feat - pinata trouble rec

Viva Pinata: Trouble in Paradise – recenzja gry

Ocena: 8,5

Plusy:
+ kolorowa
+ przyjemna
+ wesoła
+ możliwość gry we dwójkę
+ ciekawe dodatki

Minusy:
- co z językiem polskim…?


Pinaty wróciły. Wiele osób na pewno ucieszy ta wiadomość. Nie tylko małych graczy, ale i tych bardziej dorosłych, którzy do tej pory nie chcieli się otwarcie przyznać, że zamiast kosić hordy obcych, pielęgnują kolorowe zwierzątka wypchane cukierkami. Tak, czy inaczej, dostajemy do rąk sequel kolorowej gry, zatytułowany Viva Pinata: Trouble In Paradise.

Kłopoty są spore. Zły profesorek zakosił z głównego komputera wyspy Pinat całą kartotekę i teraz trzeba ją odzyskać. Jednak nie bójcie się. Fakt istnienia czegoś, co można nazwać zawiązaniem fabuły, wcale nie zmienia sposobu gry. To nadal stara dobra Viva Pinata, choć z pewnymi zmianami i ulepszeniami.

Jak już wspomniałem, gra niemal się nie zmieniła. Nadal gwoździem programu jest dbanie o ogród, wabienie do niego coraz to nowych gatunków Pinat, a następnie stwarzanie im warunków do zamieszkania i powiększania rodziny. Na szczęście zrezygnowano z tak uciążliwego wprowadzenia jak w pierwszej części. Tym razem dostajemy w miarę przygotowany ogród. Jest ładnie, czyściutko i nie trzeba sprzątać, sadzić trawy, czy rozstawiać pierwszych ulepszeń. Nawet pierwsi goście pojawiają się tak jakby szybciej i częściej. W miarę upływu czasu i polepszania się naszych umiejętności ogrodniczych,  będziemy oczywiście dostawali do rąk nowe narzędzia, ulepszenia i możliwości. Wszystko to, będzie można wykorzystać do zbudowania lepszego ogrodu, który przyniesie sławę, niespotykane Pinaty i kupę czekoladowej kasy.

Szkielet mamy więc ten sam. Wspomniałem jednak o ulepszeniach i zmianach. Po pierwsze wprowadzono kilka skrótów, dzięki którym gracz spędza mniej czasu w menusach, a więcej w ogrodzie. Szybkie wybieranie nasion do sadzenia, czy przeglądanie Pinat, to może niewielkie dodatki, ale w rękach doświadczonego ogrodnika, szybko zamieniają się w iście potężne narzędzie.

To jednak tylko pewna kosmetyk, mająca na celu usprawnienie zabawy. Najważniejsze są zmiany środowiskowe. Nie jesteśmy już przykuci do jednego ogrodu i możemy wędrować po świecie. Ów świat to dwa zakątki. Jeden arktyczny, a drugi pustynny. Nie możemy jednak założyć tam kolejnego ogrodu, który będziemy rozwijać tak, jak ten podstawowy. W pewnym sensie to dobrze, bo człowiek nie wiedziałby w co ręce włożyć. Owe dwa zakątki służą do chwytania zupełnie nowych gatunków Pinat. Wystarczy założyć pułapkę, wyłożyć przynętę i czekać. Czekać można w swoim ogrodzie robiąc co ma się do roboty, albo pilnować pułapki, aby wlazło do niej dokładnie to stworzonko, które chcemy. Po schwytaniu i przewiezieniu Pinaty do głównego ogrodu trzeba jej stworzyć odpowiednie warunki życiowe. Podstawą będzie pewna ilość śniegu lub piasku. Nie ma z tym problemu, ponieważ gdy tylko stają się potrzebne, dostajemy torebkę z piaskiem i ze śniegiem, które działają dokładnie tak jak torebka trawy.

Kolejna zmiana, to możliwość gry w dwie osoby na jednej konsoli. Wystarczy „odpalić” drugiego pada i już mamy pomocnika. Co prawda ma on ograniczone możliwości, bo potrafi tylko szaleć z łopatą, podlewać i siać, oraz kierować Pinatami, ale za to ma do dyspozycji najlepsze dostępne narzędzia. Jeśli pomocnik się wykazuje, może to zaowocować różnymi nagrodami dla ogrodu.

