. Co mnie pozytywnie zaskoczyło to fakt, że poziomy ładują się w locie. Ze dwa razy zdarzył się ekran doczytywania i trwało to kilka sekund.
Udźwiękowienie jest dobre. Muzyka gra w odpowiednich momentach, jest podniosła i pompatyczna. Jak to przy ratowaniu planety należy. Odgłosy broni też są niezłe i nie rażą. Najfajniej brzmi wysłużony bolter.
Wspomniany tryb dla wielu graczy jest niezły. Wprawdzie do wyboru są tylko dwa: Anihilacja (deadmatch) oraz Opanowanie terenu (capture the flag) i tyle. Jednak jego znakiem rozpoznawczym jest edytor postaci. Do wyboru są Space Marines oraz Chaos Space Marines – zły odpowiednik Titusa. W edytorze można dokonać modyfikacji pancerza i wyposażenia. Ilość zmian jest imponująca i rośnie wraz z postępem w grze. Im wyższy poziom – tym więcej możliwości zmiany wyglądu. Oprócz tego można wybrać schemat z tych zapisanych przez dewelopera, np. Pożeraczy Światów. Dodatkowo można modyfikować odcień pancerza. Wszystko to sprawia, że po jakimś czasie nie będzie dwóch tak samo wyglądających Marines. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest online pass, który musi zostać wpisany, aby awansować powyżej 5 poziomu. Obniża to wartość gry na rynku wtórnym.
Bronie są dokładnie te same, co w trybie dla pojedynczego gracza. Nie można podnieść oręża wroga/przyjaciela, ale istnieje inna możliwość szybkiej zmiany ekwipunku. Po zabiciu postaci dostaje ona wybór: pozostawienia swojego ekwipunku takim, jaki się wybrało przed meczem lub zmiany na wroga, który ją akurat ukatrupił. Jest to swoiste urozmaicenie i ukłon w stronę graczy z niższym poziomem, którzy wybiegają z bronią początkową na przeciwnika z 30 poziomem. Czy jest to do końca słuszne posunięcie ze strony THQ? Nie jestem do końca pewien.
Ogólnie tryb dla wielu graczy jest niezły i wciąga, ale ma jedną wadę. Mecze kończą się za szybko. Anihilacja polega na zebraniu 41 fragów, Opanowanie terenu dobiciu 1000 punktów. Odbywa się to na tyle szybko, że niekiedy nie da się nacieszyć samą rozgrywką. Do tego długi czas wczytywania menu i plansz powoduje małą frustrację i nie pozwala na radosne rozegranie dwóch partii np. przed wyjściem do szkoły. Szkoda. Oby poprawili to jakimś patchem i zamienili na 82 fragi oraz 2000 punktów. Nie obraziłbym się.
Warhammer 40000: Space Marine jest grą dobrą. Obowiązkowa dla miłośników tego uniwersum, godna polecenia dla pozostałych. Zapewnia sporo dobrej zabawy w trybie dla pojedynczego gracza i kilkanaście godzin w trybie dla wielu. Okraszona jest dobrą grafiką i udźwiękowieniem i tzw. „miodnością”, czyli radochą płynącą z zabawy. Nie pozbawiona jest kilku wad, ale nie wpływają one aż tak bardzo na ocenę, aby musiała być obniżona z poziomu 8/10. Tym bardziej, że polonizacja jest kinowa i stoi na niezłym i znośnym poziomie.