Kolejna sprawa, to fakt iż od samego początku, gra jest nastawiona na maksymalne uszczęśliwianie Pinat i wysyłanie ich na imprezy. W pierwszej części, miało się trochę czasu, zanim Pinaty stawały się poszukiwanym towarem. Tu od samego początku, możemy stawiać czoła wyzwaniom. Dodatkowo, powrót stworzonek z imprezy trwa nieco dłużej niż poprzednio. Niemniej jednak zawsze wracają (przynajmniej u mnie nigdy żadna nie zaginęła w akcji), a razem z nimi, napływają czekoladowe pieniążki.

Uszczęśliwianie Pinat ma też skutki uboczne. Czasem, stworzonko po zjedzeniu jakiegoś przysmaku, wykonuje sztuczkę. Po osiągnięciu odpowiedniego poziomu doświadczenia, dostaniemy różdżkę Trików, dzięki której można będzie nauczyć Pinaty właśnie wykonanej sztuczki. Takie wyedukowane zwierzątka, są oczywiście droższe, gdyby kiedyś przyszło nam do głowy je sprzedać.

Gra wspiera też kamerę podłączaną do konsoli. Nie po to, aby zrobić sobie zdjęcie na kartę ogrodnika, ale do wczytywania Pinat ze specjalnych kart. W komplecie z grą, zawsze jest jedna karta z Pinatą do wczytania. Niestety nie mam kamerki, więc nie byłem w stanie wykorzystać swojej karty.

Kolejną możliwością, której nie dane mi było sprawdzić jest Wspólny Ogród. Jest to ogród stworzony w Xbox Live i udostępniony w sieci. Mogą w nim grać podobno nawet cztery osoby. Niestety, brak Złotego Abonamentu i o Wspólnym Ogrodzie, mogłem tylko poczytać w instrukcji.

Graficznie Viva Pinata: TiP trzyma poziom poprzedniczki. Jest bajecznie, kolorowo, wesoło i cukierkowo. Nawet złe Pinaty, czy chuligani są na swój pokręcony sposób milusie. Wszystkie obiekty są duże i łatwo rozpoznawalne. Widać, że gra jest tak zrobiona, aby młodsi gracze nie mieli z nią problemów. Dźwięk też miły dla ucha. Pinaty śmiesznie piszczą, skrzeczą, czy jak tam nazywa się odgłos, który wydają. Głosy postaci łagodne i nie denerwują odbiorcy. Jest tylko jedno poważne „ale”…

…i to „ale” pojawiło się na ekranie w momencie uruchomienia gry. Nie ma języka polskiego. Ostatnio narzekałem na to przy Too Human, ale tam to było po prostu marudzenie. Jednak brak polonizacji w przypadku Pinat to potworny minus dla gry i wydawcy. Przecież pierwsza część była w pełni spolonizowana. Viva Pinata, to pozycja, za którą będą chciały wziąć się dzieciaki. A tu zonk. English please. Rozumiem, że młodzież powinna uczyć się języków, ale taki sposób „przymuszania” jest nie fair. Wielki minus, nie tylko ode mnie, ale i od mojej córki, która była bardzo tym faktem rozczarowana. Niby gra się tak samo, ale o wszelkich nowościach trzeba poczytać. A i komunikaty warto rozumieć.

Muszę jednak przyznać, że więcej poważnych minusów nie znalazłem. Viva Pinata: Trouble In Paradise zapewnia świetną zabawę na długie godziny. Co najważniejsze, pozostawiono na tyle stabilny szkielet z poprzedniej części, aby jej miłośnicy z chęcią zasiedli do sequela. Z drugiej jednak strony wstawiono akurat tyle nowych elementów i poprawiono stare, aby nie miało się wrażenia wcinania odgrzanego kotleta. Kłopoty w Raju, to gra warta polecenia nie tylko dla osób, którym podobały się poprzednie przygody Pinat, ale i dla kompletnych nowicjuszy w dziedzinie ogrodnictwa. Jeśli jednak chcecie kupić ją dla dziecka, nastawcie się na spędzenie jakiegoś czasu wraz z nim przed telewizorem.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze